Dawno nie widziałam tak pięknego filmu – powiedziała moja żona po wyjściu z seansu Wielkich oczu Tima Burtona. Słowo dawno jest może nieco przesadzone, gdyż oboje wciąż jesteśmy pod wrażeniem zeszłorocznego Grand Budapest Hotel, ale trzeba przyznać, że ostatnim filmem, który wywarł na nas równie wielkie wrażenie, było właśnie dzieło Wesa Andersona. Nie ma co porównywać – historia opowiedziana przez Burtona nie może stawać w szranki ze wspaniałym, stworzonym z pietyzmem światem pewnego fikcyjnego hotelu. Charakteryzuje ją jednak podobna dbałość o formę i lekkość, dzięki którym jest ona na równi prawdziwa i baśniowa.