paź 25, 2020
2540 Wyświetleń
4 5

Studia w czasach zarazy

Napisany przez

Dla nakreślenia sytuacji: jestem dość nietypowym osobnikiem, bo zaliczam się do studentów dwukierunkowych. Studiuję jednocześnie historię w przestrzeni publicznej i historię akademicką na I roku studiów magisterskich na uniwerku we Wrocławiu. A jak się zaraz okaże, nie tylko we Wrocławiu… A zatem do rzeczy. Będzie długo, ale chyba warto!

Studiowanie w czasie epidemii to jest zjawisko naprawdę dziwne. Dziwne o tyle, że jeszcze rok temu, gdy rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia, padłbym ze śmiechu, słysząc o studiowaniu poprzez słuchanie wykładów na Teamsach czy innym technicznym ustrojstwie. Uznałbym, że zgodnie ze świętą uniwersytecką zasadą im wyższy stopień naukowy, tym mniejsza zdolność obsługi rzutnika niektórzy nasi wykładowcy mogliby zresztą temu nie podołać. Obserwacje praktyczne z własnego kierunku studiów tylko by mnie w tym utwierdziły. Wyobrażenie sobie, że mógłbym siedzieć w kawiarni ze swoją dziewczyną, a jednocześnie oboje moglibyśmy uczestniczyć aktywnie w ćwiczeniach z projektowania wystaw historycznych, zapewne by już mnie przerosło. I to nie tylko dlatego, że byłem jeszcze wtedy singlem.

  1. Bitwa o studia stacjonarne

Wrocław poddaje się ostatni – Instytut Historyczny Uniwersytetu Wrocławskiego.

Pierwsze dwa tygodnie października były dla Uniwersytetu Wrocławskiego prawdziwą walką o utrzymanie jak największej ilości zajęć stacjonarnych. Koronawirus nie odpuszczał i już na inauguracji roku akademickiego dotarł w pobliże samego rektora. Jego Magnificencja trafił po tym bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z wuhańskim wirusem na tygodniową samoizolację, jednak po tym czasie na szczęście okazał się zdrowy. Niemal wszystkie wykłady już wcześniej przeniesiono na formę zdalną, część ćwiczeń także. My, jako historycy, mieliśmy dodatkowe problemy, bo w naszym budynku trwa wielki remont. A przez to musimy wchodzić do jego czynnej części poprzez sąsiedni instytut kulturoznawców. Jak widać też na poniższym zdjęciu, dodatkowym problemem było mieszkanie we Wrocławiu. Ja, jako zawzięty regionalista, nie chciałem pozostawać na stałe w tym mieście w przypadku w pełni zdalnych zajęć. Zwłaszcza że tam jest znacznie łatwiej – siłą rzeczy – o zakażenie, którego jednak wolałbym uniknąć. Świadków historii zza szpitalnych murów mamy już, niestety, wystarczająco wielu.

Życie na walizkach – wrocławskie mieszkanie gotowe do wyprowadzki.

Znajomych z historii tradycyjnej praktycznie nie zdążyłem zobaczyć, ale już zupełnie inaczej było z historią w przestrzeni. My już całkowicie znaleźliśmy się w niecodziennej sytuacji. Jest nas na roku zaledwie dziesięć osób, więc już otwarcie naszego kierunku samo w sobie było cudem. Wywalczonym z trudem przez naszych wykładowców u wyższych władz uczelnianych. Nikt z naszej dziesiątki nie znał wcześniej nikogo spośród pozostałych historyków przestrzeniowców czy jak się tam inaczej nas nazywa. Mając połowę zajęć w formie zdalnej, musieliśmy się więc jakoś poznać ze sobą i choć trochę zintegrować. Wiedząc przy tym, że w każdej chwili ta stacjonarna namiastka może prysnąć… Wchodząc na uczelnię, musieliśmy nosić maski i mierzyć temperaturę; na całym uniwerku, bądźmy szczerzy, nie zawsze było to przestrzegane. Już po tygodniu rektor musiał zacząć kapitulować. Wydał zalecenie, w którym zapisał bardzo ładnie, że stanowczo zaleca się przenoszenia zajęć na tryb zdalny. Nasi wykładowcy uznali, że nie mają pojęcia, jak to określenie interpretować i co z tym zrobić. Zajęcia zdalne czy nadal stacjonarne? A może hybrydowe? Z reguły prowadzący postanawiali sami umawiać się ze studentami, co dalej z tym robić. My w większości byliśmy za dalszą walką i trwaniem na zajęciach stacjonarnych. Jak niedługo udowodnię, taka walka mogła przynieść niektórym studentom zaskakujące, bardzo pozytywne rezultaty.

Ostatni dzień bez maseczek w czasie wolnym – spacer na trójstyk granic powiatów wrocławskiego i trzebnickiego z Wrocławiem. Na tym zdjęciu właśnie siedzę dokładnie w tym punkcie.

Minął drugi tydzień studiów. Koronawirus infekował w dalszym ciągu co raz więcej Polaków i co raz mniej rzeczy na uczelni wyglądało normalnie. Pojawiły się obawy, jak będzie wyglądało pisanie naszych prac magisterskich, a kilku moich znajomych z innych kierunków zdążyło już zachorować na Covida. Na seminarium próbowaliśmy jakoś ustalać realne tematy prac. W ramach serii wyjść naukowych do wrocławskich instytucji kultury (jedna instytucja na tydzień) postanowiliśmy jak najszybciej obejść jak najwięcej z nich, obawiając się rychłego zamknięcia muzeów. Oprócz zamętu sanitarnego co chwila zmieniano nam plany zajęć, a zwłaszcza studenci dwukierunkowi dostawali przez to białej gorączki. Ja również… Plany zmieniały się niemal codziennie i o ile w normalnych czasach nikogo to nie dziwi, tak teraz dodatkowo komplikowało życie. Dodatkowo chodzenie w maseczkach od 10 października stało się obowiązkowe już nawet na ulicach, co było już wyjątkowo uciążliwe. Wśród studentów krążą już też ostre opinie przeciwko noszeniu maseczek czy w ogóle przeciwko obostrzeniom i przeciwko pandemii.

Gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego.

Uniwersytet Wrocławski ostatecznie skapitulował 17 października, gdy rektor poinformował nas o przejściu na formę zdalną. Pozostały drobne wyjątki i w moim przypadku oznaczało to, że historia będzie w pełni zdalna, a historia w przestrzeni stacjonarnie zachowa tylko wyjścia do instytucji. Na uczelni stacjonarnie studiowałem do tej pory tylko przez trzy dni. 6, 13 i 14 października… Na historii w przestrzeni mimo to doszło do wyjątkowej sytuacji. Dwa tygodnie studiów względnie stacjonarnych i komplikacje integracyjne wystarczyły, abyśmy zdążyli pójść na grupowe piwo i trochę się ze sobą zapoznali, a na naszym roku pojawiła się już nawet pierwsza para. Akurat tak się złożyło, że ją współtworzę i mogę tylko teraz podziękować rektorowi za wystarczająco długą walkę o zajęcia stacjonarne…

2. Studia zdalne – w domu, w kawiarni, w podróży…

Dworzec Główny we Wrocławiu

Zdalne studia to jest rzecz naprawdę dziwna, niewygodna i kuriozalna. Taka forma powoduje, że mogę studiować niemal wszędzie, ale jednocześnie generuje coś niebywałego – studenci chcą być na zajęciach na uczelni, a nie spędzać ten czas w domach! W obecnej sytuacji rzeczywiście wystarczy, że mam naładowany tablet, słuchawki i dostęp do internetu, a mogę być na wykładzie nawet w opuszczonym pałacu, jeśli zechcę. Niestety, szybko ma się jednak dosyć siedzenia, na ogół samotnie, przed laptopem czy innym tabletem, przez nieraz wiele godzin. Wkurza zarówno rozciągająca się na całe dnie samotność, jak i samo siedzenie przed laptopem. Oczywiście nie zawsze jestem w stanie być w domu czy na mieszkaniu tudzież innej kwaterze, zwłaszcza jeśli mam być akurat na wykładzie [u nas na kierunkach historycznych wykłady są obowiązkowe; wiem, że to dziwne, ale tak już niestety mamy], więc trochę ciekawych sytuacji już się wydarzyło. Dla przykładu kilka obrazków:

Studia przy kawie – mieszkanie.

Taka forma zajęć zdalnych jest zdecydowanie najwygodniejsza i pozwala najlepiej się skupić, więc jeśli naprawdę nie muszę nigdzie wychodzić, taką właśnie formę preferuję. Niestety, jeśli wynajmowało się kwaterę na Pawłowicach (dla osób przerażonych dojazdami na Koszarową-Koszmarową czy Psie Pole powiem tyle, że Pawłowice to jest jeszcze dalszy koniec świata. Kto był, ten wie), nie było to zawsze takie łatwe. Niemniej i tak nawet na mieszkaniu takie zdalne studiowanie to ledwie marny ersatz studiów stacjonarnych. Choć konieczny w obecnych czasach, jest wyjątkowo uciążliwy. Mój osobisty hit to zajęcia z gier historycznych. Mamy na nich poznawać planszówki i gry terenowe jako sposoby na przekazywanie historii. A potem zaprojektować własną grę. Aktualnie oglądamy te planszówki na ekranie laptopa. Brzmi niedorzecznie? Słusznie…

Immatrykulacja studenta studiów magisterskich w Bolesławcu, Anno Domini 2020.

Absolutnym hitem było dla mnie zdalne ślubowanie studenckie. Pewnego jeszcze wrześniowego dnia, gdy będąc jeszcze w Bolesławcu sprawdziłem kontrolnie USOSa, dostałem prośbę o złożenie zdalnego ślubowania. Przypuszczam, że była to pierwsza w historii immatrykulacja, jaka miała miejsce w Bolesławcu od zarania jego dziejów. Nie jest to to samo, co stacjonarne ślubowanie, jakie składałem swego czasu na licencjacie, ale było to na pewno coś wyjątkowego. I wyjątkowo niecodziennego…

Czytelnia Archiwum Państwowego we Wrocławiu.

Podczas pandemii okazuje się, że zajęcia z historii można połączyć z jej praktyką, czyli wizytą w archiwum. Moje pierwsze zajęcia na studiach magisterskich odbyły się właśnie w czytelni takiego archiwum we Wrocławiu. Co tam robiłem? Otóż zdobywałem ostatnie potrzebne do mojej książki o okolicach Kraśnika Dolnego materiały. Nie było to wygodne, słuchać jednocześnie wykładowcy i przeglądać akta Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z naszego powiatu, ale co zrobić… Ważne, że obie rzeczy udało się jakoś pogodzić.

Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu, trzy dni przed powrotem maseczek na ulice.

Są rzeczy, których student absolutnie nie załatwi zdalnie, a jeśli pomieszkuje się gdzieś na końcu miasta, trzeba wyjść z mieszkania i udać się do centrum. Nawet na ćwiczeniach. Tutaj akurat utknąłem pod Biblioteką Uniwersytecką, wędrując na konsultacje u jednego z wykładowców. Kilka dni później słuchałem sobie wykładu w taki sam sposób pod drzwiami do dziekanatu, gdzie musiałem odebrać kartę zobowiązań, dającą mi prawo korzystania z tejże biblioteki. I przy okazji podpisać potwierdzenie znajomości praw i obowiązków studenta. Pandemia pandemią, ale we Wrocławiu z niemieckiej urzędowości coś jednak pozostało. Nawet w tak dziwnym momencie naszej historii.

Wykład w pizzerii, czyli jak niemożliwe staje się możliwe.

Gdy jeszcze część zajęć była stacjonarna, wydarzyła się pewna dziwna sytuacja. Otóż po ostatnich zajęciach stacjonarnych mieliśmy zaledwie pół godziny na dotarcie na zajęcia zdalne… One wcześniej były stacjonarne, ale już po tygodniu zmieniono je w zdalne. Stanowcze zalecenie dla tych zajęć oznaczało przeskok na Teamsy. Dowiedziałem się o tym niemal w ostatniej chwili… W moim wypadku wyrobienie się z dojazdem na mieszkanie było wtedy absolutnie wykluczone, więc jako że były jeszcze otwarte lokale gastronomiczne, wylądowałem w kawiarni. We Wrocławiu bardzo lubię Tajne Komplety, znajdujące się w Rynku, więc tam spędzałem tamte zdalne zajęcia. Jak się okazało, takie niestandardowe zajęcia łączą ludzi, bo dzielnie spędzała je ze mną także moja koleżanka z roku i między innymi właśnie to nas do siebie zbliżyło na tyle, że od tygodnia jesteśmy oficjalnie parą… Jak widać, zajęcia zdalne mogą też mieć zalety. Innym razem wylądowaliśmy w pizzerii, ponieważ zdarzyła się inna ciekawa sytuacja. Otóż mam do zrobienia referat na temat czasów Trzeciej Rzeszy we Wrocławiu. A skoro tak, poszliśmy na spacer po mieście, aby sfotografować miejsca, o których będę opowiadał. No i niestety, w trakcie zdjęć (i obiadu) miałem mieć wykład zdalny, czego przeskoczyć się nie dało. Obiad zdążyliśmy zjeść w ostatniej chwili, aby przenieść się w spokojniejsze miejsce, ale i tak pierwszych kilka minut wykładu odbyło się… w pizzerii.

Wykład z historii pod salą od historii… w Bolesławcu.

Kapitulacja uniwersytetu przetransferowała mnie wczoraj (24.10) z powrotem do Bolesławca. Pewną zapowiedź tego transferu miałem już jednak tydzień temu, gdy na dwa dni powróciłem do naszej małej ojczyzny. Ważne sprawy związane z książką – a dokładniej, z jednym opowiadaniem do tej książki, pisanym przez uczennicę I LO – przygnały mnie wtedy do mojej starej szkoły. Podczas wizyty w liceum, gdy byłem już względnie wolny, miałem zdalny wykład z regionalistyki. Aby nie biegać z tabletem po deszczu, zostałem w ogólniaku, pierwszy raz od czterech lat mając tam jakieś zajęcia. Tyle, ile mogłem, przesiedziałem w bibliotece, a później siedziałem na korytarzu. Pani wicedyrektor śmiała się z dyrektorem na mój widok, że mają teraz w liceum także zajęcia akademickie. I zaiste tak było! Było to o tyle ciekawe, że usiadłem przy drzwiach do sali od historii, więc zapewniłem sobie przy okazji swoisty powrót do korzeni. Na sam koniec wykładu spotkałem nawet swoją wychowawczynię, panią Kawulę, która jeszcze parę lat temu tejże historii mnie uczyła. Sytuacyjny dysonans czasów nauki licealnej i studenckiej był naprawdę niezwykły.

Wykład na podwórzu kamienicy w Wałbrzychu.

Tymczasem naprawdę ciekawe rzeczy wydarzyły się 22 października. One trochę też pokazują, jak spore urzędnicze sprzeczności mają miejsce aktualnie w Polsce. Weronika, czyli widoczna na wgranym po prawej stronie zdjęciu moja dziewczyna, miała mieć tego dnia badania kontrolne w Wałbrzychu. Oczywiście nikogo nie interesowało to, że musi dojechać w jakiś sposób do Wałbrzycha z Wrocławia (na badanie!) w momencie, gdy komunikacja zbiorowa jest tak średnio bezpieczna… Konsekwencja urzędników czasu pandemii to czyste złoto. Pojechałem razem z Weroniką do Wałbrzycha i nim odbyło się badanie, mieliśmy, a jakże, kolejny wykład. Zaczął się jeszcze w pociągu, a potem było już co raz ciekawiej. Musieliśmy w jakiś sposób przejść z dworca na autobus, przejechać kilka przystanków i spacerować z włączonym wykładem przez miasto. Usiłowaliśmy cokolwiek zapamiętać, ale słabo nam szło, więc postanowiliśmy usiąść. Wylądowaliśmy na podwórzu starych, przedwojennych kamienic przy ulicy Generała Zajączka, gdzie dotrwaliśmy szczęśliwie do końca wykładu. Daliśmy jakoś radę! Tak na marginesie, gdy wracaliśmy pospiesznie na pociąg, zobaczyliśmy, jak w praktyce działa pewien przepis. Otóż chodzi o ograniczenie ilości pasażerów w komunikacji zbiorowej. Autobus linii C, jadący po godzinie 15 na dworzec, był tak zatłoczony, że ludzie niemalże stali sobie na głowach. Według mnie tego by było na tyle w materii egzekwowania przepisów epidemicznych przez wprowadzającą je władzę. Limity pasażerów w autobusach dla dużych miast brzmią sensownie nawet bez Covida…

Czarny Protest w Bolesławcu, 24 października 2020 roku.

W kontekście autobusu linii C z Wałbrzycha zakończę studenckie opowieści akcentem politycznym. Albo nie. O prezesie komendancie Kaczyńskim, chodzącym bez maseczki po Warszawie, nie będę tutaj wspominał.  O Morawieckim i jego osławionym koronawirusie w odwrocie – po ponad 13 000 zakażeń dziennie tym bardziej nie. A o  ideologicznej wojnie domowej – a właściwie to dwóch wojnach (o aborcję i o maseczki) – czasów epidemii, w której obie strony obu sporów przekraczają już wszelkie granice, również. Ciekawi mnie jedna rzecz i aby ją opisać, posłużę się przykładem z życia. Otóż mnie i Weronikę połączyły, między innymi, zajęcia zdalne. Takie zajęcia normalnie są ogromną przeszkodą w tworzeniu jakichkolwiek relacji, a jednak tutaj okazały się mostem. Tymczasem w Polsce dzielimy się co raz to bardziej. Zamiast omijać rozmaite przeszkody i próbować jakoś z nimi funkcjonować, w miarę możliwości nawet przemieniać je w nowe mosty, to my co raz bardziej walczymy między sobą. I o tej wojnie zaczynamy już mówić bardzo wprost po obu stronach barykady. Jako naród dyskutować już nie umiemy, mało kto nawet teraz tego uczy. A banery o abortowaniu rządu i paski o bojówkarzach LGBT są przecież dużo łatwiejsze… To wszystko, zwłaszcza w czasie pandemii, wróży nam naprawdę straszne czasy, straszne nie tylko w kontekście epidemii.

Kategorie:
kultura
Facebook Profile photo

Cześć ! Nazywam się Dariusz Gołębiewski, jestem regionalistą z tytułami magistra historii i historii w przestrzeni publicznej. Od 2014 roku prowadzę na Facebooku stronę regionalną o nazwie ''Bolesławiec i okolice dawniej i dziś''. Poza historią, zwłaszcza tą międzywojenną i lokalną, interesuję się literaturą i polityką, trochę też architekturą, teatrem, religią i filozofią. Jestem autorem książki pt. "Kraśnik Dolny i okolice dawniej i dziś". W wolnym czasie lubię podróże, wycieczki rowerowe, długie spacery i interesujące dyskusje.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

Bobrzanie.pl
pl_PLPolish