Zawartość portfela zaczęła się kurczyć, wiec nadszedł czas na podjęcie ciężkich decyzji. Pytanie jednak wciąż kręciło się w głowie – zaczynać pracować w Polsce czy też z cierpliwością czekać na sprzedaż domu w Anglii, aby rozkręcić własny biznes. Przecież to właśnie był plan na nasz powrót do Polski. Rozsądek podpowiedział, że czas zacząć szukać zatrudnienia.
Zaprzyjaźniona firma zaoferowała Mojemu mężowi Anglikowi pracę. Poprosili tylko o to by upewnić się, że mój mąż nie musi okazać i uzyskać dodatkowych zaświadczeń na to, że może pracować w Polsce. Wybraliśmy się wiec do Urzędu Skarbowego, gdzie poproszono nas o powrót z podpisaną umową o prace aby Mój współmałżonek uzyskał NIP. Zadowoleni z prostych instrukcji udaliśmy się do Urzędu Pracy. Gdzie po kilku minutach dowiedzieliśmy się, że poza paszportem i umową Pan nic więcej nie potrzebuje, aby podjąć zatrudnienie. Ta wiadomość ucieszyła nas oboje jeszcze bardziej, a jeszcze bardziej został ucieszony przyszły szef. Dwa dni później mieliśmy i NIP, i datę pierwszego dnia pracy mojego męża.
Kolej na mnie – pomyślałam. Wierzyłam, że los będzie przychylny również dla mnie.
I tu grubo się pomyliłam. Oprócz tego, że wysłałam dziesiątki CV, i tylko jedno zaproszenie na rozmowę, której zakończenie było ani pozytywne ani negatywne, a zatrudnienia nie dało, to na domiar złego z Urzędu Pracy zostałam odesłana do domu z długą listą dokumentów i oświadczeń, które miałam przedstawić na następnym spotkaniu. Paradoks – pomyślałam. Przecież mają moją historię, gdzieś w systemie a oczekują jej potwierdzenia właśnie przeze mnie… przecież to nie jest tak, że chciałabym oszukać system?
Zrezygnowałam z kolejnej wizyty i dalej szukałam. Pomyślałam, młoda, inteligentna z bardzo dobrą znajomością języka angielskiego na pewno jest świetną kandydatką… cztery miesiące minęły i praca się znalazła.
Ot taki paradoks….
„W marcu zeszłego roku zakupiliśmy z mężem oprawę sufitową. Kiedy w zeszłym tygodniu wracałam z zakupów z mięsnego zauważyłam, że w naszej wspaniałej lampie przepaliła się żarówka.
-Roman chodź zobaczyć – zawołałam.
-Przepalona – odparł.
Po dwudziestu dwóch minutach mąż wrócił z Super Samu z nowym źródłem światła.
Kiedy przez dłuższy czas nie mogłam wkręcić żarówki, powiedziałam:
-Roman zobacz, kupiłeś nie ten gwint!
Okazało się że mój mąż kupił E14 zamiast E27.
Uśmialiśmy się do rozpuku i szybko zamówiliśmy nowe źródło światła.”
Pani historyjki są prawie tak dobre, jak ta powyżej :D
Leżę,:) świetny tekst Olek .
Pasjonujące, może w następnych wpisach o tym że pasty do zębów zabraklo i mąż umył zęby palcem lewej ręki? :)
Przecież autorka i jej mąż to są postacie fikcyjne.
Nie są : )
Takie pisanie, dla pisania ?