maj 19, 2015
5210 Wyświetleń
7 0

Test roweru Scott Genius 910

Napisany przez

Dzięki uprzejmości firmy Rowery Apanasewicz, miałem dziś, dość przypadkowo, okazję pojeździć na nowej, w pełni amortyzowanej, górskiej maszynie Scott Genius 910. Przyznam otwarcie, że na lekkim fullu – nie jeździłem jakieś 8 lat. Miałem przez kilka sezonów (od 2001) – jeden z pierwszych sensownych modeli o charakterystyce maratońskiej, czyli XtC Team Gianta. Później miałem okazję nieco posmakować jazdy na pierwszych modelach Geniusa – które, owszem, były konstrukcjami nowatorskimi, ale… no właśnie. Sporo tam było ale. Obecnie mam fajnego i nowego hardtaila – Scotta Scale, jednak z racji wieku i kilometrów w siodełku, od jakiegoś czasu znów, powoli, zaczynam rozglądać się za fullami.

Propozycję szefa sklepu, Tadeusza Apanasewicza – związaną z testami, przyjąłem więc z wielką przyjemnością. Okazało się, że to był dopiero początek frajdy. Zapakowałem rower do auta i korzystając z kilku godzin przerwy przed kolejną rundą pracy – wbiłem na szlak w nasze Bory Dolnośląskie, nad którymi właśnie formował się całkiem syty front burzowy. Przebrałem się i hop na rower!

DSCN2895m

Pierwsze super wrażenie – to sterowana zdalnie, za pomocą manetki na kierownicy sztyca. W dodatku sztyca amortyzowana. W ciągu kilku sekund, dopasowałem wysokość siodła do swoich parametrów biomechanicznych i ruszyłem. Kolejne wrażenia – i proszę nie odbierać tego jako taniej klaki, za darmowe „karnięcie” się na fajnym bike’u, to był narastający entuzjazm.

Na nadchodzącą burzę i nasilający się opad deszczu goniony wiatrem, przestałem zwyczajnie zwracać uwagę, po około 2-3 km, bo zwyczajnie oddałem się feelingowi – który w czasie jazdy na rowerze, na który siada się po raz pierwszy – sprawą oczywistą wcale nie jest! A ten rower…, ten rower Tadek wyciągnął ze stojaka i zapytał: rozmiar L, czy M? Wziąłem M. I od pierwszej chwili poczułem się na nim tak, jakby był dla mnie dobrany po sesji „na miarę” z bike fitterem! Zjechałem z szutrówy na polna drogę do pierwszego podjazdu. Przełączyłem zawieszenie na średnio miękkie, początkowo okazując zdziwienie, że steruję charakterystyką i przodu, i tyłu, za pomocą jednej manetki. Rozpocząłem podjazd, usiany kamieniami i korzeniami. I kolejne zdziwienie. Znam ten podjazd z jazdy na kołach 26″ i kombinacji zębatek 3/9 i okazuje się, że zapieprzam sobie pod niego chyba z 18 km/h, oddychając nosem i trzymając tyłek stabilnie w siodle. Banan na gębie!

DSCN2893m
Jestem coraz bardziej oszołomiony połączeniem cech tego zawieszenia, niemal fizjologicznie spasowanej z moją budową geometrii roweru i powiększonej średnicy kół – a na takich, bez bicia przyznaję, na rowerze MTB, w teren jadę – pierwszy raz. Wyjeżdżam znów na szutrówę, przełożenie płyta-oś, rozkręcam i gonię na północ, po wybojach grubo ponad 30 km/h. Spadam w lewo, do rezerwatu w Brzeźniku, tam na hopy, zaczynam bawić się manetkami zawieszenia. Jest super. Znów w las i na korzenie. To moje trasy. Ale mam wrażenie, że jadę tędy pierwszy raz! Płynność tej jazdy zapewniona przez wielkie koła i genialne – bez dwóch zdań zawieszenie, wywołuje we mnie erotyczne wręcz doznania, które zdarzały się, owszem na rowerze, ale z 15 lat temu, gdy byłem porażony atakiem totalnej cyklozy, po przesiadce ze sztywnego widelca, na pierwszego amortyzowanego „bombera” olejowego.

Wbijam na asfaltowy łącznik w Osieczowie – znów z przodu”patelnia” i rozkręcam spokojnie do około 40 km/h. Ręce „aero”, blisko mostka i trzymam tak z 10 minut. Podjazdy idą nieprawdopodobnie. I wysiadywane i na stojąco. Nieco brakuje rogów na kierownicy, ale to w końcu akcesoria. Znów w las i potem w pole, na dróżkę – prawie miedzę, usianą gęstymi nierównościami. To uczucie gładkości z jaką Genius 910 idzie po takim terenie jest na dłuższą metę orgiastyczne!

DSCN2899m

Niestety. Testowany egzemplarz nie miał koszyka na bidon, a ja, mimo zdecydowanie zbyt grubych, po zimie, 4 liter, ciągnę już ponad godzinę ze średnią 27 km i zaczynam odczuwać lekką suszę w ustach. Trzeba wracać do bazy. Będąc gdzieś na północ od Wykrot, zawracam w kierunku Bolesławca, znów wkręcając długie leśne podjazdy z niebywałą prędkością, na co pozwala równy rytm, a ten trzymam – bo jadę gładko, jakbym leciał poduszkowcem! I ostatnie już zjazdy – wybijam wysoko na hopach, czuję już rower, macham więc sobie na koniec dwa turn bary. Na asfalt – pełny gaz i do domu.
Mam silne przekonanie, że ten rower, mimo, że z rodowodem lekko freeridowym – dokłada na maratońskich trasach – jakieś 10-20% do osiąganej średniej prędkości i stanowić może straszliwą broń do masakrowania wyścigowej konkurencji. A przecież nawet nie sprawdzałem, co można z niego wycisnąć na ostrych zjazdach! A wyczuwam, że naprawdę sporo.

Podsumowując, ja już chyba nie wsiądę na inny rower MTB, bez silnego uczucia żalu, że nie jest to Scott Genius 910!
Tylko ta cena. W obliczu faktu, że to chyba najlepszy rower górski, na jakim jeździłem w życiu – zwyczajnie nie wypada o niej pisać.

Kategorie:
sport

Komentarze do Test roweru Scott Genius 910

  • Kabli jak w serwerowni, mogli wszystkie w ramie puścić.

    liber78 02/08/2016 20:39 Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

Bobrzanie.pl
pl_PLPolish