sty 7, 2014
2867 Wyświetleń
5 0

Wilk z Wall Street

Napisany przez

To oczywiste, że nie jest to najlepszy film Martina Scorsese, jak próbują przekonać nas niektórzy widzowie, ale też krytycy. Jednocześnie mam znacznie mniej pewności, że stwierdzenie to najlepsza rola Leonardo DiCaprio jest nieprawdziwe. Wiem natomiast, że ci dwaj dżentelmeni spotkali się na planie filmowym już po raz piąty i raz jeszcze przekonali nas o tym, że wszystko, czego dotkną razem, zamienia się w najszczersze złoto. Takie, z jakiego wykonany jest oszałamiający zegarek Jordana Belforta w Wilku z Wall Street.

To niecodzienna sytuacja, gdy jakikolwiek film zapełnia wszystkie wrocławskie kina niemal do ostatniego miejsca – nawet fotel w pierwszym rzędzie jest wówczas rarytasem. Takiego wzięcia nie ma kontynuacja Hobbita, nie pamiętam też, by miał je Avatar, gigantyczny hit sprzed kilku lat. Dziwi to tym bardziej, że najnowsze dzieło Scorsese to opowieść współczesna, pozbawiona fantastycznych bohaterów czy spektakularnych efektów specjalnych, a to przecież głównie te dwa czynniki zwykle wynoszą produkcje filmowe na szczyty box office. Wilk z Wall Street jest jednak oparty na faktach, choć dla zwykłego, szarego widza, którego kręgosłup codziennie znosi 8 godzin nudnej pracy biurowej, będzie najczystszą fantastyką. Większość z nas bowiem nieprzyzwoity luksus, jaki stał się treścią życia Jordana Belforta, może oglądać jedynie w kinie.

Dzięki Scorsese może nie tylko oglądać ten luksus, ale wręcz zachłysnąć się nim – w Wilku… słowa takie jak przyzwoitość czy umiarkowanie nie mają absolutnie żadnego zastosowania. Jest tylko czysty, nieskrępowany hedonizm, próżność i dekadencja. Całkowite porzucenie społecznych ograniczeń w celu nieograniczonego zaspokajania popędów – taką filozofię wydaje się wyznawać Belfort, niezwykle zdolny makler i jeszcze lepszy mówca, założyciel Stratton Oakmont i król giełdowych oszustów. Przebywa on drogę – a jakże! – od pucybuta do milionera, nie załamując się nawet, gdy po obiecujących początkach na Wall Street musi odbudowywać swój status po Czarnym Poniedziałku 1987. Poznajemy Jordana podczas jednej z niedorzecznych biurowych imprez, po to tylko, by za chwilę obserwować go w pędzącym ferrari, na jachcie, na Bahamach… Od pierwszych sekund filmu Scorsese wiemy, że główny bohater żyje na zupełnie innym poziomie świadomości.

W jednej z najbardziej smakowitych scen Wilka z Wall Street Matthew McConaughey jako szef wówczas nieopierzonego Belforta w krótkiej rozmowie informuje podopiecznego o elementach niezbędnych do przetrwania w świecie maklerów. Ten kilkuminutowy występ znanego z Uciekiniera aktora dyskredytuje wszystko, co później robi na ekranie DiCaprio, jednak największe znaczenie dla późniejszych losów bohatera ma meritum wypowiedzi jego przełożonego – by przetrwać w środowisku giełdowych rekinów, musisz powiedzieć tak narkotykom. I to właśnie one stają się treścią życia Belforta – nie kobiety, nie pieniądze, ale właśnie prochy. Jak nietrudno zgadnąć, staną się też jedną z przyczyn jego upadku, ale w kontekście wydarzeń ekranowych są tym, co napędza imprezowy chaos spod znaku Stratton Oakmont.

To z pewnością najbardziej krzykliwy i energetyczny film Scorsese – Jordan i jego towarzysze wydają się nie mieć hamulców, a wobec ich nieskończonych wybryków oszustwa giełdowe schodzą na bardzo daleki plan. Twórca Taksówkarza wrzuca nas prosto w świat wyuzdanego seksu, uprawianego na maklerskich biurkach, pokładach jachtów i egzotycznych plażach, przerywanego odgłosem wciągania kolejnych ścieżek kokainy i przełykania najdroższych alkoholi. Zabiera nas do rzeczywistości, w której niewierność nie stwarza wątpliwości moralnych, a wieczory kawalerskie kosztują 2 miliony dolarów. Wszystko jest w nim przesadzone – bohaterowie, ich domy, samochody, gesty, słowa. Doskonała ekipa aktorska, w której prym wiodą DiCaprio i Jonah Hill, ale zaskakująco dobrze radzi sobie m.in. nieznana dotąd szerzej Margot Robbie, tylko podkreśla to poczucie przesady. Krzyk zastępuje słowa, konflikty zażegnuje się drogimi prezentami, a próżnię zapełnia się kolejnymi imprezami. Show must go on.

Ale Wilk z Wall Street to kino, które, choć oślepia swym blichtrem, zostawia jednocześnie z poczuciem niewypowiedzianej pustki. Bo gdy wszystkie światła zgasną, gdy opadnie narkotykowy kurz i ucichnie muzyka, zostanie jedynie dobrze znana świadomość, że życie chwilą jest dobre… na chwilę. I tylko mistrz Scorsese wie, czy właśnie to chciał nam powiedzieć.Film obejrzałem dzięki uprzejmości kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu (www.kinonh.pl).

Kategorie:
recenzje
http://www.mysliwiecoglada.pl

Fan Manchester United, Jonathana Carrolla i Darrena Aronofsky'ego. W poszukiwaniach korzeni swojego drzewa genealogicznego dotarłem do połowy XVII w. Filmy oglądam na kilogramy i lubię o nich dyskutować. W międzyczasie słucham wszelkich odmian alternatywy i szukam niedrogich podróży.

Komentarze do Wilk z Wall Street

    Dodaj komentarz

    Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

    The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

    Bobrzanie.pl
    pl_PLPolish