Sprawa kolarza Lance’a Armstronga nie jest przypadkiem, który odnosi się jedynie do sportu. Pokazuje nam, że konstrukcja bazująca na kasie, bezwzględnym cynizmie i dobrym planie – pozwala oszukać cały świat i to w dobie, w której, jak wydawać by się mogło – trudno przed wścibstwem dziennikarzy i technologii ukryć cokolwiek.
Mam ten feler, że myślę samodzielnie, zbieram fakty, analizuję i wyciągam wnioski. Jestem związany ze sportem, w szczególności kolarstwem, od kilkunastu lat. Mam pojęcie o wydolności ludzkiego silnika, który badany i opisywany jest od dziesiątków lat – i wiem co można, a czego nie.
I jeśli w 20 książkach naukowych piszą, że zawodnik klasy PRO, górski wspinacz – jest w stanie generować na podjeździe moc 450-500 Watt przez 6 -8 minut, a taki Armstrong po przejechaniu 180 km po alpejskich przełęczach finiszuje na podjeździe o nachyleniu 10%, miażdżąc konkurentów i jak wynika z obliczeń – generuje moc 500 Watt przez 30 minut – to, przepraszam, ale nie zbywam tej obserwacji – stwierdzeniem „to fenomen”, tylko – niestety zastanawiam się co tu jest nie tak.
O tym, że Armstrong to wytwór amerykańskiej farmakologii – pisałem od lat. Byłem na tyle bezwzględny, że założyłem iż sfabrykowana może być nawet historia o jego chorobie nowotworowej – zaczekajmy, bo przecież to dopiero początek mniej lub bardziej spontanicznych aktów szczerości.
Byłem za to wyzywany i szykanowany na forach internetowych – a wojny pomiędzy sektą Armstronga, a tymi, którzy poddawali w wątpliwość czystość jego osiągnięć – przypominały, jako żywo, nawalanki pomiędzy sektami politycznych maniaków w Polsce.
W momencie, gdy pojawiły się informacje o coraz radykalniejszych działaniach amerykańskiej agencji antydopingowej USADA względem amerykańskiego idola – natychmiast pojawiły się głosy o spisku działaczy i urzędasów, którzy z zawiści zniszczyć chcą dobre imię bohatera, który dał nadzieję tysiącom chorych na raka.
Cały mit jak się okazało runął dość szybko, a finał śledziliśmy przedwczoraj i wczoraj, gdy Oprah Winfrey dowiedziała się wprost z ust byłego bohatera – że cały ten sportowy fenomen nosi m.in. nazwy: erytropoetyna egzogenna, testosteron, actovegin, hormon wzrostu i przetaczanie krwi.
Oszukani zostali wszyscy, poza nielicznymi. Dziennikarze sportowi Ballester i Walsh większość ujawnionych obecnie faktów – opisali jak dziś widzimy już w 2004 roku. Siła Arma – była jednak tak potężna, że poprzez swoich adwokatów doprowadził do zakazu opublikowania anglojęzycznego wydania książki.
Arm gnoił wszystkich, którzy próbowali cokolwiek napomknąć o tym, że jego osiągnięcia nie są czyste. Zwalczał te głosy za pomocą adwokatów, szantażu procesowego – a w peletonie mścił się po kolarsku. Jego nakoksowana ekipa US Postal, lub później Discovery (Disco boys) – potrafiła na etapach zwyczajnie zajechać kolarzy, którzy śmieli bąknąć prasie coś, co było nie po myśli Bossa – kasując (nie pozwalając rozwinąć) – ich próby jakichkolwiek solowych akcji.
Dociekliwość dziennikarzy, których nie dało się zastraszyć procesami – pacyfikowana była za pomocą „tarczy nowotworowej„.
Zbyt wiele kosztował mnie powrót do życia po raku, abym teraz miał truć się dopingiem – odpowiadał Teksańczyk.
Z resztą jak można było zarzucać nieuczciwość człowiekowi, który nie dość, że przeżył horror nowotworu z przerzutami, to potem dał nadzieję tysiącom chorych. Wreszcie założył słynną fundację Live Strong, która pomaga chorym ludziom.
Koksujących kolarzy były w historii tuziny, jednak historia Armstronga rzuca nam nowe światło na kilka aspektów funkcjonowania, które mogły się nie mieścić w głowach.
- Daje się na stuprocentowym oszustwie wybudować w XXI wieku silną legendę, wykreować medialnie ikonę sportu, a przy okazji „świętego”.
- Daje się w jakiś sposób skutecznie oszukiwać bardzo agresywny, szczególnie względem kolarzy – światowy system badań antydopingowych.
- Można takie kłamstwo utrzymać przez ponad dekadę.
Wnioski i pytania:
- Ilu takich oszustów działa jeszcze w naszej rzeczywistości medialnej, politycznej?
- Ilu w sportowej? (nie wiem dlaczego ale ciągle narzuca mi się w tym kontekście kolejny amerykański superhero – Michael Phelps)
- Czy Ci, którzy w Armstronga święcie wierzyli – a co niesamowite, dotyczy to również sportowców klasy PRO, takich jak np. Włoszczowska, czy Kowalczyk (ich wypowiedzi w mediach) – robili to z naiwności, czy może dlatego, że jadą na tym samym wózku?
- W USA nikt nie wpadnie na pomysł, aby wygłaszać publicznie tezy w stylu: „nie niszczymy ikony, która dała tyle sławy i prestiżu naszemu krajowi i spuśćmy na sprawę zasłonę milczenia”.
- Amerykańska dziennikarka przeprowadza pełną wiwisekcję „świętego”. Mimo, że z pewnością, do pewnego stopnia ustawione – pytania są bezwzględne i merytoryczne.
W Polsce podobny wywiad byłby niemożliwy. Bo na coś podobnego nie zdobył by się ani dziennikarz, ani pytany.
P.S.
Od kilku miesięcy w mediach pojawiały się dementowane intensywnie informacje, że pewna polska celebrytka, gwiazda telewizji dla mikrocefali – zwana modelką – jest ekskluzywniejszą prostytutką dla dzianych klientów z zachodu.
Od przedwczoraj wiemy już, że taki burdel na wysokim poziomie prowadziły córka i była żona znanego gitarzysty Jana B.
Współdziałała z nimi w biznesie żona innego muzyka, Tomasza L. – wcześniej „pracowniczka” firmy w terenie.
Wczoraj media rzuciły info, że do śpiewania dorabiała u nich wdziękami – piosenkarka Iwona W.
Sprawą zajmuje się prokuratura.
Gdyby ktoś coś podobnego opowiadał przy piwku – trudno byłoby uwierzyć, prawda?
Współczesne zachodnie wokalistki robią kariery. Nagrywają, sprzedają płyty i zachowują się na scenie jak dziwki. Nasze – wzięły to sobie do serca. Dziwek nawet nie muszą udawać – z tym, że znacznie gorzej wychodzi im w sferze muzycznej.