Humor, szczypta swingu, mnóstwo wyczucia, profesjonalizm, talent, lekcja śpiewu, wycieczka po życiorysie Edith Piaf i innych wspaniałych artystów francuskich, kultura, przygotowanie, dystans, świetne brzmienie zespołu, aktorstwo, klasa – tyko kilka słów opisujących wczorajszy koncert Michała Bajora w Bolesławcu.
U Bajora bis to nie bis, a część recitalu, bez której ten recital byłby niekompletny. U Bajora nawet zapomnienie tekstu może być ograne z wdziękiem. U Bajora przygotowanie do nagrania płyty to m.in. lektura książek.
Słuchacze (dwoje), którzy byli na koncercie Bajora z piosenkami Marka Grechuty, twierdzili, że wtedy było lepiej a wczoraj Michał Bajor po prostu przyszedł do pracy. Ja takiego odczucia nie miałem. Fakt że słyszałem artystę (odpowiednie słowo) dobre parę lat temu jeszcze w bolesławieckim teatrze jak stał na mokrej scenie i czarował nieco inaczej. Tego klimatu teatru nieco mi brakowało, zwłaszcza podczas takiego koncertu z takim repertuarem. Bo Bajor to artysta starej daty, przynajmniej w sensie szacunku dla słuchacza i widza.
A tych widzów było pełno i to chyba najradośniejsza refleksja z tego wieczoru. Skoro taka muzyka w takim wykonaniu i za niezbyt przystępną cenę potrafi zapełnić bolesławieckie kino, to ten fakt dobrze o bolesławianach świadczy. (Nawet jeśli swoją zasługę mają tutaj fundusze socjalne zakładów pracy).