Jeszcze w latach osiemdziesiątych w Bolesławcu był jeden bank. Mieszkający u góry mówili, że nad nim mieszkają. Był to Narodowy Bank Polski przy pl. Armii Czerwonej. PKO przy Hanki Sawickiej, to była inna sprawa. Ale oba budynki łączyła przedwojenna instytucja – Stadt- und Kreissparkasse. Drugi i starszy z budynków doskonale wkomponowano w promenadę. Ukwiecony taras uzupełniał zieleń miejską.
Gdy stał się za mały, podjęto decyzję o inwestycji. Budowę prowadzono nowatorskimi metodami, które opisano w specjalnym dodatku Bunzlauer Stadtblatt-u. Prowadzono ją w nowych czasach. Ich symbolem było popiersie wodza tysiącletniej Rzeszy, które umieszczono z podobizną generała i prezydenta Hindenburga w sali obsługi. Ze zrozumiałych powodów nie dotrwały do dziś, wnętrze przeszło też kilka metamorfoz. Ale fasada ciągle trwa w niezmienionym kształcie. Piaskowiec spatynował, czasem zwietrzał, ale jej wymowa jest wciąż czytelna.
Wejście do kasy oszczędności schowano w podcieniu. Narożny filar na którym się wspiera sklepienie ozdobiono robotniczo-chłopską sceną. Można powiedzieć, trochę ewangeliczną. Skąd takie myślenie? Wystarczy pójść do pobliskiego kościoła Rączki i spojrzeć na ambonę. Atrybuty dwóch ewangelistów to byk i orzeł.
Formalnie nikt tego tutaj nie miał na myśli, ponieważ orzeł jest elementem niemieckiej heraldyki, byk ma związek z rolnictwem. Pod chroniącym skrzydłem stoi rodzina, matka trzyma w ramionach dziecko, ojciec niesie mieszek pieniędzy. Mają trafić do banku, nie leżeć w szafie, bo państwo przecież doskonale wie, gdzie je wydawać. Za bykiem, po południowej stronie stoi kosiarz. Przy jego nodze stoi dzban, pierwsze nawiązanie do tradycji Töpferstadt – miasta ceramiki.
Za nim w przysiadzie kolejny mężczyzna powrósłem wiąże snopek. Bauernstand – stan rolniczy i przywiązanie do ziemi były dumą totalitarnego państwa. Scenę kończy młodość, dziewczę w kapeluszu i z powiewającą na wietrze apaszką. BDM to skrót nazwy organizacji do którego musiała należeć i którą prześmiewczo odczytywano jako „bald deutsche Mutter” – wkrótce niemiecka matka.
Wszystkie dolne okna południowej ściany mają obramienia pośrodku których umieszczono ozdobne wizerunki. Patrząc na nie cieszy, że irlandzki bank, który przejął BZ stanął na krawędzi plajty, tafle szyb są wkładem w zniszczenie miejskiej przestrzeni.
Najwięcej jest pszczół – owadów symbolizujących pracowitość i współdziałanie. W okolicy jest ich zresztą całkiem sporo, wystarczy przyjrzeć się okolicznym budynkom. Za pierwszą z nich są dwie gruszki, symbol obfitości. Bolesławiec ceramiką stał, ale jeszcze jedna branża zaopatrywała całe Niemcy w swe wyroby. Firma Zeidler&Wimmel była w tamtych czasach potęgą. Wiele kamieniołomów i zakładów realizowało państwowe zlecenia. Jeszcze po wojnie w jej warsztatach stały rzeźby, które nie trafiły na wiekopomne obiekty. Dlatego dwa okna dalej przedstawiono putto, które trzyma knypel – rodzaj okrągłego młotka używanego przez kamieniarzy i rzeźbiarzy.
Po nim jest centralna postać. Od lat niewidoczna, bo zasłonięta przez szmatę. Dzisiejszy Bolesławiec jest takim dziwnym miastem, gdzie obowiązuje uchwała rady miasta o porządku krajobrazowym, ale nie obejmuje ona dwóch budynków. Traf chciał, że 10 X powiał wiatr i trochę uporządkował otoczenie, zrywając częściowo wątpliwy nośnik reklamowy.
I właśnie teraz widać brodatego i wąsatego garncarza. Dobrze rozkręcił koło, bose stopy wiszą w powietrzu. Wydaje się, że nie jest to nadzwyczajne, wystarczy jednak obejrzeć bilbord przy ZC, gdzie kilku uwiecznionych pracowników pracuje bez butów. Po bokach naszego bohatera wykuto rok budowy. Na prawo od niego wiatr za słabo pracował i szmata przesłania kolejne putto. Można przypuszczać, że odstawia na półkę garnek. Po kolejnej pszczole jest pochodnia. Tradycja marszów z nimi była bardzo żywa przy różnych okazjach w niemieckim kręgu kulturowym. Na ostatnim oknie umieszczono koguta, można go odczytywać jako ptaka budzącego ze snu, ale też z lokalnym akcentem, gdy się wspomni legendarnego burmistrza Bleihahna (der Hahn – kogut, Bleihahn – ołowiany kogut).
Przed narożnikiem osadzono drugą płaskorzeźbę, do indywidualnego odczytu. Może grupa wracająca z pracy, może grupa zbierająca się do heroicznego czynu.
Pierwszy mężczyzna prowadzi konia, za nim kolejny niesie coś na ramieniu. Trzeci wygląda jak zapraszający dzieci, zza niego wystają głowy towarzyszy. Dwóch ostatnich trzyma flagę i symbol zwycięstwa – wieniec laurowy. Grupę zamyka kobieta, wpatrzona jak narodowi bohaterowie w świetlaną przyszłość.
Zaledwie dziewięć lat później, inna ręka, prowadzona przez wpatrzonego w wąsatego wodza na wschodzie, namalowała poniżej płaskorzeźby skrót „ПСД”. Ze wspomnień nowych mieszkańców przebijają się zapisy, że lepiej było się nie pojawiać w tej okolicy.
… a o SKOKach słyszał… o Biernackim słyszał… nawet najlepszą ideę Polacy spierdola, okradną… Tu jest Polska, Bunzlau nicht mehr!
Budynki budynkami, ale ja bym się skupił na tym, co było w środku. Regionalne banki, zarządzane przez lokalną władzę, działające przede wszystkim dla dobra lokalnej społeczności. Dzięki możliwości taniego finansowania lokalnych inwestycji, Bolesławiec rozwijał się znacznie szybciej, niż inne podobnej wielkości miejscowości na Dolnym Śląsku. Piękne wille rosły jak grzyby po deszczu, podobnie jak budynki użyteczności publicznej. Rozwój miasta napędzał lokalny przemysł i na odwrót, lokalny przemysł napędzał rozwój miasta. A to wszystko dzięki takiemu finansowaniu. Ech, gdyby można było powrócić do tych tradycji. Ale to marzenie ściętej głowy. Dziś liczy się tylko zysk wyrażony w złocie. Dobro społeczności raczej mało kogo obchodzi.