– Nie mogę wystąpić ci w tym materiale, bo chcę kupić lokal od miasta – mówi znajoma, która usta ma niewyparzone, ale instynkt samozachowawczy rozwinięty.
– Wie pan co? Ja rozmawiałem z panią dyrektor przedszkola i chyba nie możemy tak zrobić tego tematu, bo ona nie chce się wychylać, a przecież to miejsce dla dziecka w przedszkolu mam od niej, no nie, więc ja też nie mogę – mówi przez telefon dawca tematu.
– To proszę sobie wybrać dla żony coś z naszych produktów – mówi do dziennikarza prezes bolesławieckiej firmy produkującej rzeczy niezbyt tanie.
– Dziękuję bardzo, ale nie mogę – odpowiada pismak. – Nie chcę czuć się zobowiązany.
– Ale dlaczego? – pyta prezes ze zdziwieniem sugerującym, że to nie pierwsza taka propozycja, a odmowa jest rzadkością.
– A mógłby pan nie wymieniać mojego nazwiska? Zdjęcie? Pan żartuje?! – mówi kobieta z problemem dużym, większym niż odwaga cywilna.
– Bernard, czy ty to nagrywasz? – pyta przez telefon na początku rozmowy pracownica samorządu, dając mi przy okazji w pysk.
– Wie pan, bo ja myślę, że skoro dziennikarze dostają pieniądze za taki materiał, a to świetny temat, to mógłby się pan ze mną tymi pieniędzmi podzielić – mówi mitoman pragnący pojawić się w telewizji i gazecie.
– Chciałbym, żeby mi pan to jeszcze raz powiedział już oficjalnie rozwijając ten wątek, a ja bym sobie tę wypowiedź nagrał i wykorzystał – mówię przez telefon do przedstawiciela bardzo ważnej instytucji.
– To czemu pan tego od początku nie nagrywał? – pyta zdziwiony.
– Bo nie robię tego bez uprzedzenia – odpowiadam.
– Dlaczego zilustrowaliście informację o tej imprezie logiem tego urzędu? – pyta na granicy krzyku i z wielką pretensją pracownica jednostki podległej innemu urzędowi, też samorządowemu. Obie instytucje są współorganizatorami imprezy.
– I tym tematem musicie się zająć. Dane do wiadomości redakcji – pisze facet podpisujący się: dziennikarz obywatelski, Xxxxxxxx Yyyyyyyy.
Zależność jest, ale co innego zależność, a co innego etyka zawodowa, osobista, poczucie wlasnej wartosci, honoru jakiegos w tym wszystkim. Jesli mamy np samorzadowa TV ktora jest tuba jednostronnej propagandy, jak kroniki filmowe z komuny, jesli mamy portal i gazete lokalna ktorej redaktor jest rzecznikiem prasowym partii rzadzacej. Halo!
Nikt nie jest niezależny, bo nie mieszka sam na tej planecie. To naturalne i możemy się dziwić i oburzać… to nic nie da. Nie ma niezależności to logiczne.
Nic nie dziwi. Żyjemy w kraju w którym każdy od kogoś zależy. Wolność rynku jest względna. Wolność słowa zupełnie względna. Dziennikarze wszystkich lokalnych mediów realizują linie polityczne. Są de facto funkcjonariuszami? A może się mylę? Chciałbym bardzo. Ruszyliśmy tam jakiś temat powiatowej oligarchii. I nie ma co tego ciągnąć – bo wszyscy wiedzą o co chodnik. I nikomu grzebanie w tym do niczego potrzebne nie jest. Choć – tematów wokół byłoby sporo. Sprawa Polańskiego – przypomniała mi lata 90-te, jak już ją wiązać tematycznie z BC, gdy w mieście pojawił sie pewien jegomość. Zagranicznik. Oblech. Związał z branżą gastronomiczno-noclegową. Tygodnik Wrost w 1996 roku napisał wprost – że tam są w tle tematy pedofilskie. Po czymś takim prokuratura powinna już robote robić. Tymczasem tam się bawiły w przybytkach elyty, vipy, balangi urzędnicze – pijani włodarze przysypiali na stołach, w samochodach obok.
Są tematy, różnych ludzi znanych mniej, bardziej – którzy miewali różne zdarzenia, wypadki, trupy były. Chłopaki ze służb, mówili o tym później z dziwnymi uśmieszkami na ustach… Kogo to obchodzi? Komu to do szcześcia potrzebne.
To są właśnie takie skutki demokracji pokracznej i lekko pokracznego społeczeństwa obywatelskiego. Pokracznej wolności słowa.
Tyle :)
Przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo Bernard :)
P.S.
Proponuję stosować zasadę drzwi – okno :)