10 kwietnia 2010 roku byłem uczniem VI klasy podstawówki. Była sobota, która wydawało się, że będzie jak każda inna. Rano grałem z siostrą w gry na komputerze – takim, jaki dzisiaj przydałby się już chyba jedynie na wystawie w muzeum. Graliśmy dość często, ale nie byliśmy nałogowcami i nie spędzaliśmy całych dni przed monitorem.
Była chyba 9:30, kiedy zadzwoniła do mnie babcia. Swoją własną komórkę, jeszcze bez ekranu dotykowego, miałem od roku. Wtedy małe dzieci komórek jeszcze – chwała Bogu – nie miały. W każdym razie babcia zadzwoniła i powiedziała, abym włączył telewizor, bo mówią coś o Katyniu. Już wtedy historia mnie bardzo interesowała, ale wolałem o niej czytać, niż oglądać filmy dokumentalne, które uważałem za dosyć nudne.
Poza tym właśnie toczyłem wirtualne boje z siostrą, a dla trzynastolatka to nie były przelewki.
Minął może kwadrans, gdy skończyliśmy grać i jako że zaczynałem się interesować mediami, a czytanie newsów w Internecie już zdążyło mi wejść w nawyk, wszedłem na Wirtualną Polskę i okazało się, że się z babcią bardzo źle zrozumieliśmy.
Wszystkie newsy na WP dotyczyły wypadku prezydenckiego samolotu w Smoleńsku i już wtedy pisano, że prezydent Lech Kaczyński najprawdopodobniej nie żyje. Przez cały dzień oglądałem telewizję, bo zdałem sobie sprawę, że dzieje się coś wyjątkowo ważnego. Wszędzie mówiło się tylko o tym.
Co pewien czas emitowano czarno-białe plansze z nazwiskami i zdjęciami ofiar, nieustannie pokazywano wypowiedzi polityków i dziennikarzy, transmitowano też obraz sprzed Pałacu Prezydenckiego, gdzie gromadziły się wielotysięczne tłumy. Pamiętam też, że TVP transmitowała jakąś Mszę za ofiary katastrofy. Ogłoszono żałobę narodową, panowała atmosfera powagi i zadumy.
No, wyjątkiem był obiad u mnie w domu, bo mój ojciec robił mi wyrzuty, że cały czas słucham o tym Smoleńsku.
Dwa dni później mieliśmy apel w szkole. Zazwyczaj apele były w auli, ale tym razem zebrano nas na głównym korytarzu. Dyrektor mówił o tym, że katastrofa w Smoleńsku to wielki dramat dla całej Polski, przypomniał o żałobie narodowej, zaapelował do nas o godne zachowywanie się w tym tragicznym momencie oraz powiedział, abyśmy się wszyscy wzajemnie wspierali.
Tym razem nikt się nie cieszył, że jest jakiś apel i że dzięki temu lekcja przepada.
Na początku dużo rozmawialiśmy między sobą o Smoleńsku, chwytaliśmy powagę chwili i wyjątkowo, choć byliśmy dość głośną klasą, na naszych lekcjach było raczej spokojnie. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tej tragedii z naszą nauczycielką na niemieckim, ale poza tym zajęcia raczej odbywały się normalnie. Osobiście nie czułem takiej potrzeby, aby rozmawiać o tym z nauczycielami.
Pamiętam, że w ratuszu wystawiono wtedy księgę kondolencyjną i że któregoś dnia poszedłem tam po lekcjach ze swoją mamą, bo chcieliśmy się do niej wpisać.
Pamiętam też, jak w telewizji ciągle emitowano filmy z miejsca katastrofy i że przez kilka dni w mediach nie pojawiał się inny temat, niż Smoleńsk – no, może poza erupcją wulkanu na Islandii. Nie było jednak tak, jak po wybuchu wojny w Ukrainie, że przez miesiąc nie mówiło się o niczym innym, bo już po tygodniu atmosfera powagi i wyjątkowości się coraz bardziej rozpraszała.
Dziwiła mnie bardzo kłótnia o to, czy prezydentowi należy się pochówek na Wawelu, zwłaszcza że dla szóstoklasisty temat był prosty – zginął przywódca Polski, lecący do Katynia. Wawel to miejsce, gdzie chowało się królów. Prezydent tam pasuje, więc czemu ktoś ma o to problem?
Cóż, realiów polskiej polityki zacząłem się uczyć dopiero później.
Czym był Smoleńsk dla ucznia podstawówki, zaczytującego się w opowieściach o historii Polski w XX wieku? Myślę, że przeżyciem podobnej historii na żywo. Pierwszym świadomym doświadczeniem narodowej jedności. Zaskakującą tragedią, której nie umiałem zrozumieć (i nadal nie umiem). Czymś, wobec czego należało zachować powagę. I świadomością odejścia wielu ważnych dla Polski ludzi. Ze wszystkich poległych kojarzyłem bliżej jedynie prezydenta, do którego pamiętam, że już wtedy miałem spory szacunek i może nawet sympatię.
I z perspektywy czasu uważam Lecha Kaczyńskiego za jedynego prezydenta III RP – nawet przy jego różnych potknięciach i błędach – który był faktycznie godny piastowania tego urzędu.
Powyższe wspomnienia są moim doświadczeniem z kwietnia 2010 roku, a w ich napisaniu w żaden sposób nie brała udziału AI.
…”I z perspektywy czasu uważam Lecha Kaczyńskiego za jedynego prezydenta III RP – nawet przy jego różnych potknięciach i błędach – który był faktycznie godny piastowania tego urzędu.”
… chyba tylko na podobnej zasadzie, na jakiej jedni lubią blondynki, a drudzy brunetki, jedni grube, a drudzy chude…
Cóz On takiego wiekopomnego i godnego dokonał… przeprowadził Polskę przez okres transformacji, wyrzucił ruskie wojska z Polski, a może ma wielkie zasługi we wprowadzeniu Polski do NATO i Unii Europejskiej?
Lech Kaczyński był szkodliwą miernotą, która poza tragiczną śmiercią pod Smoleńskiem nie nie zapisała się w polskiej historii żadnym, godnym pamięci i odnotowania faktem… ani na scenie krajowej, ani na arenie międzynarodowej… nic, nul, zero… to już Duda jest bardziej w Polsce i świecie popularny, z racji tego, że wszyscy, jedni za to, że ich wk**ia, a drudzy za to, że ich rozśmiesza do łez. Go znają!
Kaczyński jest znany ze swych wypraw lotniczych… z pierwszej w 2008 roku do Gruzji i tzw. „incydentu gruzińskiego”, gdzie rozkazał był kapitanowi samolotu zmianę trasy przelotu i… odmowy kapitana samolotu i późniejszych jego sądowych problemów z tego powodu https://www.money.pl/archiwum/wiadomosci_agencyjne/iar/artykul/prezydent;nie;czekal;na;wyjasnienia;-;incydent;gruzinski,183,0,613559.html. i z drugiego lotu w 2010 do Smoleńska…
Lotu o tyle istotnego, że kapitanem tego samolotu był kapitan Protasiuk,podczas lotu do Gruzji w 2008 był drugim pilotem i świadkiem awantury, jaką wywołał na pokładzie Kaczyński.
Biorąc pod uwagę oświadczenia sędziego Łączewskiego, który miał dostęp do relacji, zapisu rozmowy telefonicznej Kaczyńskich, tego, czego kapitan Protasiuk był świadkiem w Gruzji i czego doświadczył po powrocie do Polski, comiesięczne wieńce od Komosy z nieodłączną doń tabliczką zdają się jednoznacznie tłumaczyć dlaczego ten samolot się rozbił… Lech Kaczyński ponosi odpowiedzialność za śmierć 95 osób!
Co do „sukcesu” politycznego gruzińskiej wizyty, która była raczej nic nie znaczącym wydarzeniem https://www.rp.pl/opinie-polityczno-spoleczne/art16068951-prezydent-w-gruzji-wyprawa-bez-wiekszego-znaczenia nie będę się rozwodził, bo Polska i świat z tego wydarzenia zapamięta tylko ów skandal.
Kaćzyński był nic nie znaczącą, niczego nie wnoszącą miernotą… no, ale jedni lubią grube, a inni chude!