Z radością czytam komentarze do swoich tekstów. Zwłaszcza od kompetentnych osób: „Proponuję maść na ból d… i wywiązywać się z obowiązków sołtysa.” Lub „Zakon coś pan napisz następnym razem na temat powiatowej rady KGW…”
Jeśli ktoś nie mieszkał na wsi lub mieszkał i nigdy nie interesowało go życie sołectwa, to nie ma pojęcia o tej demokracji na najniższym poziomie. Gdy sam na to patrzyłem, to przypuszczałem, że pośród obowiązków sołtysa było: roznoszenie lokalnej trybuny ludu, kurierka pocztowa, raz na kilkanaście tygodni włożenie jakiegoś ogłoszenia do gablot i jedno zebranie wiejskie na którym przyjmowano uchwałę o funduszu sołeckim – rodzaj budżetu obywatelskiego, który ma ścisłą procedurę.
I zobaczyłem poruszenie, gdy przed kilku laty miałem pomysł na fundusz. Wtedy trzeba było powtarzać zebrania, ściągnąć radnego i namęczyć się, żeby przyszli przeciwnicy przemądrzałego, żeby dalej był spokój. Ale „władza” się chociaż napociła, chodzą słuchy, że niektórzy z sołtysów stawiają sprawę jasno: jestem po to, żeby brać dietę i nie wytężać sił.
Zebranie wiejskie jest takim mini-parlamentem w którym zasiadają mieszkańcy sołectwa. Sołtys to organ wykonawczy i jest zobowiązany do wykonania uchwał zebrania, ale nie jest władzą.
W Gminie Bolesławiec sołtysi mają osiem obowiązków. Pierwszy związany jest z uchwałami zebrań, potem jest zwoływanie zebrań i posiedzeń rady sołeckiej, zgłaszanie propozycji do budżetu, wspomaganie wójta w realizacji zadań, wpływanie na aktywność mieszkańców, reprezentowanie mieszkańców przed wójtem i radą oraz uczestniczenie w okresowych naradach sołtysów.
Rada gminy stworzyła jeszcze jeden nieformalny obowiązek związany nawet z karą. Wprowadzając diety sołtysom, zatwierdziła ich obcinanie za nieobecność na swej sesji. Jest to o tyle ciekawe, że w ustawie o samorządzie gminnym, o obecności organów wykonawczych napisano „może uczestniczyć”. Jak można więc karać za możliwość a nie obowiązek?
Poruszenie tego tematu na sesji wywołało oburzenie. Bo młody sołtys nie wie, że to był konsensus pomiędzy urzędem a sołtysami. Niestety większość milczała, nieobecni nie mieli możliwości wypowiedzi. Ciekawe, czy chętnie zapłaciliby w drodze konsensusu mandat za jazdę zgodnie z przepisami? Trudne do zrozumienia, ale oddaje absurdalność sytuacji.
Z drugiej strony warto, żeby sołtys brał udział w sesjach. Moje wyrazy szacunku za to, że sołtysi mają prawo składania wniosków. Nie ma nic lepszego niż możliwość publicznego przedstawienia problemów sołectwa i mieszkańców. Nie zawsze bywa to miłe dla włodarzy. Słynne sześć desek wymieniono w ciągu miesiąca.
Podczas szkolenia dla sołtysów usłyszałem o gminie, w której zmieniono regulamin, żeby sołtysi nie mieli już prawa zabierania głosu. Tak można kształtować „demokrację ludową” według zasady, kto nie z nami, ten przeciw nam.
A co może być tematem dnia sołtysa? Ławka przed krzyżem, zwierzęta w szkodzie, szafki elektryczne przy krawędzi jezdni, zniszczona droga, oznaczenia na jezdni, palone odpady, błoto na drogach, zarośnięty chodnik, martwa sarna przy drodze. Sołtys jest więc trochę powiernikiem problemów, ale uchodzi za pierwszego przedstawiciela władzy, choć władzą wcale nie jest i może robić tylko za przekaźnik.
Jedne problemy próbuje się rozwiązać, inne przekazuje się do urzędu gminy. Trzy ostatnie zależały od starostwa. Ten szczebel administracji zupełnie się nie udał. Jego znaczenie powinno zejść do minimum, ponieważ jest to tak niewładny i niemrawy poziom, że aż szkoda słów. Lub trzeba opisywać, może coś się zmieni.
Główna droga przez Suszki jest zarządzana przez Zarząd Dróg Powiatowych. Po ulewie napłynęło na nią błoto. Sam z siebie zadzwoniłem do tej zacnej instytucji. Pan dzwonnik orzekł, że błoto napłynęło z gminnych dróg i to gmina ma posprzątać. Z radością wielką poinformowałem o tych oczekiwaniach. Wielce zdumiony pan odesłał do odpowiedniej ustawy. Cóż pozostało sołtysowi? Nie chciano reprezentować mieszkańców na wyższym poziomie, został więc e-mail. Ale do samiuśkiego starosty. I okazało się, że już następnego dnia pół drogi posprzątano. W dwa dni uporali się z całością.
Z chwastami w Suszkach też dali radę po jednym mailu. Gorzej było z martwą sarną. Z lekkim uśmiechem wspominam początek akcji. Rano zobaczyłem kątem oka psa. Pomyślałem, że uciekł sąsiadom. Za dwie godziny dzwoni telefon. „Zauważył pan coś rano?” Tak, psa. „A sarnę?” Nie. Ktoś potrącił w nocy i odjechał. Psy przeciągnęły na drugą stronę drogi, pojawiły się ptaki. W urzędzie przyjęto zgłoszenie i zadeklarowano, że pójdzie dalej do podwładnych starosty Gabrysiaka, który się co rusz reklamuje przed najbliższymi wyborami. Kto by nie chciał sponsorowanych reklam, ale za pieniądze ogółu? Wieść gminna niesie, że chce zostać moim wójtem, to i starania muszą być odpowiednie.
Okazało się jednak, że starostowi obrali technikę napoleońską, problem miał się rozwiązać sam. Niestety drapieżniki odciągnęły sarnę poza drogę i następnego dnia znowu zadzwonił telefon. Dopiero po kolejnej interwencji służby starosty zadziałały. Ciekawe, gdybym tak przywiózł trochę padliny przed budynek powiatu, ile by potrzebowali czasu na ukaranie i posprzątanie?
A zdjęcie tytułowe? Na szczęście dla wszystkich zima się skończyła. Przystanki odśnieżane są przez gminę, ale coś nie zadziałało. Jedne były zrobione, inne nie. Powiatowemu pługowemu nie przejdzie przez głowę, żeby odśnieżyć zatoczkę. Niech się martwią kierowcy z PKS. A chodnik jest ziemią niczyją. Piesi mają sami walczyć o przetrwanie. Podobno mieszkańcy są najważniejsi. Czyżby tylko zmotoryzowani?
Tadeusz Łasica