Ubocze, czyli dawne Schosdorf, dzieli po trzydzieści kilometrów od Bolesławca i Jeleniej Góry. Wbrew nazwie, mogącej sugerować, że mamy do czynienia z małym przysiółkiem, mowa o długiej, niezwykle urokliwej wiosce łańcuchowej, rozrzuconej między pagórkami, strumieniem i linią kolejową. Działają tam Ochotnicza Straż Pożarna (założona już w 1946 roku), lokalny klub sportowy i Koło Gospodyń Wiejskich „Atomówki”; można tam też znaleźć filię gryfowskiej biblioteki, sklep spożywczy, duże boisko i gospodarstwo agroturystyczne. Jest to przede wszystkim piękne miejsce, które nawet po krótkim spacerze burzy krzywdzące stereotypy, narosłe wokół polskiej wsi.
Dawne Schosdorf wciąż może poszczycić się wieloma klimatycznymi zaułkami, których niewątpliwą ozdobą są stare, na ogół dobrze utrzymane, poniemieckie gospodarstwa. Na szczęście dawno minęły już czasy, gdy na ziemiach zwanych wówczas „Odzyskanymi” polscy osadnicy nie widzieli większego sensu inwestowania w swoje domy, twierdząc że i tak niedługo wrócą do nich ich prawowici właściciele. A poza tym to jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa, więc po co tracić pieniądze na remontowanie Niemcom ich posesji? Takie myślenie, połączone z częstą niechęcią do „niemieckich” domów, było dość powszechne, przez co bezpowrotnie przepadło wiele cennych zabytków i niejedno stare, wiejskie gospodarstwo. Ubocze również poniosło pewne straty i nawet dziś można tam znaleźć kilka opuszczonych budynków, ale Schosdorf swój dawny urok na szczęście zachowało – o czym mogą nie najgorzej zaświadczyć zdjęcia niżej:
Jak widać, Ubocze miejscami jest wręcz skansenem na świeżym powietrzu. Wiele zachowanych poniemieckich gospodarstw jest naprawdę dużych, przy czym trzeba pamiętać, że dawne Schosdorf w okresie międzywojennym liczyło sobie aż 2354 mieszkańców, dochodząc do poziomu małego miasteczka. Obecnie mieszkańców Ubocza jest o niemal połowę mniej, lecz nadal jest to największa wioska w gminie Gryfów Śląski. W Polsce mamy niejedno miasto o mniejszej populacji, a jak na swoją nazwę, Ubocze wciąż jest naprawdę spore!
Dość dziwne jest to, że choć Ubocze wcale nie jest małą miejscowością, znajdujący się tam przystanek kolejowy – nawiasem mówiąc, będący częścią niemal 160-letniej Śląskiej Kolei Górskiej, łączącej Łużyce (Węgliniec i Lubań) z szeroko pojętymi Sudetami – ma status „na żądanie”. Jest to o tyle dziwne, że zatrzymuje się tam właściwie każdy szynobus Kolei Dolnośląskich, które przejeżdżają przez Ubocze kilkanaście razy dziennie. Jak poświadczają przedwojenne pocztówki, jeszcze sto lat temu znajdowały się tam dwa perony i mały, urokliwy budynek dworca. Dziś po drugim peronie nie ma śladu, a zaniedbywany przez lata dworzec popadł w ruinę i został wyburzony. W zamian na zarośniętym niewysoką trawą peronie można rozłożyć koc i urządzić piknik , zwłaszcza że miejsce jest spokojne i choć znajduje się niedaleko centrum, poza podróżnymi raczej mało kto tam zagląda.
Nawiasem mówiąc, na uboczu Ubocza – niedaleko przystanku kolejowego – znajduje się też boisko, należące do LKS „Ubocze” – poza rozgrywkami tam też da się rozłożyć z piknikiem i spędzić miło czas, o czym niedawno sam miałem okazję się przekonać :)
Niestety, przyjeżdżający do Ubocza turysta praktycznie nie znajdzie tam żadnych tablic informacyjnych, przekazujących historię wsi. Ma to pewien urok, bo roztacza nad tym miejscem urok tajemnicy i powab nieznanego, pozwalając pracować naszej wyobraźni na pełnych obrotach. Tylko że jednocześnie nad Uboczem wisi wtedy pewien cień zapomnienia, który gdyby został rozproszony, przestałby blokować tej wyobraźni sporo nowych inspiracji. A może nawet nowa wiedza stałaby się pewnym wabikiem na żądnych ciekawych opowieści wędrowców…
Mały przykład – w listopadzie 1925 roku parafia ewangelicka w ówczesnym Schosdorf przeszła wizytację kanoniczną, po której pozostała nam dość obszerna dokumentacja, przechowywana w archiwum we Wrocławiu. Wizytator, który przyjechał do Ubocza ze Świeradowa Zdroju, spisał ją jak stereotypowy Niemiec, podając nawet dokładne godziny kolejnych realizowanych przez siebie czynności. Zgodnie z jego obserwacjami, w zamieszkanym przez licznych robotników Uboczu największą popularnością cieszyła się wówczas socjaldemokracja, a pewne poparcie mieli nawet komuniści. Miejscowy pastor, niejaki Dorn, miał pełne ręce roboty, bo jego kościół – nota bene, rozebrany jakiś czas po II wojnie światowej – może nie świecił pustkami, ale frekwencja na nabożeństwach wysoka też nie była. Nieco wcześniej praktycznie zanikła ewangelicka grupa młodzieżowa, aczkolwiek pastor pozostawał stale gotowy do jej reaktywacji, jeśli miałby z kim pracować. Jednocześnie w Uboczu istniał dom diakonis – członkiń stowarzyszenia działającego w łonie Kościoła ewangelicko-augsburskiego, zajmującego się działalnością charytatywną, a nieraz też medyczną. Opiekę nad nimi sprawował pastor Dorn, a dom ufundowała rodzina miejscowego radcy handlowego, Rösslera. Swoją drogą, była to jedna z najważniejszych rodzin we wsi, zajmująca się tkactwem i mająca w Uboczu własną fabrykę, przyciągającą tam wspomnianych już robotników. Niestety, dziś po tym zakładzie próżno szukać śladu…
Dom diakonis szczęśliwie przetrwał do naszych czasów i nosi numer 142. Od placu pozostałego po dawnym kościele, wyburzonym wkrótce po II wojnie światowej, oddziela go dawna szkoła, mieszcząca niegdyś także mieszkanie kantora. Zachował się tam także dawny pomnik poległych w wojnie prusko-francuskiej z lat 1870-1871 (jednym z jej efektów było pierwsze zjednoczenie Niemiec), ale jest on niekompletny – brakuje przede wszystkim pruskiego orła i tablic, na których zapewne wyryto nazwiska miejscowych bohaterów.
Niewątpliwie największym skarbem Ubocza jest kościół katolicki, kilka lat temu pieczołowicie odrestaurowany. Choć pochodzi z XV wieku, pierwsza wzmianka o świątyni w tym miejscu pochodzi już z 1305 roku i jest zapisana w Księdze Uposażeń Biskupstwa Wrocławskiego. Sama księga na pozór nie jest zbyt ciekawa, ponieważ jest urzędowym wykazem miejscowości, w których kuria miała jakieś prawa własności, na przykład do gruntów. Zawarte w niej opisy są bardzo lakoniczne, ale są to pierwsze historyczne wzmianki o licznych śląskich wioskach. Uboczański kościół to niewielka, gotycka budowla, wykonana z piaskowca, której wnętrze zdobią przede wszystkim nieduży renesansowy ołtarz (miniatura ołtarza z gryfowskiej fary) i drewniana ambona z 1589 roku. Wrażenie robi też kamienna brama, niegdyś wiodąca na przykościelny cmentarz i również gruntownie odrestaurowana.
Mało brakowało, a w okresie międzywojennym wiekowa świątynia zostałaby doszczętnie zniszczona. Jako że w Uboczu katolików było bardzo niewielu – co było w tym regionie typowe – był to wówczas kościół filialny, podlegający parafii w Gryfowie. W lutym 1929 roku dziennikarze z Neuer Görlitzer Anzeiger alarmowali, że gryfowski proboszcz planuje wyburzenie tego cennego zabytku i budowę w jego miejsce nowej świątyni. Pomijając to, że redaktorzy bez żadnej podstawy źródłowej uznali świątynię za pamiątkę frankońskiego osadnictwa (a więc germańskiej – ergo, niemieckiej – kolonizacji), ich artykuł zasadnie podkreślał że Ubocze może stracić inspirację wielu artystów i malarzy, a także kawałek wiejskiego romantyzmu. Na tekst niemal natychmiast zareagował konserwator zabytków, pisząc list do gryfowskiego proboszcza i oczekując od niego wyjaśnień, zwłaszcza że jak sam przyznał, kilka razy osobiście odwiedził Ubocze i zagrożony kościół wyraźnie go interesował. Na szczęście do rozbiórki nie doszło, ale już cztery lata później to ksiądz pisał do konserwatora, informując go, że dach kościoła jest w katastrofalnym stanie, a na jego remont potrzebuje 3638 marek i 88 fenigów. Co prawda niemiecka Rzesza nie sfinansowała całości prac, ale do 1936 roku przekazywała pewne sumy pieniędzy na wsparcie remontu.
O Uboczu dałoby się tak pisać jeszcze długo i powstałby z tego naprawdę obszerny tekst. Myślę nawet, że biorąc pod uwagę dość sporą ilość źródeł, jakie dałoby się wykorzystać, można by się pokusić nawet o spisanie obszernej monografii tej interesującej wioski.
Naprawdę warto odwiedzić to spokojne, pełne ciekawych opowieści miejsce – spacerując po Uboczu, można się wyciszyć, dać popracować wyobraźni, posłuchać szmeru strumienia lub zajrzeć do starego kościoła (jeśli akurat jest otwarty), zorganizować piknik bądź zrelaksować się w agroturystyce. Szkoda przy tym, że w kościele nie bardzo można robić zdjęcia, bo nawet w tym tekście pokazanie choć jednego ujęcia wnętrza mogłoby być niezłą reklamą. Tym niemniej tego rodzaju mankamenty w niczym nie zmieniają ogólnego obrazu naprawdę urokliwej wioski, mającej to szczęście, że wbrew swojej nazwie, jest naprawdę dobrze skomunikowana – można się tam bez problemu dostać pociągiem, a z pobliskich miast dałoby się wyznaczyć ciekawe trasy rowerowe. Dla podróżnych z Bolesławca polecam przejechać się trasą z Zabobrza przez Mierzwin, Ocice (obowiązkowo z izbą muzealną, prezentującą szereg ciekawych pamiątek z czasów osadnictwa Polaków z Jugosławii), Gościszów i Wolbromów.