Czasem znienacka pojawia się inspiracja do spaceru po mieścinie. Taką stał się tekst o ruskim mirze i nieznane wcześniej zdjęcie. Do obrazu powstał opis z domniemaniem, że frontowy fotograf uwiecznił Stary Dom z Sierocińca Zahna – dziś Archiwum Państwowe. W zawodnej pamięci coś nie pasowała, stąd pomysł na fotograficzną weryfikację. Nijak to niestety nie pasuje. Układ kondygnacji i terenu najbardziej. Trudno zostać przekonanym do lokalizacji. Temat intrygujący, ale czy na pewno rosyjski opis jest prawidłowy i zdjęcie zrobiono w Bolesławcu?
Faktem jest, że ruski mir dużo zniszczył. Proboszcz Sauer napisał po kilku miesiącach od zajęcia miasta, że tysiąc lat historii miasta leży na kupach gruzu. Jedną z nich był budynek Gottwalda – rurmistrza miejskiego, który stał obok Żywego Źródła. Jego fasada ozdobiona była girlandami i w II poł. XIX w. zakupiony został przez sierociniec. Sowieckie granaty zakończyły jego istnienie, dziś w tym miejscu stoi budynek PZU.
Nie bez kozery tę część miasta zwano szkolną. Idąc do rynku mija się katolicką szkołę męską, ewangelicką oraz liceum żeńskie. Fasada pierwszej z nich informuje o religijnym duchu. Wystarczy wejść na podwórko dzisiejszej szkoły specjalnej. Znajdujący się pomiędzy nią a czwórką (ewangelicką) skwer z pomnikiem kanalizacji i tysiąclecia zwano Trójkątem Olchowym. Głaz wykopano przy kopaniu fundamentów dzisiejszej sali sportowej pijarów. Jego pierwotne przeznaczenie też było związane ze sportem. Miał być pomnikiem twórcy towarzystw gimnastycznych – Friedricha Ludwiga Jahna, ale wyszła rocznica kanalizacji, choć pierwsza wzmianka o takowej w mieście jest starsza niż ta wykuta na eratyku.
W parku przy Świńskim Stawie (były też ładniejsze nazwy, ale teraz chyba najlepiej użyć tej najstarszej) straszy pokraczna buda Łajby. Relikt Turnieju Miast w 1986 r. Wtedy zbudowano scenę na stawie, potem jakiś bęcwał przyklepał powstanie budy, która burzy estetykę promenady. Nie jedyne to miejsce, bo kawałek dalej, za PRL-u, była licha budka z watą cukrową, która rozbudowana została do trwałego obiektu. Podobnie jest z opuszczonym obajtkokioskiem. Na promenadzie powstały jeszcze dwa koszmarki, które skutecznie niweczą idee kształtowania krajobrazu miasta.
Po minięciu obu bud bezwiednie przechodzi się obok muru plebanii. Pamiętam go od zawsze, ale intrygujące jest, kiedy go zbudowano. Bo jest w nim charakterystyczny kawałek kamienia z gotycką obróbką. Czy jest to fragment dawnego portalu wejściowego do kościoła, czy bogatej kamienicy? Pytanie pozostanie bez odpowiedzi.
Setki razy chodziłem obok kościoła Rączki, ale utłuczona głowa putta przy Nepomuku zwróciła uwagę na kompozycję. Lewe jest kopią, prawe, jak widać. Opis powstawania legendy o Nepomucenie wart jest odrębnego wpisu. Nauka jest nieubłagana, takiego spowiednika nie było. Ale legendę Habsburgowie bardzo mocno wykorzystywali do rekatolicyzacji Ślązaków i Czechów.
Znając opowieść łatwo zauważyć, że lewy anioł trzyma palec na ustach i klucz w drugiej ręce symbolizujące tajemnicę spowiedzi. Prawy ma gałąź palmową – symbol męczeństwa.
Przechodząc koło budowli targają mną dwa uczucia: podziw dla historii miasta i regionu oraz wściekłość na dewastację, dokonaną w czasie ostatnich prac. Stare obróbki kamieniarskie: dłutowanie, boniowanie, groszkowanie, szpicowanie musiały ustąpić flexowaniu i piaskowaniu.
Żadnego szacunku dla ręcznej pracy dawnych kamieniarzy. Ma być czyste.
Miejscem związanym z pokoleniami wiernych są schody po zachodniej stronie kościoła, kolejne generacje stawały na nich do fotografii po pierwszej komunii. A portal ponad nimi jest przykładem symboliki związanej z walką dobra ze złem. Kiedyś przemawiał do wchodzących, co wybierasz grzechy czy zbawienie, dziś jest to mniej czytelne, ale widoczne. Do niedawna mistycyzm widziałem tylko w południowej kruchcie, teraz wiem, że jest go więcej.
Gdyby w mieście działało większe towarzystwo jego miłośników, to należało by zinwentaryzować znajdujące się w okolicy kościoła mury. Jest w nich całkiem fragmentów nagrobków i innych elementów kamieniarskich. Prawdopodobnie księży trzewik, zwornik którejś z rynkowych kamienic?
Idąc od Rączki do dworca dawną Pocztową, dziś Mickiewicza, warto wspomnieć, że nawierzchnia tej ulicy była kiedyś betonowa. Fakt ten odnotowano w jednej z BHZ.
Stojąc przed dworcem wspomniałem słowa z przewodnika z 1928 r., gdzie opisano piękno miasta już od tego placu. Czy dziś tak można by napisać? Nie jest tajemnicą, że kształt tego miejsca to efekt prac sprzed ponad 100 lat. Była tutaj spora piaskownia, której zasypanie zajęło nieco czasu. Zlecenie zagospodarowania terenu dostał Eduard Petzold – książęcy ogrodnik z Mużakowa. Pomiędzy jego zielenią stał pomnik zwieńczony orłem. Zachowało się sporo zdjęć tego miejsca, dziś fascynaci jeżdżą szlakiem jego prac.
I co widzą? Zdewastowaną zieleń oraz przaśny pomnik sybiraków i przybyłych do miasta, wykonany w stylistyce lat dziewięćdziesiątych. Z racji na wizualne ubóstwo nigdy mnie nie interesował, ale „nadejszła wiekopomna chwila”. Najbardziej zaintrygowała główna tablica wykonana w lokalnym zakładzie ceramicznym. Patrząc na kompozycję i wspierając się heraldyką, to jest on drugi po mieści. Nie podskoczysz. Niezwykle ciekawy jest koncept herbowy.
Takich fantastycznych wież nigdzie nie uświadczysz.
Drugi pomnik, to przykład gustownej murozy. Może ktoś pozazdrościł Berlinowi, gdzie koło Bundestagu jest fragment muru, tyle że ze Stoczni Gdańskiej, gdzie zaczął się ruch wolności. A ten? Cytując Dymnego: „Ni pies, ni wydra. Coś na kształt świdra”.
Dookoła nich zbiór zielonych i zaniedbanych protez wsadzanych bez ładu i składu. PRL/III RP w czystej postaci. Przy ulicy kompletnie zasuszona przez zaniedbanie grusza, drugą wycięto dawno temu i puszcza dzikie odrosty. Trzecia daje radę, choć zamiast misy do podlewania wokół pnia zrobiono górkę. Wszystkie wciśnięto w towarzystwo kasztanowców. To tak jakby na raucie, między prezydenta a starostę wsadzić, bez umniejszania smakowitości grusz i znaczenia zawodu, pomocnika grabarza. Obok usycha złotokap, bo kosiarze w Bolesławcu są skuteczni niczym kombajniści na bizonach.
Gdyby mogli wycięliby wszystko. Tak zdążyli okaleczyć jego pień, że nie ma szansy na przetrwanie.
Trudno w mieście znaleźć podlewane drzewa. Za dawnych czasów była Stadtgärtnerei – ogrodnictwo miejskie z zatrudnionym ogrodnikiem miejskim. Dziś jest doba zleceń i faktur oraz nasadzeń kompensacyjnych.Te ostatnie są robione standardowo na sztukę . Nikt w mieście nie będzie sobie brudził rąk, a że ciągle się przewala tysiące złotych? Kogo to obchodzi? Radnych/bezradnych, komisję rewizyjną? Ludzie powylewają żale w internetach a kasa płynie dalej. Poza tym to grosze, kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy w skali kilku lat.
Nawet rosnący obok pomnika dąb ze Zbaraża prosi o wodę. Jako naród przeżywamy głęboko swe cierpięctwo, wyrażając to w patetycznych obchodach i rocznicach. Ale czy ktoś potem dojrzypamiątkowe drzewo?
Tadeusz Łasica