Südend to zapomniana nazwa dzielnicy, która zaczęła powstawać w XIX wieku na południe od murów miejskich. Są to dzisiejsze okolice ul. Komuny Paryskiej. Budowa pierwszej willi wywołała prawdopodobnie poruszenie za sprawą niespodziewanego odkrycia. Ewald Wernicke wspomniał o nim, nie zdając sobie sprawy z jego znaczenia. Napisał mianowicie, że na przedmieściu lwóweckim miała być znaleziona figurka bożka.
We wrocławskim Muzeum Starożytności wydano na szczęście drukiem dokładny opis wykonany przez bolesławieckiego nauczyciela gimnazjalnego dr. van der Velde. Co dokładnie znaleziono?
„Bolesławieckie znalezisko z maja 1870: figurki gliniane (bożki?), poroże łosia (3 szt.), poroża jelenia (2 szt.) i szczątki urny. (Kamienia ofiarnego brak.) Podarunek właściciela domu pana oberamtmanna Krischke w Bolesławcu.
W maju 1870 znaleziono według raportu pana wyższego nauczyciela dr. van der Velde, przy kopaniu fundamentów domu przy ulicy Mikołajskiej w Bolesławcu, na głębokości trzech stóp miejsce ofiarne. Pośrodku wznosił się ustawiony pionowo granitowy blok o wysokości ok. 3 stóp, 2 szerokości i grubości i lekko schodzący w szpic do dołu, na górnej powierzchni z dwoma zagłębieniami, pomiędzy którymi były widocznej grzebieniowate wzniesienia; pod tym blokiem, noszącym jednakże tylko nieznaczne ślady sztucznej obróbki, znajdował się wysoki na jeden łokieć czarny murek, tak miękki, że mógł być łatwo przecięty sztychówką, dalej zwęglone kawałki drewna i fragmenty urny. Dookoła kamienia znaleziono małą figurkę glinianą, części poroża jelenia, łosia, kieł i żuchwę świni, zęba tura (?), kości koni itp. Po obu stronach bloku ciągnęły się równoległe, na długości ok. 30 kroków dwa rzędy zagłębień w odległości 4-5 kroków, średnicy 1 łokcia i głębokości 2-3 łokci. Kości złożone bardziej w tych zagłębieniach, poroża przy bloku.”
Tyle z suchej notki w Schlesiens Vorzeit im Bild und Schrift. Więcej wiadomo dzięki wydaniu Bunzlauer Stadtblatt-u, w którym swój opis zamieścił Artur Schiller. W 1870 r. mieszkał już w Bolesławcu i uczęszczał do gimnazjum. Jego ojciec był urzędnikiem wydziału budownictwa i projektantem tej willi. Stąd nieco poufale dyrektor muzeum miejskiego pisał o inwestorze „Vater Krischke”. I dzięki temu suchy przekaz o braku kamienia ofiarnego można uzupełnić o bardzo smutną informację. Tatuś Krischke, mimo próśb młodzieńca, nie umieścił kamienia w starannie zaplanowanym ogrodzie, tylko rozbił go i użył do budowy fundamentów domu.
Interesującym uzupełnieniem jest opis ozdobnej, może kobiecej figurki i okolicy znaleziska. Jako miłośnik miasta i jego ceramiki zauważył, że jest to niezmiernie ważne znalezisko i że Szkoła Ceramiczna lub muzeum powinny posiadać jej gipsowy odlew. Miała wysokość 4,5 cm, brakowało jej kończyn dolnych, zachowane części ciała były nieproporcjonalne. Okrągła twarz była pozbawiona wyrazu, ręce tworzyły niemalże całość z korpusem i twórca nie zadał sobie trudy przedstawienia trudnych w wykonaniu dłoni.
Nieco wyżej, w miejscu gdzie stoi kamienica przy ul. Brody 13 wypływało niewielkie źródło, które zaliczył do typowych elementów terenów ofiarnych bądź kultu. Właścicielem teren był radca sanitarny Görke. Stwierdził on, że była to lekka szczawa i należało rozważyć jej użytkowanie. Wraz z gęstniejącą zabudową źródło jednak zanikło.
Dziś nie ma już żadnych przedmiotów, które przekazano do wrocławskiego muzeum. Z samego opisu można przyjąć, że znalezisko pochodziło z okresu kultury łużyckiej. Powstało więc około 2200-3200 lat temu. Wszystko zaginęło lub spłonęło w 1945 r. Tylko może gdzieś w ścianach piwnicy widać kawałek granitu pochodzący z rozbitego kamienia.
Ignorancja wobec historycznych artefaktów nie jest niczym nowym. Tak było, jest i będzie bez porządnej edukacji i wrażliwości odkrywców lub gospodarzy.
Tadeusz Łasica©