Dziesiątki razy już słyszałem teksty w rodzaju Ale historia to są same nudy, w mojej szkole to było nudno opowiadane i po co to wszystko rozpamiętywać. O tym, że pamięć historyczna jest bardzo potrzebna, chyba mało kogo trzeba przekonywać. Historia jest nie tylko nauczycielką życia, ale zapewnia nam też łączność z dziedzictwem całej naszej przeszłości. Jest też naszym obowiązkiem ją znać, bo przecież sami byśmy nie chcieli, aby kiedyś wymazano nas z pamięci. Niestety, zapomnienie dotknęło na pewno jedną z bardzo zasłużonych dla Bolesławca postaci. Był to człowiek dla naszego miasta bardzo zasłużony i cieszący się tutaj w swoim czasie powszechnym poważaniem. Warto, aby w 200 rocznicę jego śmierci, wypadającą 21 lipca, przypomnieć jego historię. A o tym, jak zasłużonego dla Bolesławca człowieka można uhonorować w naszym mieście, można doczytać na końcu tego tekstu.
Skąd się wziął bolesławiecki bohater?
Bohaterem naszej dzisiejszej opowieści będzie ks. Johannes Fischer, zasłużony proboszcz obecnej Bazyliki z lat 1790-1821. Już po samych datach jego posługi widać, że trafił on do Bolesławca w wyjątkowych czasach. Rok po rewolucji francuskiej w Bolesławcu było jeszcze spokojnie, lecz szybko miało się to zmienić. Początek XIX wieku przyniósł całemu Śląskowi trudny czas wojen napoleońskich. Wojska różnych armii często maszerowały przez nasz region, często pozostawiając po sobie zgliszcza – także w Bolesławcu. Przełom XVIII i XIX wieku to jest też czas, kiedy katolicy stanowili w naszym mieście mniejszość. Ich sytuacja pogorszyła się w 1810 roku, gdy król pruski zsekularyzował niemal wszystkie klasztory na Śląsku. Sekularyzacja oznaczała likwidację bolesławieckiego klasztoru dominikanów i dalsze osłabienie pozycji Kościoła w mieście. Mający tutaj większość protestanci dysponowali z kolei pokaźną świątynią, dużymi wpływami w Radzie Miasta i dwiema szkołami wobec jednej katolickiej. Jak w takiej sytuacji odnalazł się nasz ksiądz? Jakie były jego zasługi i kim on właściwie był?
Ksiądz Johannes Fischer stanowił z pewnością asa w rękawie bolesławieckich katolików. Urodził się w listopadzie 1749 roku w Zielonej Górze, będąc synem rektora tamtejszej szkoły. Już samo to wskazuje, że jego młodzieńcza edukacja musiała być dobrze zaplanowana i kierowana pod okiem specjalisty. Początkowo Johannes nawet nie zamierzał być księdzem – swoje miejsce widział raczej w wymiarze sprawiedliwości. Nawet studiował prawo we Frankfurcie, ale ostatecznie podjął także studia teologiczne we Wrocławiu i tam też przyjął święcenia kapłańskie. Mając ugruntowaną wiedzę prawniczą i teologiczną, musiał znać biegle nie tylko ojczysty niemiecki, ale też łacinę i grekę, a być może i modny wówczas język francuski. Po studiach ksiądz Fischer posługiwał jako wikariusz przy kolegiacie w Głogowie. Najwyraźniej jego posługa była na tyle dobrze oceniana, że zasłużył sobie na zaufanie biskupa wrocławskiego i w 1790 roku otrzymał awans.
Bolesławiecka posługa
W 1790 roku ks. Fischer otrzymał awans na proboszcza Kościoła Mariackiego w Bolesławcu. Była to wówczas jedna z dwóch – obok nieistniejącego już dominikańskiego kościoła Świętego Krzyża – katolickich świątyń w protestanckim mieście. Bardzo szybko dał się poznać jako człowiek bardzo uprzejmy, wrażliwy, a podobno nawet – jak twierdził współczesny mu kronikarz Johann Bergemann – zbyt pobłażliwy. Szybko wyrobił sobie w Bolesławcu nazwisko i szybko też dał się poznać jako człowiek o wyjątkowej szlachetności. W 1794 roku z własnej woli podjął się spłacenia niemałych długów, w jakie wpędził się jego ojciec. Długi opiewały na sumę 1100 talarów, która dla proboszcza nielicznej wówczas parafii oznaczałyby poważne problemy finansowe. Nie musiał podejmować się tej spłaty, ale najwyraźniej uznał, że jego synowska miłość i głoszona wiara chrześcijańska nakazują mu przyjąć na siebie te zobowiązania. I tak też się stało – ksiądz spłacał ojcowskie długi przez osiem kolejnych lat. Żył przez to w bardzo skromnych warunkach, jednak zapracował sobie na szacunek ogółu bolesławian – niezależnie od ich konfesji. Doszło nawet do tego, że Rada Miasta wsparła go finansowo przy spłacie należności wobec wierzycieli. Warto dodać, że ksiądz naprawdę spłacał długi dobrowolnie – gdyby chciał, to jako prawnik z łatwością by się z tego wywinął.
Ksiądz Fischer jeszcze przed wojnami napoleońskimi zapisał się pozytywnie także z punktu widzenia dziedzictwa kulturowego naszego miasta. Gdy w 1793 roku pruskie władze nakazały likwidację przykościelnych cmentarzy, od razu przystąpił do działania. Pochowani na cmentarzu wokół obecnej Bazyliki ludzie zostali pochowani w kryptach kościoła. Z kolei najcenniejsze nagrobki prawdopodobnie to właśnie wtedy wmurowano w elewację kościoła, co uratowało je przed zniszczeniem. Ocalone epitafia mają szesnasto- i siedemnastowieczny rodowód, więc cennymi zabytkami były już w czasach ks. Fischera – dziś ich wartość jest dalece wyższa. Ksiądz Fischer wpłynął także na wygląd ulicy Kościelnej – w 1799 roku wybudował nową plebanię, która pełni swą funkcję do dzisiaj. Budynek plebanii przejawia daleko idące podobieństwa do budynku Muzeum Kutuzowa, więc jest bardzo możliwe, że oba zaprojektował ten sam architekt.
Czas wojny i jej skutki
Wyjątkowo tragicznym czasem w życiu księdza były wojny napoleońskie. Gdy Francuzi pierwszy raz wkroczyli do Bolesławca (19 lutego 1807 roku), od razu zarządzili zamianę kościoła katolickiego w… oflag. Bazylikę zamieniono w tymczasowy obóz jeniecki dla żołnierzy pruskich, wziętych do niewoli po upadku twierdzy w Świdnicy kilkanaście dni wcześniej. Dużo bardziej dotkliwe były wydarzenia z okresu między majem a sierpniem 1813 roku. Ksiądz Fischer, będący wówczas już starszym (jak na owe czasy) człowiekiem, został brutalnie napadnięty przez Francuzów, którzy go dotkliwie pobili i ograbili z niemal całego majątku. Jak podaje Bergemann, księdzu pozostawiono tylko spodnie i kalesony. Jest to możliwe, gdyż okupacja francuska w Bolesławcu była wyjątkowo bezlitosna. Żołnierze sławionego w naszym hymnie narodowym Napoleona grabili i plądrowali tutaj na masową skalę, a nawet sierociniec zamienili w lazaret, zmuszając jego wychowanków do ucieczki. Sama Bazylika została zamieniona w magazyn wojskowy, co wiązało się ze znacznymi zniszczeniami w jej wnętrzu. Wiele szyb w oknach kościoła wybiła też fala uderzeniowa po wielkim wybuchu składnicy wojskowej, do którego Francuzi doprowadzili podczas swej ewakuacji z miasta. Ksiądz Fischer został z niczym… i ze zniszczonym, sprofanowanym kościołem do odbudowania. W szczególnie złym stanie znalazły się organy i ambona.
Odbudowa wnętrza kościoła zajęła kilka pierwszych powojennych lat, a odbudowa organów trwała nawet jeszcze dłużej. Dla księdza, dotkliwie odczuwającego skutki brutalnego pobicia i grabieży, był to z pewnością wyjątkowy, nadludzki trud. Bolesławieccy katolicy nie byli liczni, a i sami zostali dotknięci przez wojnę, co dodatkowo utrudniało to zadanie. Mimo to do 1821 roku wnętrze Bazyliki było doprowadzone do ładu i można było odprawiać tam bez przeszkód nabożeństwa. Udało się odbudować chociażby ambonę, która do dziś stanowi jeden z cenniejszych artystycznie elementów wyposażenia kościoła. Ksiądz Fischer dzieło odbudowy przypłacił życiem. Zmarł 13 lipca 1821 roku; kilka dni temu minęło zatem równo dwieście lat od jego śmierci. Pochowano go w jednej z podziemnych krypt Bazyliki.
Honorowy obywatel
Śmierć ks. Fischera nie umknęła uwagi ówczesnych władz miejskich. Z uwagi na wyjątkowe zasługi zmarłego księdza dla miasta radni zdecydowali o nadaniu mu honorowego obywatelstwa Bolesławca. Ksiądz Fischer jest jednym z pierwszych znanych nam ludzi, którzy dostąpili tego zaszczytu. Niestety, stosunkowo szybko pamięć o nim zaczęła zanikać. Już kronikarz Ewald Wernicke, doktor nauk historycznych, który w 1884 roku spisał monumentalną kronikę Bolesławca, poświęcił mu zaledwie krótką wzmiankę, informującą o dacie jego zgonu. Mogło mieć to związek z bismarckowską polityką wobec Kościoła katolickiego, która dla Kościoła nie była, łagodnie mówić, zbyt korzystna. O tolerancji dla katolików za Bismarcka raczej trudno było mówić. Nieco lepiej było w latach dwudziestych XX wieku, gdyż o księdzu Fischerze nieco więcej wspomniał pierwszy bolesławiecki Heimatbuch – spora książka, która była zbiorem licznych artykułów popularnonaukowych o naszym powiecie. Niestety, po 1945 roku postać księdza uległa całkowitemu zapomnieniu. W opisie historii kościoła, zawartym na stronie Bazyliki, o okresie napoleońskim nie ma ani słowa, o księdzu Fischerze również. Właściwie jest to postać w Bolesławcu dzisiaj nieznana.
Skwer ks. Johannesa Fischera w Bolesławcu – petycja
Można to zmienić. Zamierzam upamiętnić postać ks. Fischera i przypomnieć ją poprzez wystosowanie petycji do władz miasta o nadanie imienia tegoż kapłana skwerowi, który znajduje się na terenie między Bazyliką a ul. Sierpnia’80. Pod petycją będzie mógł podpisać się każdy z Was – wystarczy podejść na ten skwer w jednym z tych dwóch terminów:
- Poniedziałek, 19 lipca 2021 r. : godziny 18-20.
- Środa, 21 lipca 2021 r.: godziny 16-18.
Będzie można mnie znaleźć wtedy na ławeczce, znajdującej się na tymże skwerku (widocznym na zdjęciu wyżej) i złożyć podpis pod petycją (oraz, rzecz jasna, zapoznać się z jej treścią). Myślę, że warto, aby postać jednego z pierwszych honorowych obywateli naszego miasta i człowieka o wielkich dlań zasługach (zwłaszcza z punktu widzenia dziedzictwa kulturowego) obecny magistrat uczcił stosowną uchwałą i nadaniem jego imienia skwerowi, sąsiadującemu z Bazyliką. Zwłaszcza, że skwer ten jest własnością magistratu. Petycja zostanie złożona z samego rana 22 lipca w Urzędzie Miasta. A co zrobią z nią urzędnicy? Czas pokaże.
Post scriptum – dodatek specjalny
Ale ten człowiek był Niemcem! Po co skwer jakiegoś Niemca w Bolesławcu?
Ktoś może powiedzieć – ale po co upamiętniać niemieckiego księdza? Powiem tak – całkowicie nie interesuje mnie to, że ten człowiek był Niemcem. Nie interesuje mnie nasza polska niechęć do Niemców, podobnie jak echa niedorzecznej powojennej polityki odcinania się od przedwojennej historii Śląska tylko dlatego, że była niemiecka. Historia ma to do siebie, że nie mamy możliwości jej zmienić, a więc należy ją przyjąć taką, jaką jest. O ile po II wojnie światowej taki rodzaj wypierania niemieckiej przeszłości był z oczywistych względów zrozumiały, tak współcześnie już zdecydowanie tak nie jest. Interesują mnie zresztą nie korzenie etniczne, a zasługi naszego bohatera dla naszego miasta. W księdzu Fischerze widzę człowieka o niezłomnym, honorowym i godnym uznania kodeksie moralnym. Widzę w nim bolesławianina, który przez 31 lat zapracował sobie na powszechny szacunek ciężką pracą, niejednokrotnie przekraczającą jego siły. Widzę w nim człowieka, który kosztem własnego życia odbudował ze zniszczeń jeden z najcenniejszych zabytków w Bolesławcu i przywrócił mu jego pierwotne, religijne funkcje po czasie francuskiej profanacji. Widzę w nim gruntownie wykształconego człowieka, którego wszechstronne horyzonty i szlachetne zasady moralne zasługują na najwyższe uznanie. Widzę też człowieka, któremu dwieście lat temu nadano tytuł honorowego obywatela Bolesławca, a którego honor obecnie jest zapomniany. I co koniecznie należy zmienić.