Po pokonaniu nawały studenckich obowiązków powracam z serią wpisów na temat dziejów I Liceum. Zatrzymaliśmy się na końcu wojen napoleońskich oraz ciężkiej epidemii tyfusu. Poprzednik I LO, czyli Królewski Sierociniec, właśnie zaczyna powoli wracać do normalności. Tyfus na szczęście NAPRAWDĘ był już w odwrocie – a skoro tak, to wreszcie można było zlikwidować utworzony tam szpital tymczasowy. Rozpoczynała się kolejna karta historii szkoły, otwartej końcem jednej wojny i zamkniętej końcem innej – znów zwycięskiej dla narodu niemieckiego.
Królewski Sierociniec z wojen napoleońskich wyszedł wyjątkowo silnie poturbowany. Należąca do niego drukarnia została doszczętnie zniszczona. Budynki sierocińca uległy dewastacji i grabieżom, a ich stan sanitarny był opłakany. Uczniowie sierocińca wracali z wyjątkowo bolesnym bagażem emocjonalnym, związanym z zakończoną niedawno wojną. Przez półtora roku byli zdani na edukację w pałacach możnowładców z Warty Bolesławieckiej i Ocic, z dala od swej szkoły. Nauczali ich ci sami nauczyciele, co wcześniej, lecz nie tylko miejsca były inne od tych, które znali. Inne były uwarunkowania zewnętrzne i inne przeznaczenie miały przecież mury, w których pobierali nauki. Można ich porównywać w pewnym sensie do obecnych uczniów I Liceum. Młodych ludzi, których pandemia zmusiła do pobierania nauki w niedostosowanych do tego domach i w trudnej sytuacji społecznej dookoła nich. Po powrocie do Bolesławca społeczność szkolna stanęła przed wielkim wyzwaniem odbudowy. Mury budynków sierocińca przetrwały, lecz poza tym wszystko należało stworzyć od nowa.
Królewski Sierociniec powrócił w swe mury w listopadzie lub grudniu 1814 roku. Okazało się, że trzeba pozyskać na nowo właściwie całe szkolne wyposażenie – w tak mocno stawiającej wówczas na protestantyzm szkole brakowało nawet egzemplarzy Biblii! Trzeba było na nowo skompletować kadrę nauczycielską, aby odciążyć tych nielicznych, którzy pracowali wówczas w sierocińcu. Niemal od razu przystąpiono do odtworzenia drukarni, która dawała znaczny zastrzyk finansowy całej instytucji. Zaczęto także wcielać w życie ambitne reformy edukacji, planowane jeszcze w trakcie wojen napoleońskich. To właśnie Królewski Sierociniec jako pierwsza śląska szkoła wdrożył reformy sławnego wówczas pedagoga, Johanna Heinricha Pestalozziego. Pestalozzi był szwajcarskim pedagogiem, jednym z większych autorytetów XIX-wiecznej pedagogiki. Współcześnie nikt by się z nim nie zgodził (no, może poza ministrem Czarnkiem, kto wie…), że oprócz ojcowskiego podejścia do uczniów i zapewnienia sobie ich szacunku należy stosować wobec nich szeroki szafarz kar i narzucać im lekcje trwające (z przerwami) od rana do wieczora. To prawda, ale wówczas metody Pestalozziego dość powszechnie uznawano za słuszne. Przy sierocińcu powołano również seminarium nauczycielskie, które przetrwało aż do 1924 roku. Jako świeżo upieczony student studiów podyplomowych z zakresu nauczycielstwa ubolewam nad tym, że dziś nie mogę się już szkolić na nauczyciela w swoim mieście. Cóż, kiedyś moi poprzednicy mieli nieco więcej szczęścia…
Sierociniec musiał dość szybko odzyskać płynność finansową, gdyż już w 1819 roku rozpoczęto rozbudowę tzw. Nowego Domu. Wtedy właśnie dobudowano do niego jego północne i południowe skrzydła. Zdecydowano się pozostawić Zaułek Francuzów, służący jako historyczna pamiątka francuskiej okupacji. Już cztery lata później wybudowano także budynki tzw. Starej Szkoły oraz szpitala szkolnego. Ten pierwszy mieści obecnie mieszkania, biuro poselskie, przedszkole, TBS, powiatowy KRUS i sam nie wiem, co jeszcze. Drugi z kolei częściowo zajmują mieszkania, a częściowo zakład ubezpieczeniowy. Potrzeby budowy tych dwóch obiektów nikomu nie trzeba tłumaczyć. Szpital stanowił odpowiedź na rosnącą świadomość medyczną i zapewne był też rezultatem szoku, jaki niewątpliwie musiała wywołać niedawna epidemia. Z kolei Stara Szkoła była remedium na zmniejszający się metraż, jaki mogły zaoferować starsze budynki sierocińca wobec rosnących potrzeb szkoły.
Niestety, obok wielu pozytywów były też negatywy. Sierociniec musiał z czasem oddać w dzierżawę swą drukarnię, a wydawany w niej Bolesławiecki Miesięcznik dla Pożytku i Przyjemności został zlikwidowany. Od 1810 roku pozostawało niemożliwie wysyłanie absolwentów sierocińca na uniwersytety, jeśli wcześniej nie dokształcili się oni w innej szkole. Dlaczego? Królewski Sierociniec był w istocie zespołem trzech szkół – gimnazjum, szkoły realnej i seminarium nauczycielskiego – oraz właściwego domu sierot. W normalnych warunkach naukę akademicką umożliwiało gimnazjum, jednak to działające w sierocińcu było zubożone o dwie najwyższe klasy. A skoro tak, brakujące klasy Prima i Decima musiały być zaliczane przez uczniów już w innych placówkach. Nie o to chodziło Zahnowi i Woltersdorfowi, lecz sytuacja ta miała trwać przez ponad siedem dekad…
W 1837 roku kolejna potrzeba spowodowała, że sierociniec zainwestował w nowy budynek dla potrzeb kuchni. Można by powiedzieć, że to była kolejna niezbędna inwestycja. A skoro tak, to można się czepiać najwyżej nieprawidłowości przy jej budowie. To prawda… ale niezupełnie. Budynek kuchni stanął bowiem w wyjątkowo feralnym miejscu. Jego budowa spowodowała zaniknięcie wodnej żyły, zasilającej pobliskie źródło o nazwie Queckbrunnen. A tak się nieszczęśliwie złożyło, że od kilku stuleci akurat to źródło stanowiło jedną z kluczowych atrakcji Bolesławca. Było opisywane w wierszach, odwiedzane przez władców i słynęło z krystalicznej wody, mającej mieć właściwości uzdrawiające. Miasto zareagowało na to natychmiast i trudno się temu dziwić – chodziło o ważny atut całego regionu. Sierociniec oczywiście zaczął bronić swojej nowej kuchni i bardzo szybko konieczna stała się mediacja sądowa. Zastanawiam się, czy ówczesny dyrektor sierocińca rzucił burmistrzowi coś w rodzaju Już kiedyś wasi poprzednicy wystąpili przeciwko naszemu założycielowi i dobrze wiecie, jak to się dla nich skończyło. Na szczęście mediacja przyniosła sukces – miasto zaakceptowało istnienie kuchni, a sierociniec zobowiązał się dopomóc we wskrzeszeniu źródła. Walka trwała niemal sto lat i niestety, zakończyła się klęską. Źródła nie ma i raczej już nigdy go nie będzie.
W 1848 roku całą Europą wstrząsały liberalne rewolucje i powstania narodowe, wymierzone przeciwko absolutystycznym ciemiężcom. Elity Francji, Austrii i Niemiec, Polacy z Wielkopolski i naród węgierski buntowali się przeciwko swym władcom, ograniczającym ich przyrodzone wolności lub całkiem je odbierającym. Gdy w całych wciąż podzielonych Niemczech wrzało, a we Wrocławiu i Bielawie polała się krew, w Bolesławcu było spokojnie. Większość mieszczan wiernie trzymała się tronu Hohenzollernów, a tylko nieliczni mieli odwagę myśleć bardziej niezależne. Również władze Królewskiego Sierocińca zachowały czysto rojalistyczne stanowisko, uznając prymat króla i odrzucając liberalną próbę reform. Jednak jeden z nauczycieli, niejaki Kunth, postanowił się zbuntować. Wbrew stanowisku swej szkoły, poparł liberalną opozycję i został bolesławieckim posłem na Sejm Frankfurcki, debatujący o zjednoczeniu Niemiec z woli nie władców poszczególnych niemieckich państw, lecz swego narodu. Wiosna Ludów upadła, król Prus nie przyjął darowanej mu przez sejm godności władcy zjednoczonych Niemiec, a Kunth powrócił do Bolesławca. Za swoją postawę nie został zwolniony – mimo swej rojalistycznej postawy, dyrektor sierocińca nie zwolnił swojego pracownika tylko dlatego, że różnił się od niego światopoglądowo. Ideowa otwartość i odwaga kadr sierocińca będzie zresztą jeszcze widoczna na kolejnych kartach jego dziejów.
Po upadku Wiosny Ludów w szkole narzucono ostry kurs monarchistyczny. Przez kolejne dziesięciolecia kolejni władcy odbierali tam wielką cześć, momentami nieomal wręcz boską. Zachowały się programy niektórych uroczystości szkolnych, sławiących kolejnych monarchów oraz ich różnego rodzaju cnoty. W klasach wisiały portrety kolejnych władców, a uczniom wpajano, że mają w razie wojny obowiązek bronić zarówno ich, jak i swojej ojczyzny. O ile ideały obrony ojczyzny to ideały jak najbardziej szczytne, tak z obowiązkiem obrony monarchii można już sporo dyskutować. Prusy same stworzyły zresztą okazję do takich sytuacji aż trzykrotnie. W latach 1864-1871 ich państwo wojowało kolejno z Danią, Austrią i Francją. Ta trzecia wojna okazała się kamieniem węgielnym zjednoczenia Niemiec, ale dokonanego już za sprawą działań władcy Prus i jego kanclerza, Ottona von Bismarcka. Dla uczczenia zjednoczenia Niemiec i pogromu Francji 24 maja 1871 roku na terenie sierocińca zasadzono specjalny Dąb Pokoju, jeden z kilku w naszym powiecie. Dąb ten był wyrazem dumy ze zwycięstwa, radości z pokoju i hołdu dla panującej dynastii. Rośnie do dzisiaj, lecz dziś jest znany pod innym imieniem – Bakałarz.
Przełom XIX i XX wieku to czas licznych zmian w historii Królewskiego Sierocińca. Zabiegi o możliwość budowy nowego gmachu, powrót absolwentów Zahnowskiej szkoły na uniwersytety, kolejna epidemia, wojskowe gry terenowe, ambitny program muzyczny Theodora Dratha, wreszcie Wielka Wojna i budowa gmachu Nowej Szkoły – to tylko niektóre sprawy, które dotykały najsłynniejszą przedwojenną szkołę w Bunzlau w okresie Cesarstwa Niemieckiego. Cesarskie losy królewskiej szkoły poznamy już w przyszłym tygodniu.