Susza przychodzi w ciągu kilku miesięcy, powódź kilku dni. Bobry tamę budują około dwóch miesięcy, ciężki sprzęt niszczy kilka tam w ciągu dwóch, trzech godzin.
To ostatnie stało się 24 IV na Żeliszowskim Potoku. Po raz kolejny, bo poprzednie zniszczenia zostały zrobione w kwietniu, maju, październiku 2020 oraz lutym tego roku. Wiadomo było, że wykonywane były ładowarką z wysięgnikiem. Trochę wody musiało upłynąć, ale w końcu doszło do uwiecznienia przeciwnika.
Przeciwnika, który doskonale wiedział, że robi to nielegalnie. Próbował doprowadzić do odstrzału pożytecznych ssaków, do których strzelać nie wolno. Jednak wśród myśliwych, do których można mieć zastrzeżenia, nie ma takich szaleńców, żeby to zrobić. Nie przyszedł do głowy żaden legalny pomysł, jak zrobienie przepustu przez tamę, rozbiórka ze zgodą (co nie daje efektu, ponieważ bobry, tak jak ludzie, szybko odbudowują swoje domy). Jest jeszcze ścieżka odszkodowania od skarbu państwa.
Szybciej jest wysłać maszynę, której operator później, z „szacunku” do pracy innych, przez obsiane pola ucieka do bazy.
Jaki jest efekt prac. Zniszczone dwie tamy, w tym największa, po której można było przechodzić na drugi brzeg (zdj. tytułowe). Wyposażona w podziemny upust, którym bobry spuściły wodę, gdy przyszły gwałtowne roztopy.
Druga, mniejsza, była poniżej poziomu gruntu i w ogóle nie powodowała zalewania pola.
Co ciekawe operator był tak chętny do równania i przyśpieszenia odpływu wody, że do dna wybrał porzucone i nieużywane zapory, które spowalniały, ale nie tamowały przepływu. Zrobił to chyba, żeby szybciej zalewało mieszkających w dół biegu strumienia.
Gwałtownie spuszczona woda podniosła poziom wody w wiosce około 20 cm. Ile jej było, widać na zdjęciu koryta.
Wiele oczek+ spłynęło do Bałtyku, zamiast wsiąkać w grunt i zasilać zbiorniki podziemne.
Poprawił też brzegi, robiąc jednocześnie odpływowe koryta na polach. Ciekawe jakie będą zbiory i jak zostaną wykonane?
Przyjedzie chłop z kosą, zwiąże snopki, ustawi w mendle i zwiezie do młocarni w stodole?
Przy poprzednich niszczeniach zdewastował jeszcze sąsiadującą z polem łąkę, bo koła ciężkiej maszyny zostawiły głębokie koleiny w rozmokłym gruncie.
Można by teraz wymieniać złamane przepisy krajowe i międzynarodowe. Najistotniejszy z nich jest jeden, który powinien znać każdy, komu bliski jest dobrostan przyrody i ludzi. Niszczenie siedlisk bobrów jest ścigane z urzędu. Więc nawet taka publiczna informacja, może być podstawą działania przeciwko sprawcy.
Tylko czy jest? Bo dzieje się to w kraju, którego minister powiedział, że bobrzy ogon jest ponoć afrodyzjakiem i ssak ten nie powinien podlegać ochronie. Czekać tylko można na kolejnego, który rozpocznie dyskusję o rybich cechach bobrów.
Znajdzie się jeszcze ktoś przyzwoity i czy uda się odnaleźć bohatera z ładowarki? Można mieć jednak nadzieję, tylko w sobotę około 10 osób poświęciło swój czas i trud sprawie.
Tadeusz Łasica