Naszą opowieść o dziejach I Liceum, a dokładniej, zabytkowego kompleksu zabudowań przy ulicach Bankowej, Tyrankiewiczów i Bielskiej, rozpoczęliśmy od opowieści o powstaniu szkoły. Zobaczyliśmy też, jak wyglądały pierwsze lata jej istnienia, pierwsza rozbudowa i założenie drukarni. Wiemy już, że zawiadujący pierwotnie tymi zabudowaniami sierociniec pod koniec XVIII wieku wybudował już dwa z nich. Są one dziś znane jako Stary Dom i Nowy Dom. Używane wówczas nazwy można tłumaczyć jako Stary Dom Sierot oraz Dom Pensjonariuszy. Ich nazwy bardzo wiele nam mówią o tym, jak wyglądało życie codziennie zamieszkujących tam uczniów. Młodzi ludzie byli podzieleni na kilka tzw. domów, które później źródła określają jako rodziny. Istniały dwa domy przeznaczone dla sierot oraz cztery dla tych młodych ludzi, którzy pobierali naukę przy sierocińcu i którzy sierotami nie byli – to właśnie oni byli pensjonariuszami, od których swą początkową nazwę brał obecny Nowy Dom.
Podział uczniów na domy może nam nasuwać skojarzenia z Hogwartem, którego wychowankowie również byli podzieleni na domy. Co prawda w Hogwarcie było ich mniej, ale cel ich utworzenia był taki sam – danie uczniom namiastki posiadania rodziny. Domy „sieroce” aż do końca II wojny światowej nosiły nazwiska założycieli sierocińca – Zahn oraz Woltersdorf (jak wiemy, w Hogwarcie domy również nosiły swe nazwy od nazwisk założycieli szkoły). Nieco inaczej było z domami „pensjonarskimi”, które uzyskały swe nazwy od czterech rodów, szczególnie zasłużonych dla sierocińca w pierwszych dekadach jego istnienia. Tego wyjątkowego wyróżnienia dostąpiły rody Richthofen, Tempsky, Callenberg oraz Stolberg. Nadane na ich cześć nazwy domów również przetrwały aż do 1945 roku. Uczniowie różnili się między sobą przywilejami, bowiem aż do lat czterdziestych XIX wieku od pochodzenia ucznia zależało to, czy w czasie spożywania posiłku zasiądzie on przy bardziej wystawnym stole, czy też przy stole znacznie skromniejszym. Częściowo było to związane z sytuacją finansową, w jakiej znajdował się sierociniec, jednak podział uczniów według cenzusu majątkowego w jadalni obecnie musi budzić duże niezrozumienie. Były to nadal te czasy, kiedy ważny był nie tyle intelekt, co stan, z którego wywodziła się dana osoba. Ulegało to już zmianom, ale wciąż były one dość powolne. Zresztą skala posiadanego majątku na świecie nadal posiada niestety poważne znaczenie…
W latach 1792-1795, choć liczba uczniów już wówczas znacząco spadała, Sierociniec wybudował swój trzeci już budynek, po latach nazwany Czerwonym Domem. Czerwony Dom miał na celu pomieszczenie przede wszystkim drukarni i pracowni biologicznej, a także biblioteki, która działała przy szkole już od przeszło trzydziestu lat. Jest znacznie skromniejszy i niższy od Starego i Nowego Domu, co jest związane także z problemami finansowymi ówczesnego Sierocińca. Z pewnością częściowym remedium na te problemy była drukarnia. Drukarze sierocińca wciąż wydawali Bolesławiecki Miesięcznik dla Pożytku i Przyjemności. O jego jakości może świadczyć fakt, że bywał naśladowany w innych miastach np. w Legnicy. Mimo to kryzys był co raz bardziej widoczny chociażby w liczbie uczniów, która na początku nowego stulecia spadła do zaledwie 50. Dyrektorem szkoły był wciąż Christian Ludwig Woltersdorf, który z pewnością wiele myślał na temat tego, jak zaradzić postępującemu upadkowi. Kryzys szkoły opisał już nawet ambasador Stanów Zjednoczonych w Prusach, John Quincy Adams (późniejszy prezydent USA), który odwiedził Bolesławiec w czasie swej podróży po Śląsku i w jednym ze swych wydanych nieco później listów opisał także Sierociniec. I nie były to w żadnym wypadku pochlebne opisy.
Sytuację uratowała w niemałej mierze… pruska rodzina królewska. Prusy w Polsce nie mają, i słusznie, zbyt ciekawej sławy. A jednak w historii Bolesławca król Fryderyk Wilhelm III i jego małżonka, królowa Luiza, pozostawili po sobie bardzo pozytywny ślad. W 1803 roku władca poważnie wsparł finansowo bolesławiecki Sierociniec, a ponadto awansował go do rangi placówki królewskiej. Poza kwestiami czysto prestiżowymi oznaczało to pozyskanie przez Królewski Sierociniec corocznych państwowych dotacji. Instytucja uzyskała także prawo do organizacji zbiórek na swoją rzecz we wszystkich kościołach i szkołach na terenie Śląska. W tym momencie mogłoby się wydawać, że byt Zahnowskiej szkoły został uratowany. Zabezpieczone królewskie dotacje, sprawnie działająca drukarnia i wysoki poziom edukacyjny mógł dawać wielkie nadzieje na przyszłość. Niestety, nie do końca tak się stało, bowiem dla szkoły nadchodziły nowe, niezwykle trudne czasy. Pewnym ich zwiastunem mogła być śmierć dyrektora Woltersdorfa, która nastąpiła 18 kwietnia 1805 roku. Nie znamy dokładnych przyczyn jego zgonu, więc trzeba założyć, że Woltersdorf zmarł z powodu starości. Podczas jego pogrzebu wygłoszono okolicznościowy łaciński wiersz, a na uroczystość zjechały się prawdziwe tłumy z miasta oraz z dalszych terenów.
Wkrótce po pogrzebie Woltersdorfa – jego następcą został znany nam już Erdmann Friedrich Buquoi – cały Śląsk został objęty wielką dziejową katastrofą. Rozpoczął się czas wojen napoleońskich, które Bolesławiec miały dotknąć wyjątkowo dotkliwie. Wielka klęska Prus z 1807 roku stała się impulsem do poważnych reform państwowych, ale pozostawała ogromną porażką. Prusacy odczuli ją wyjątkowo dotkliwie i niecierpliwie czekali na możliwość rewanżu. Z pewnością pięć lat później z mściwą satysfakcją obserwowali uciekające z Rosji niedobitki Wielkiej Armii Napoleona. W lutym i marcu 1813 roku ważnym ośrodkiem walki narodowowyzwoleńczej stał się Wrocław, dokąd ściągali liczni młodzi ludzie, żądni walki o wolność. Zaczynała się tzw. wojna wyzwoleńcza. Do stolicy Śląska ściągali także wychowankowie Królewskiego Sierocińca; prawdopodobnie było ich trzech. Wydaje się, że to mało, ale sierociniec nie nauczał wówczas zbyt wielu uczniów – uniemożliwiała to wojna. Dodatkowym ograniczeniem było to, że pod broń przyjmowano ze szkół wyłącznie najstarsze roczniki uczniów. Początkowo wydawało się nawet, że ta walka może zakończyć się szybkim zwycięstwem – już 19 kwietnia w Bolesławcu stanęły wojska pruskie i rosyjskie, dowodzone przez Michaiła Kutuzowa. Walki przeniosły się na Łużyce… ale nie trwało to długo.
24 maja 1813 roku w Królewskim Sierocińcu zainstalował się sztab legendarnego pruskiego generała, Blüchera. Już następnego dnia rano musiał on jednak natychmiast się ewakuować. Francuzi przypuścili silny atak na Bolesławiec i miasto bardzo szybko znalazło się w ich rękach. Mimo oporu wojsk koalicji antynapoleońskiej Francuzi co raz bardziej przesuwali się na wschód. Dyrektor Buquoi podjął decyzję o natychmiastowej ewakuacji szkoły. Wszyscy uczniowie i nauczyciele, wyposażeni jedynie w podstawowy prowiant, uciekli wraz ze sztabem wojskowym w okoliczne lasy. Okazało się, że lasy na wschód od miasta są pełne innych uciekinierów i żołnierzy, więc Buquoi skierował swoją kolumnę uchodźców do Warty Bolesławieckiej. Właściciel tamtejszego pałacu był kuratorem Królewskiego Sierocińca i zgodził się przyjąć jego uczniów pod swój dach. Jak się później okazało, ewakuacja do Warty Bolesławieckiej (później nieznana część społeczności szkolnej znalazła się także w Ocicach) miała trwać ponad rok. Francuzi po zdobyciu Bolesławca ograbili zabudowania sierocińca i zdewastowali całe jego wyposażenie, a same budynki zamienili w szpital wojskowy.
Warunki sanitarne, jakie panowały w tym szpitalu, były potworne. Dochodziło do sytuacji, gdy z braku miejsc rannych żołnierzy setkami kładziono na noc na dziedzińcu, co niektórzy przypłacili życiem. Warunki sanitarne były całkowicie opłakane. Ówczesna medycyna nie była zbyt rozwinięta – nie znano nawet obecnych znieczuleń – a statystyki zgonów wysoko strzelały w górę z każdym tygodniem. Dyrektor Buquoi osobiście interweniował u samego Napoleona w sprawie odzyskania zabudowań szkoły, ale praktycznie nic nie zyskał. Garstka uczniów i nauczycieli dostała do dyspozycji tylko kilka pomieszczeń. To, co ci ludzie tam przeżywali, zapewne było dla nich straszliwą traumą. Krzyki rannych, amputacje kończyn, zapach trupów i ciągła obecność okupanta musiała być czymś przerażającym. Aby usprawnić transport rannych z sali operacyjnej w Starym Domu do Nowego Domu, oba budynki połączono charakterystycznym, zachowanym do dzisiaj łącznikiem. Pierwotnie łącznik ten, znany obecnie jako Zaułek Francuzów, był wybudowany jako obiekt prowizoryczny. Przetrwał wojnę, a w 1853 roku zdecydowano się go wzmocnić oraz pozostawić jako pomnik pamięci o wydarzeniach wojny wyzwoleńczej.
Pod koniec sierpnia 1813 roku Francuzi ostatecznie zostali wyparci z Bolesławca i jego okolic. Pozostawiony przez nich szpital został przejęty przez wojska koalicji, czyli przez Prusaków i Rosjan. Na razie nie było mowy o przywracaniu szkolnym zabudowaniom ich właściwej funkcji. Do Bolesławca napływali kolejni ranni żołnierze, których gdzieś przecież trzeba było leczyć. Przez kilka kolejnych miesięcy sytuacja zaczęła się uspokajać, ale szybko pojawiło się nowe zagrożenie. W styczniu 1814 roku w okolicach naszego miasta wybuchła epidemia tyfusu. Królewski Sierociniec został przerobiony na szpital tymczasowy, przeznaczony do walki z tyfusem. Ta groźna choroba niosła ze sobą śmierć i w walce z nią zmarło nawet kilku lekarzy. Królewski Sierociniec pełnił rolę bardzo podobną do tej, jaką obecnie pełni szpital modułowy przy ul. Zwycięstwa, ale miał dużo mniejsze możliwości leczenia. Medycyna nie stała na wysokim poziomie, a budynki sierocińca w 1813 roku nie były specjalnie dezynfekowane. Wszystko to zebrane razem skutkowało wysoką śmiertelnością. Przez cały czas istnienia szpitala zmarło w nim ponad 1200 osób. Bardzo możliwe, że liczby te są jeszcze wyższe, ale nie zachowały się o nich żadne dane. Społeczność szkolna mogła powrócić do swych zabudowań dopiero w grudniu 1814 roku.
W kolejnej części dowiemy się, co działo się w Królewskim Sierocińcu w latach 1815-1914. Dowiemy się, jak szkoła odbudowała swoją bazę materialną i jakie przeprowadzono tam reformy. Przyjrzymy się stuleciu istnienia sierocińca, jego dalszej rozbudowie oraz skandalowi, jaki wywołało zniknięcie sąsiedniego źródełka, wówczas wielkiej atrakcji turystycznej Bolesławca. Dowiemy się, co łączyło Królewski Sierociniec z dawnym gimnazjum przy ulicy Sądowej i poznamy program wojskowej gry terenowej z 1910 roku. Spróbujemy też dowiedzieć się kilku najciekawszych kwestii, związanych z nauczaniem młodych Niemców w bolesławieckiej szkole Zahna.