Kogoś może zdziwić nazwa, zawarta w tytule tego tekstu. Jakie Królewskie Liceum? W Bolesławcu? Najwyraźniej autor tego tekstu, przepojony miłością do swojej dawnej Alma Mater, snuje jakieś megalomańskie ambicje z nią związane. Albo, co gorsza, nasłuchał się Grzegorza Brauna i zachciewa mu się przywrócenia monarchii . Od razu uprzedzam, że to nie o to chodzi. Tytuł królewski „Jedynce” należy się na mocy jej historii. Można zapytać – jak to możliwe? I LO powstało przecież dopiero po II wojnie światowej, gdy o królach nikt już od dawna nawet nie śnił. Czy na pewno? Historia bolesławieckiej ”Jedynki” sięga znacznie dalej w przeszłość, niż czasy osadników – i w najbliższych kilku wpisach opowiemy sobie na ten temat nieco więcej.
Przywykliśmy do myśli, że I LO w Bolesławcu to nasze najstarsze liceum, powstałe w 1946 roku i budowane wielkim trudem polskich osadników, z Heleną i Wincentym Tyrankiewiczami na czele. To prawda… ale nie do końca. Jak to jest w ogóle możliwe, można szybko wyjaśnić na jednym przykładzie. Być może część z Was kojarzy tablicę pamiątkową, którą kilkanaście lat temu zawieszono przy wejściu do ogólniaka – tę, która upamiętnia postać niejakiego Gottfrieda Zahna. Kim był ten człowiek? Gottfried Zahn to współtwórca bolesławieckiego sierocińca, które powstało 14 marca 1754 roku, na mocy zezwolenia wydanego przez (nota bene, cieszącego się w Polsce bardzo ponurą sławą jednego z zaborców) króla Prus, Fryderyka II. Sierociniec, później nazywany Królewskim i zamieniony w potężny zespół szkół, powstał przy ulicy Bankowej, a zdecydowana większość jego zabudowań przetrwała do naszych czasów – jednym z nich jest gmach obecnego I Liceum. Dziś zaczniemy stopniowo poznawać jego historię, która jest tak obszerna, że do jej opowiedzenia jeden wpis stanowczo nie wystarczy.
Powstanie sierocińca to opowieść nadająca się na wyjątkowo interesujący film. Jego najbardziej znany twórca, Gottfried Zahn, urodził się na początku XVIII wieku w Bolesławicach i szybko został osierocony przez oboje rodziców. Wychowany przez krewnych swego ojca, dobrze poznał, co oznaczało być wówczas sierotą – takie dziecko było traktowane jako osoba już nie drugiej kategorii, jak wówczas traktowano dzieci, ale wręcz trzeciej. Mimo to, dzięki swej ciężkiej, wieloletniej pracy, dorobił się znacznego majątku, założył rodzinę, osiadł na bolesławieckim przedmieściu (w miejscu jego domu obecnie stoi budynek Oxpressu) i został uznanym mistrzem murarskim. Zainspirowany działalnością sławnego sierocińca w Glaubau (Halle), postanowił ulżyć losowi kolejnego pokolenia sierot i nie tylko zapewnić im dach nad głową, ale też gruntowną edukację, będącą dla nich szansą na lepsze życie. Zahn zaczął od zatrudnienia nauczyciela dla małej grupki sierot, które zamieszkały w jego własnym domu. Szybko uznał, że to dla niego za mało i trzeba zadziałać ambitniej, edukując zresztą już nie tylko sieroty… i zaczęły się problemy. Akurat w tym samym czasie Rada Miasta zapragnęła zbudować w Bolesławcu własną szkołę ewangelicką, więc Zahn od razu stał się dla nich konkurencją. Rajcy szybko ustanowili takie prawo, aby storpedować inicjatywę murarza, jednak na niewiele im to się zdało. Choć nie chcącego się podporządkować woli rajców Zahna zamknięto chyba nawet w celi na kilka dni, to murarz był niezwykle uparty i wbrew miejskiej elicie postawił na swoim. Przy wsparciu swego przyjaciela, powszechnie szanowanego w Bolesławcu pastora, Ernsta Gottlieba Woltersdorfa, pojechał z wizytą do Berlina i osobiście załatwił zgodę na budowę sierocińca u samego króla. Jesteśmy w połowie XVIII wieku, kiedy królewska zgoda stała ponad wszelkim innym prawem i z dnia na dzień okazało się, że rajcowie swoimi zakazami mogą sobie co najwyżej zapalić w kominku.
Królewska zgoda to jednak nie był koniec sprawy – Zahn nadal musiał znaleźć działkę na budowę sierocińca, ba, musiał też znaleźć na ten cel pieniądze. O to drugie specjalnie się nie martwił, choć nie miał ich jakoś wiele. Na widok biznesplanu, jaki opracował wówczas z Woltersdorfem, zapewne większość ekonomistów popukałaby się w głowę. Panowie w dużej mierze zignorowali swoje możliwości finansowe, budując budynek sierocińca na, jak to później określono, fundamencie miłosierdzia Bożego. Postanowili budować nie według swoich możliwości finansowych, a potrzeb, jakie dostrzegali wśród młodzieży. Obaj panowie, co bardzo istotne, byli ludźmi głęboko wierzącymi w Boga, więc wierzyli, że z Bożą pomocą znajdą brakujące fundusze na realizację swoich planów – i jak się później okazało, ta wiara ich nie zawiodła. A skoro mowa o religii, to w naszej opowieści pojawia się ważny wątek ekumeniczny – na potrzeby budowy sierocińca swój własny dom sprzedał sąsiad Zahna, katolicki kupiec o imieniu Otto. Można więc powiedzieć, że pierwszy budynek sierocińca, znany później jako Stary Dom, powstał ponad wszelkimi wyznaniowymi podziałami. 5 kwietnia 1755 roku, przy akompaniamencie protestanckiej pieśni Du meine Seele, singe Zahn mógł uroczyście wmurować kamień węgielny pod budowę Starego Domu. W obecności całej miejskiej elity kazanie z tej okazji wygłosił Woltersdorf, ostro punktując odpowiednio dobranymi biblijnymi wersetami wcześniejszą postawę władz miasta, jednak nazwiska najważniejszych miejskich oficjeli również zostały wyryte na kamieniu węgielnym. Na marginesie warto dodać, że Woltersdorf swoimi licznymi kazaniami gromadził wielkie tłumy, zdobywając tym sobie wyjątkowy respekt, choć kiedy wchodził w komitywę z Zahnem, ledwo się zbliżał do trzydziestki.
Kamień węgielny już w okresie międzywojennym uznano za zaginiony, a co się z nim stało, tego nie wiedzą nawet najstarsi Bunzlauerzy. Budowa Starego Domu trwała do 1764 roku i nie przerwała jej ani trwająca akurat wojna siedmioletnia, ani epidemia, ani śmierć pierwszych trzech dyrektorów sierocińca – Zahna, Hänischa i Woltersdorfa. Ich następcą, a jednocześnie ostatnim budowniczym Starego Domu, został brat Woltersdorfa, Christian Ludwig. Sierociniec, będący jednocześnie otwartą na płatnych pensjonariuszy szkołą, zaczął szybko zdobywać sobie dużą renomę, a jego dość skromny budżet zaczęła zasilać pierwsza w historii bolesławiecka drukarnia, w którą dyrektor zainwestował w 1767 roku. Inwestycja się opłaciła, zwłaszcza że od 1774 roku szkoła ruszyła z wydawaniem unikalnego wówczas w naszym regionie periodyku, znanego jako Bolesławiecki Miesięcznik dla Pożytku i Przyjemności. Miesięcznik był czymś, czego chyba trochę brakuje we współczesnym Bolesławcu – drukowanym periodykiem, w którym nauczyciele zamieszczali autorskie artykuły o, między innymi, historii, naukach ścisłych, biologii, aktualnościach ze świata i religii. Te artykuły, redagowane przez późniejszego dyrektora sierocińca i kronikarza Bolesławca, Erdmanna Friedricha Buquoia, dowodziły dużego oczytania i znajomości świata, jakimi wykazywali się ich autorzy – a publiczne egzaminy uczniowskie, organizowane od co najmniej 1781 roku, miały dowodzić, że ich wychowankowie z ich wiedzy chcą i potrafią skorzystać. Taki egzamin był wielkim wydarzeniem kulturalnym – trwał dwa dni, a uczniowie w jego ramach wygłaszali przemówienia oraz organizowali między sobą debaty, dotyczące wielu ambitnych tematów naukowych i moralnych. Od 1779 roku można było organizować takie wydarzenia w nowym budynku szkoły, znanym szerzej jako Nowy Dom, który dzięki hojnym fundacjom takich możnych rodów, jak choćby Richthofenowie, był już znacznie bogatszy architektonicznie, niż Stary Dom.
W następnej części dowiemy się, czym jest Czerwony Dom, co sierociniec z Bolesławca ma wspólnego z Hogwartem, jak szkoła wkraczała w XIX wiek i jakie wydarzenia miały tam miejsce w czasie wojen napoleońskich. Cofniemy się w czasie do 1813 roku i zobaczymy wielomiesięczny dramat, jaki rozgrywał się w tym spokojnym na pozór miejscu – pamiątką po nim jest niepozorny łącznik, rozpięty między Starym a Nowym Domem. Ale… czy aby na pewno ten łącznik jest tak mało istotny ? Widzimy się za kilka dni !