lut 9, 2021
2647 Wyświetleń
3 0

Subiektywnie do Cesarskiej Korony

Napisany przez

W koronce nie ma city-breaków do Barcelony albo Sztokholmu. Ale w każdy weekend można zrobić country-break, tak jak bywało kilkadziesiąt lat temu. Choć wtedy nikt by takiej nazwy nie użył. W niemieckich przewodnikach po Bolesławcu publikowano opisy pieszych wycieczek w okolicy miasta. Dziś tego się nie praktykuje a możliwości jest całkiem sporo. Poniżej opis spaceru na pół dnia.

Kto rano wstał w niedzielę (7.02), miał okazję zobaczyć nieco Sahary na bolesławieckich ulicach. Śnieg miał wyraźnie kremowy kolor. Temperatury zapowiadano niskie, z potęgującym odczucie zimna wiatrem, więc cóż może być lepszego do spaceru. W lesie na Jeleniogórskiej spędziłem niejedną godzinę, ale na mapy.cz wypatrzyłem Głaz Rozbójników. W szczenięcych latach podczas wypraw zastępu bywaliśmy przy stawie z wyspą, na której była niewielka altana. Okolicę zwaliśmy Kanadą. Ale to było kilkadziesiąt lat temu. I nie mieliśmy pojęcia, że kawałek dalej jest import ze Skandynawii. Bo to nic innego, jak polodowcowy kamień – eratyk.

Stąd nogi poniosły do dawnego majątku Grobla. Folwark przez setki lat należał do Bolesławca. Dziś to zupełnie inne miejsce niż na przedwojennych mapach. Ubyło starych zabudowań, przybyły hale i kurniki. Na tyłach zabudowań jest rodzinna nekropolia rodziny Marten. Na miejscu spoczynku nie zdołano pochować zbyt wielu osób, dobrze widoczny jest tylko grób Hedwig Marten z 1938 r. Kilka lat później zaczęli zapisywać rodzinną historię w zupełnie innej części Europy.

Zejście z grobli do doliny Kraszówki ma z pewnością swoje lata. Współczesna droga wiedzie obok głębocznicy. To w tym miejscu wędrowali ludzie przez stulecia. To miejsce warto obejrzeć wiosną. Nie trzeba lecieć do Japonii. Tutaj jest lokalna kraina kwitnącej wiśni. Szkoda tylko, że upstrzona odpadami motoryzacyjnymi, tak jak cała okolica Jaroszowic, Suszek i Żeliszowa.

Z mostku na Kraszówce widać malutką bobrzą tamę. Choć jest w miejscu przez nikogo nieużytkowanym, pola ni łąki nie ma, w ostatnich miesiącach została już dwukrotnie zniszczona. Pierwszy raz koparką, za drugim razem ręcznie. Dlaczego?

Za zielonym szlakiem w kierunku Kalcowa rośnie sosna. Wystawiona na wiatry została biedaczka tak przyciśnięta, że aż pękł pień. Lekko się pochyliła, ale ciągle stoi. Kalców to pierwsza powojenna nazwa Górnych Suszek. Przed wojną majątek Karlshof, po wojnie PGR, gdzie hodowano krowy. W ostatnich latach ubywa rozległych zabudowań gospodarczych. Ale na tyłach zachowały się ciekawe relikty powojennego gospodarowania. Na drewnianej szopce przetrwały do dziś tablice informacyjno-ostrzegawcze o przechowywaniu środków owado- i chwastobójczych.

A całość przy alei grabowej. Ciekawe, jak nazywał się dyrektor, który zdecydował o jej stworzeniu? Zadaje to kłam twierdzeniom, że w minionej epoce wszystko było do luftu. Gdy wspomnę ubiegłoroczną wypowiedź starosty, że powiat nie ma miejsc do sadzenia drzew, to nie mogę wyjść z podziwu dla krótkowzroczności. A taki dyrektor, który pewnie musiał być w PZPR wiedział, gdzie może posadzić. Dziś już nie zarządza i gospodarza brak, więc pojawiły się luki, ale przejść się warto (tytułowe foto).

Za Kalcowem był Gaj Luizy. Romantyczna nazwa nawiązywała do wizyty pruskiej królowej Luizy. Dzisiejsi czterdziestolatkowie pewnie mocno się zastanawiają o czym mowa. Ale hasło Cobra w Suszkach… Podobno nieraz karetki podjeżdżały, taka dobra dyskoteka była. Z dawnego zagospodarowania zostało niewiele. A był budynek restauracji, pawilon letni, scena do tańczenia, wieża i punkt widokowy. Punkt jeszcze jest przy drodze 297, ale bez remontu obsypie się do rowu.

Warto zatrzymać się w tym miejscu przy dobrej pogodzie i spojrzeć na panoramę Karkonoszy i Gór Izerskich. Jest naprawdę przednia. Zejście z góry do Dolnych Suszek wymaga nieco zaparcia lub cofnięcia się na betonową drogę do Uliny, kiedyś niewielkiej wioski, dziś części Kraszowic. W Ulinie była wytwórnia kafli, po której do dziś zostały marne resztki, w tym dwa słupy bramy wjazdowej.

Ponieważ zejście wiodło terenowo, to trafiłem na jakże polski akcent. Bo jeśli jest zagłębienie w ziemi, to co Polak robi? Wrzuca do niego śmieci. W tym przypadku nie były to fragmenty rozebranych samochodów a eternit. Najgorszy, rakotwórczy śmieć, z którego włókna azbestu spływają do wody i są roznoszone przez wiatr. Stosowne zgłoszenie zostało wysłane do odpowiednich instytucji. Ciekawe ile będzie kosztowało to podatników? Przy czym obwiniam też państwo, które problem odpadów miało i ma w głębokim poważaniu.

Przy głównym skrzyżowaniu Suszek staje się przy rozbudowanym i częściowo wyremontowanym budynku dawnej gospody Pod Cesarską Koroną, patriotycznie przemianowana po pierwszej wojnie na Pod Niemiecką Koroną. Po kilkudziesięciu latach od tych wydarzeń w innym kraju nastała podobna moda i wszystko dziś musi mieć przymiotnik odnarodowy. Jak to historia lubi się powtarzać.

Świat od lat jest mały. Po kilku moich publikacjach internetowych zadzwonił którejś niedzieli telefon. Po drugiej stronie był starszy pan, który się przedstawił i tak poznałem z czasem jego opowieść. Pochodził z Radomszczyzny i cała jego rodzina została wysiedlona na roboty przymusowe. Jako kilkuletnie dziecko pozostał z matką, ojca wywieziono gdzieś indziej. Ustalili, że punktem kontaktowym będzie rodzina we Francji. Zanim się znowu spotkali koło górnołużyckiego Lubija (Löbau), gdzie mieli zupełnie inne warunki, zdążył zasmakować „luksusu” w Dürrkunzendorf. Przez cały spędzony tutaj czas zjadł jedno kurze jajko. I opowiedział mi, że polscy robotnicy przymusowi mogli w Koronie wypić ciemne piwo. A gdy robiło się wesoło byli wyrzucani z lokalu.

W dawnych przewodnikach opis kończył się na zlikwidowanej Koronie (niech i w końcu obecną koronę diabli wezmą). U mnie są małe wskazówki do powrotu. Czasem jeżdżą autobusy, z buta lub transportem osobowym. Jeśli z buta, to można się pokusić o pójście przez dawną kopalnię Barbara do Nowych Jaroszowic. Za nimi jest mały bunkier, który w tysiącletniej Rzeszy zbudowano prawdopodobnie na przełomie 1944/45 r. Jego znaczenie militarne wynosi 0. Zbudowany z cegieł ochraniać mógł przed wiatrem. Dalej do drogi na Łaziska. Tam była gospoda – Hockenwald. Nie ma po niej oczywiście śladu, ale jest pewien szklany przedmiot, który był w gospodzie używany i, nim trafił w moje ręce, niezniszczony przeleżał kilkadziesiąt lat pod chmurką.

Tagi artykułu:
·
Kategorie:
blogi

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

The maximum upload file size: 32 MB. You can upload: image, video, other. Links to YouTube, Facebook, Twitter and other services inserted in the comment text will be automatically embedded. Drop file here

Bobrzanie.pl
pl_PLPolish