Spojrzałam na kolejną cukierkową karteczkę z kalendarza adwentowego dla kobiet.
Rozkazał mi dzisiaj uciąć sobie drzemkę. Pomyślałam, że z chęcią bym skorzystała z propozycji, ale nie umiem spać w dzień. Potem się nad tym głębiej zastanowiłam i uznałam, że może to dobrze, że nie umiem. A potem napisałam.
Dzień 8 Utnij sobie drzemkę
Ucięłam sobie drzemkę w puchowej pierzynie,
bo za oknami znowu mróz i taka cisza.
W czasie tej drzemki spuścił do mnie się na linie
sen, co zszedł na ziemski padół wprost z księżyca.
Projektor włączył, choć go nie prosiłam o to.
Obrazy różne i szarpane mi przedstawił.
Wystawił mnie na próbę swoim psotom:
zakręcił karuzelą wspomnień, się zabawił.
Niezwykłe były mózgu asocjacje,
co je pobudził do działanie w takiej liczbie.
Zamknęłam oczy i znalazłam się na trakcie,
co wiódł donikąd, ale dość nieoczywiście.
Bo droga owszem, była kręta, niebezpieczna,
ale to wszystko było jakoś dziwnie płowe:
i skarpa duża, skalna ściana, w dole rzeczka,
lecz każdy zakręt ucinał się w połowie.
Trudno zrozumieć to zjawisko jest nieśniącym
bowiem ni portal, ni teleport nam nieznany.
Racz jednak spojrzeć na ten fakt zatrważający,
że każdy zakręt swój początek brał od ściany.
Chwil wiele trwało, zanim w śnie się nie spostrzegłam,
że idąc w przód, w rzeczywistości stoję.
Nie byłam pewna, czy to koszmar jest, czy zemsta
wszechświata za to, że w istocie nic nie robię
by w moim życiu krok do przodu też wykonać
i się rozwinąć, znaleźć pasję, zyskać wprawę
i prąc do przodu, pozostaje mi wciąż czekać
w środku zakrętu, na dziwnym, obcym trakcie.
Chociaż znalazłam się realnie na zakręcie,
to mnie zakręcił taki fakt nierzeczywisty,
że irytacja mnie do cna tutaj wymęczy,
gdy tylko stoję, chociaż widzę koniec mglisty.
Wpadłam na pomysł, nieco durny, co się zdarza
w nocnej malignie, gdy się koszmar chce zostawić.
Skoczyłam w bok, ze skarpy wprost do bagna
w dół na główkę, by losowi się postawić.
I uderzyłam własną główką w taflę ciemną
rzeczółki czarnej, zimnej, płytkiej i niemrawej.
Nurtu nie miała, bo także stała w miejscu,
lecz nie cofała się przynajmniej, co ciekawe.
Od tego lotu no i zgonu, co nastąpił,
z drzemki wyrwana, całkowicie rozbudzona,
usiadłam szybko i po śnie oczy przetarłam.
Byłam zmęczona, ale jakby wyzwolona.
Jeżeli myślisz, że realnie żadnych wniosków
swoich czynów ze snu dziś nie wyciągnęłam,
to jesteś w błędzie, bo ze wszystkich danych zysków
to jest jednak całkiem zdrowe, że przysnęłam.
A dla innych ta historia nieść dziś może
apel nieco już wytarty, odkąd żyję:
Jeśli masz stać w miejscu lub się cofać,
to już lepiej spadać w dół, na łeb, na szyję.