Przez kilka lat pracowałem dla Gazety Wrocławskiej, czyli dla Polskapresse (wtedy jeszcze pisano razem i z „e”). I była to świetna robota, w której nikt nie mówił co, jak i o kim masz pisać, a moi szefowie i współpracownicy, przynajmniej ci regionalni, świetnie uczyli zawodu i byli cholernie kompetentnymi ludźmi. Do dziś cieszę się, że mogłem pracować z takimi ludźmi jak Alina Gierak, Leszek Kosiorowski, Rafał Święcki, Ilona Parejko, Janusz Pawul czy Marcin Oliva Soto (który mimochodem przyłożył rękę do tego, że zostałem fotografem).
Pracując obserwowałem jak koncern przez lata zmieniał rynek lokalnych mediów. Kupował na przykład lokalne tytuły i doprowadzał do ich marginalizacji, jak to miało miejsce z Kurierem Południowo-Zachodnim czy Gazetą Wojewódzką – wywodzącymi się ze Zgorzelca silnymi swego czasu mediami. Przez lata obserwowałem tez marginalizację samej Gazety Wrocławskiej, która po fuzji ze Słowem Polskim miała być siłą, a stawała się słabością. Ale pamiętam też czasy, gdy w Bolesławcu funkcjonowała lokalna redakcja, a piątkowa Gazeta Wrocławska wychodziła z Magazynem Bolesławca tworzonym pod kierunkiem Katarzyny Żak. Tam naprawdę było co czytać i każdy zainteresowany lokalnymi sprawami mógł mieć poczucie, że ktoś tworzy medium dla niego.
Potem było coraz gorzej i gorzej, aż w końcu w Polskapresse zatrudniono „wizjonera”, Tomasza Wróblewskiego, który wprowadził projekt Polska the Times. Pod buńczucznym tytułem kryła się próba stworzenia ogólnopolskiej gazety z regionalnymi mutacjami. Miała ona skorzystać z tego, co wytworzyły lokalne redakcje, takie jak Gazeta Wrocławska. Projekt Polska zaowocował wycofaniem się z rynków lokalnych, powiatowych, czyli rezygnacją z tego, co dawało Wrocławskiej naprawdę lokalnych odbiorców, do których dotarcie teraz teoretycznie kupuje ORLEN (piszę „teoretycznie”, bo ja w lokalność tych mediów nie wierzę). Parę lat wcześniej bolesławianin znajdował w Gazecie Wrocławskiej nie tylko cotygodniowe kilka stron o Bolesławcu i okolicach, ale także codziennie przynajmniej jedną stronę informacji lokalnych. Polska the Times nie zajmowała się już w takim zakresie lokalnymi sprawami, miała ambicje warszawskie, nie bolesławieckie.
Do tego doszły spadki sprzedaży prasy drukowanej i rosnące w siłę lokalne, konkurencyjne media internetowe. No i ich bezpłatne gazety. Niby to dobrze dobrze, ale te lokalne media, nieumocowane w dużej firmie, były i są (zdecydowanie bardziej niż Gazeta Wrocławska), podatne na naciski i skłonne ulegać władzy w zamian za publiczne pieniądze. Niektóre powstały tylko po to, aby drenować samorządowe budżety.
Kiedy zaczynałem pracę w Gazecie Wrocławskiej, interesowała mnie jej niezależność. Brak nacisków ze strony władzy i zmuszania mnie do robienia rzeczy, których robić nie chcę, a które mają więcej wspólnego z prostytucją, niż z dziennikarstwem. Z tego samego powodu pracuję w Bolec.Info. Tutaj nie muszę nikomu wchodzić w d… ani się kłaniać. I tutaj nie usłyszę instrukcji jak mam o czymś napisać, albo ostrzeżeń, że napisać nie mogę, bo budżet się nie zepnie.
Ale niezależnych mediów jest coraz mniej, a ORLEN właśnie kupił Polska Press i RUCH. Czym to się może skończyć wiedzą Ci, którzy mają jeszcze siłę oglądać TVPiS i tę tępą rządową propagandę prymitywną tak, że aż trudno uwierzyć, że ktoś w nią wierzy. Czym staną się tytuły Polska Press pod kierunkiem ludzi pokroju Karnowskich, Ziemkiewiczów, Kurskich i Ziemców? Taką samą informacyjną kupą?
Wrocławska, mimo wieloletnich starań, na pewno nie pozbyła się wszystkich kompetentnych ludzi. Ale ilu ich zostanie pod kierunkiem PiS? Zajrzałem pierwszy raz od lat na stronę boleslawiec.naszemiasto.pl – to nasz „lokalny portal”, który miał być internetowym wcieleniem Gazety Wrocławskiej dla bolesławian. Zobaczcie TO i poszukajcie tam czegoś o Bolesławcu.
Gdy ktoś mi mówi, że chce zostać dziennikarzem, zwykle pukam się w głowę. Nie tylko dlatego, że to wybitnie stresujący, raczej mało opłacalny i niewdzięczny zawód (przynajmniej w skali lokalnej). Wydaje mi się, że to zawód bez przyszłości. A jeśli jakąś ma, to w dużych, silnych mediach ogólnopolskich, w literaturze faktu, czy niezależnych przedsięwzięciach takich jak na przykład projekt braci Sekielskich. Lokalnie i regionalnie zawód ten sprowadza się często do kopiowania i wklejania informacji i robienia dobrze samorządowcom za publiczną kasę albo szukania pudelkopodobnych newsów. Coraz trudniej znaleźć miejsca, w których można się go nauczyć. Coraz trudniej znaleźć miejsca, w których można go uprawiać.
Te 120 milionów na Polska Press z ORLENU to oczywiście promil przy miliardach na TVPiS. Ale ten promil sami finansujemy, tankując i kupując na ORLENIE. Nie musimy tego robić, nie musimy fundować władzy nowych, propagandowych zabawek. Bo to nie koniec, bo teraz naprawdę jestem w stanie uwierzyć, że ktoś z fajnym portfelem zasilanym przez naiwność podatników złoży za jakiś czas ciekawe propozycje Bolec.Info, czy innym lokalnym mediom. Odmowy nie będą łatwe, oferty mogą być poparte argumentami niefinansowymi, a walka ze sprzedaną już konkurencją równa nie będzie, co widać w każdym miejscu, w którym samorządy kupują sobie przychylność mediów.
Takiego ładnego tweeta zobaczyłem: Po co kupować respiratory, jak można kupić gazety i napisać w nich, że respiratory są?
I to jest prawda uniwersalna.