Kiedyś to było – mówi popularne w polskim internecie i przy rodzinnym stole stwierdzenie. W tym roku, gdyby spojrzeć na obchody najważniejszego polskiego święta państwowego, te słowa nabierają całkowicie nowego znaczenia. Można nawet powiedzieć z pewnym żalem, że kiedyś (czyli w dawnych czasach, kiedy nie było jeszcze Covida, którego z moją dziewczyną przezywamy Romkiem) to cokolwiek było. Cokolwiek, czyli oficjalne uroczystości ku czci odzyskania niepodległości, gdy (poza okolicznościowymi spektaklami) nie działo się zbyt wiele oryginalnych rzeczy. Jak wyglądał zatem 11 listopada w naszym ceramicznym mieście nad Bobrem w 2018 i w 2020 roku ?
Trzeba powiedzieć, że dwa lata temu świętowaliśmy z dużym rozmachem. Na ulicach miasta licznie powiewały polskie flagi, a główne uroczystości przy pomniku Stulecia Odzyskania Niepodległości przyciągnęły prawdziwe tłumy. Co rzadkie, jednego dnia odsłonięto aż dwa pomniki – wspomniany już pomnik Stulecia oraz kamień ku czci Huberta Bonina, stojący w dawnym parku Waryńskiego. Obecnie ten sam park nosi zresztą imię harcmistrza Bonina. Podczas uroczystej Mszy Świętej w Bazylice był poważny problem ze znalezieniem wolnego miejsca, a samo nabożeństwo znacznie się przeciągnęło – ku zrozumiałemu zniecierpliwieniu tłumu, który czekał na pobliskiej ulicy Bankowej na uroczystości świeckie. Zarówno w świątyni, jak i pod oboma pomnikami, padało wiele pięknych słów o Polsce, lokalnej wspólnocie i narodowej dumie, dumie także z naszej historii. Odśpiewano patriotyczne pieśni i miasto ufundowało nawet ładne patriotyczne wpinki w klapy marynarek dla mieszkańców.
Niestety, ta wspomniana lokalna wspólnota miała mały wpływ na to świętowanie. Jak zwykle w Bolesławcu świętowano z wielkim patosem i choć czyniono to godnie, pojawiło się, tradycyjne już u nas, społeczne zaniedbanie. Otóż jeśli mamy świętować jakieś wielkie daty to niech padają wielkie słowa, adekwatne do chwili, ale niech na tym się nie kończy. Co z tego, że te słowa padną, skoro nie pogłębią wiedzy i świadomości na temat, którego dotyczą? A mało tego, jeśli one wręcz zanudzą słuchacza? W Bolesławcu bardzo potrzebujemy atrakcyjnej formy popularyzacji historii – zarówno lokalnej, jak i krajowej. 11 listopada aż się prosi choćby o marsz rekonstruktorów czy jakiś pokaz artystyczny na Rynku – który, nota bene, miał się odbyć przed dwoma laty, ale uniemożliwiły to władze miejskie. Miasto ma już doświadczenia w imponujących widowiskach laserowych – może warto też pójść w tę stronę? Dwa lata temu sam żałuję, że dość późno wpadłem na pomysł zorganizowania zwiedzania Bolesławca, które było moim pierwszym krokiem w organizacji tego typu wydarzeń. Zwiedzanie odbyło się 10 listopada 2018 roku i przyciągnęło jakieś 15, może 20 osób, kończąc się sukcesem. Jak widać, tego typu inicjatywy popularyzatorskie mogą się u nas odbywać, i to z powodzeniem, przyciągając uwagę mieszkańców. Nawet, jeśli są organizowane, jak było w moim przypadku, dosyć spontanicznie.
W tym roku wszelkie tego rodzaju inicjatywy nie byłyby jednak możliwe, nawet gdyby zainteresowały się nimi wszelkiej maści i wszelkiej zasobności budżetu władze. Obchody Dnia Niepodległości do totalnego minimum ograniczyła wszak inwazja chińskiego wirusa. Nie było tłumów na kolejnej patriotycznej uroczystości, którą ograniczono jedynie do udziału grupy lokalnych polityków. Nawet w Bazylice, gdzie odbyła się tradycyjna Msza Święta w intencji Ojczyzny, nie było tym razem zbyt tłoczno. Obecne przepisy sanitarne znacznie ograniczają – co w obecnych czasach jest bardzo racjonalne – ilość wiernych, mogących uczestniczyć w nabożeństwach. Mimo że w wielu miejscach na ulicach Bolesławca wisiały polskie flagi, w mieście było raczej smutno. Gdyby nie te flagi, pomyślałbym może, że pomyliły mi się epoki i wylądowałem gdzieś w okresie międzywojennym, sądząc po dość ponurej atmosferze. Dla Niemców 11 listopada to faktycznie ponura data klęski wojennej i wtedy Bolesławiec mógł być naprawdę ponurym miejscem…
11 listopada 2020 roku rzeczywiście był dniem raczej smętnym, gdy wychodziło sią na spacer po Bolesławcu. Ulice miasta były momentami jak wymarłe, tylko na śródmiejskiej obwodnicy czasem przejechały jakieś dwa czy trzy samochody. Ach, no i na Plantach było kilku spacerowiczów. Pandemia wielu z nas zabunkrowała w bezpiecznych domach. Zamiast świętować radosną rocznicę, wielu z nas pewnie myślało o obecnej, bardzo trudnej sytuacji w Polsce i na świecie. Niektórzy z nas z pewnością mają bliskich, którzy zmagają się z koronawirusem i innymi chorobami, a część z nas być może osobiście się z nimi mierzy. Wielu z nas, również mnie, na pewno zaszokowały też doniesienia o tym, co działo się w Warszawie na Marszu Niepodległości. Świeżą sprawą pozostają protesty Strajku Kobiet, a przede wszystkim wciąż wisi nad nami lockdown. Jako naród jesteśmy podzieleni, jak chyba jeszcze nigdy nie byliśmy od czasu zaborów. Nic dziwnego, że 11 listopada nawet pogoda była w tym roku pochmurna. Spacer ulicami Bolesławca był głównie obserwacją smutnej ciszy i wyczekiwania na to, co będzie dalej.
Jest jednak jasna strona tego specyficznego, smutnego rodzaju świętowania. Jak wiadomo, to właśnie cisza najbardziej sprzyja zadumie i refleksji. Przyznam, że to właśnie w tym roku 11 listopada dał mi najwięcej powodów do refleksji. Zauważyłem choćby, wyraźnie jak nigdy wcześniej, jak wiele środowisk wywalczyło nam odrodzenie Ojczyzny. Niepodległą Polskę odrodziły przecież działania choćby monarchistów z Rady Regencyjnej, prawicowych endeków Romana Dmowskiego, legionistów Józefa Piłsudskiego, lewicowych socjalistów Ignacego Daszyńskiego, słuchaczy Ignacego Jana Padererwskiego i wielu, wielu innych. Owszem, te środowiska działały osobno, jednak koniec końców, gdy nadeszła właściwa godzina, wszyscy oni zdołali dojść do porozumienia – dla dobra Polski. Rada Regencyjna i rząd Daszyńskiego podporządkowały się Piłsudskiemu, który zaakceptował udział Dmowskiego w polskiej delegacji na konferencję pokojową w Paryżu. To trochę tak, jakby teraz Konfederacja i Lewica podporządkowały się idącemu po władzę Hołowni, który zgodziłby się na udział Bosaka i Trzaskowskiego w składzie polskiej delegacji na jakąś ważną konferencję międzynarodową. Później niestety to narodowe porozumienie się rozsypało – i dzisiaj chyba to rozsypanie jest chyba jeszcze poważniejsze. Obok więc różnych oddolnych i odgórnych inicjatyw, w każde święto powinniśmy znaleźć chwilę na cichą, osobistą refleksję. Taką, jaka mogła być naszym udziałem w Święcie Niepodległości czasów pandemii.
Po co nam takie przemyślenia? Po co nam w ogóle historia? Odpowiedź jest prosta. Historia nie ma być tylko opowieścią o przeszłości i wyrazem pamięci o niej. Sama pamięć i podręcznikowa wiedza to zdecydowanie za mało. Historia i jej znajomość powinny nas pchać do pewnych przemyśleń także o naszej, aktualnej rzeczywistości. Wtedy dopiero zgłębianie wiedzy o przeszłości nabiera swego najgłębszego znaczenia. Podobnie mają to do siebie wielkie słowa i rozmaite patriotyczne uroczystości. Jeśli uroczyste przemówienia nie skłaniają do przemyśleń, to tak naprawdę nie mają większego sensu i stają się tylko zbędnym pustosłowiem, ewentualnie zaledwie symboliczną tradycją. Wiadomo, że rozmaite wydarzenia angażujące lokalną społeczność dają na takie refleksje większe szanse, niż same tylko oficjalne uroczystości i spektakle – choćby nie wiem, jak wybitne, a takich w Bolesławcu nie brakuje – ale z tym mamy niestety problem. I miejmy nadzieję, że po pandemii doczekamy się takiego 11 listopada, że będzie on wspominany jeszcze przez wiele kolejnych lat. Takiego, w którego organizację władze samorządowe zaproszą także lokalną społeczność i zaprezentują historię Polski w atrakcyjny, efektowny sposób. Mi osobiście marzy się pochód rekonstruktorów, rozbicie przez nich obozowiska na Rynku i wieczorny spektakl w plenerze, zakończony pokazem multimedialnym. Skoro udało się zorganizować Święto Ceramiki w czasie zarazy, takie wydarzenia po tejże zarazie są w zasięgu ręki. Patriotyzm to piękna sprawa, która nie tylko że wcale nie musi realizować się tylko na polu bitwy, z bagnetem na broni przeciwko najeźdźcy czy stetoskopem dobytym przeciwko wirusom, ale też wymaga, aby ją wciąż ciekawie promować.
Na razie jednak pokonajmy Covida. Choć, aby się odstresować, chyba jednak wolę nadal nazywać go Romkiem.
A po kiego nam wiedzieć o jakichś twoich głupich, hermetycznych żartach, jakichś Romkach? Ani to śmieszne, ani ciekawe.