Fajny film widziałem… można by zacząć, ale nie widziałem… wstałem nawet wcześnie i wcześnie, grubo przed południem poszedłem po bilet do kina. Biletów już nie było.
Szlag mnie trafił, nastawiłem się na ucztę, ale dzięki Panu Filipowiczowi, jego polityce kulturalnej, rodem prosto z pisowskich czworaków, w**ny na maksa poszedłem prosto do… księgarni, aby nieskonsumowane pieniądze przeznaczyć na wyższą kulturę, na brakująca mi trzecią książkę Harari’ego…
…ale nie odpuszczę, żeby Pan były wiceprezydent miasta i obecny dyrektor bolesławieckiego BOK nie myślał sobie, że wszyscy w mieście podzielają jego poglądy polityczne, że ich wrażliwość, poczucie estetyki i potrzeby kulturalne pokrywają się z Jego kulturalnym niweau serwowanym przez podległe mu jednostki kulturalne.
Chciałem obejrzeć nagrodzony Oskarami koreański „Parasite”, ale Pan Filipowicz najwyraźniej uznał, że wszyscy Polacy mają podobne jemu gusta, że zagranie tego filmu raz, czy też dwa razy w tzw. kanapowej salce dawnego Orła w zupełności wystarczy.
Panie Filipowicz, Pan tylko ciekawie się ubiera, ale pańska polityka kulturalna jest, może dla prawdziwych Polaków dobra, ale z pewnością dla prostaków i abderytów.
Przyznam, że wszelki szacunek dla Pana Filipowicza straciłem już dawno temu, gdy Ten z ramienia władz miejskich współcelebrował, parę razy, 1 marca uroczystości miejskie poświęcone pamięci też i zbrodniarzy i pospolitych bandytów… Pan Filipowiczowi nigdy, ani razu nawet powieka nie drgnęła, gdy obok stojący tzw. kibole skandowali swoje „Raz sierpem, raz młotem…”… Panu Filipowiczowi powieka nie drgnęła, nie mówiąc już o jakiejkolwiek próbie przerwania tych hejterskich ekscesów.
…a dzisiaj? Dzisiaj Pan Filipowicz… kiedyś myślałem, że to wypadek przy pracy, że to z głupoty, że Pan jako zwykły nauczyciel od polskiego nie ma zielonego pojęcia o kierowaniu i zarządzaniu instytucją tzw. kultury, ale teraz widzę, że to jest metoda, że to jest taka wyrafinowana polityka.
Cytując wielkiego Kisielewskiego można powiedzieć, że Pan Filipowicz już całkiem dobrze się umościł w tej d**ie.
Miesiąc temu chciałem obejrzeć nominowany do Oskara i fantastyczny, jeśli chodzi o sceny batalistyczne, nagrodzony Złotymi Globami – „1917”… i co? Film zagrano tylko w malutkiej salce, gdzie jest parno, duszno, a ekran? Szwagier ma większy telewizor w domu.
Jeszcze miesiąc wcześniej chciałem obejrzeć Polańskiego „Szpieg i oficer”, film również wyjątkowy i nagradzany… i co? Gówno! W kinie Pana Filipowicza grali go tylko raz i to w ramach DKF-u… tylko dla abonamentariuszy.
Taka to polityka… parę lat temu aby obejrzeć oskarowy „La La Land”, też musiałem wykupić karnet na DKF… ale wtedy też PiS już rządził!… a propagandowy film – „Lecą żurawie”, czy „Ostatni lot”, czy… w każdym bądź razie takie goebbelsowskie g**no o wypadku samolotu pod Smoleńskiem grano codziennie przez cały miesiąc.
…a dzisiaj? Dzisiaj w kinie Pana Filipowicza do końca miesiąca będą serwować rodakom g**!… będą puszczać „Zenka” i drugie, a la pornhub dla Januszy skończone g**no, nakręcone według gównianej książki Pani Blanki Lipińskiej.
Taka polityka, w czasach słusznie minionych, żeby obejrzeć fajny film, trzeba było jechać do Wrocławia, gdzie raz w roku w ramach Konfrontacji… ale takie to były czasy, prawa licencyjne, skromność budżetowa i peerelowska polityka kulturalna… ale widzę, że Pan Filipowicz, tak, jak i reszta tej pisowskiej bandy tęskni do tamtych czasów, koniecznie chce bez przemęczania się, Wisłę kijem zawracać… urządza się w tej d**ie!
Cóż, im głupszy naród, tym łatwiej nim rządzić… zresztą za czasów hitlerowców w Polsce jako jedyne instytucje kultury działały tylko kina… puszczano w nich takie ówczesne Zenki i 365 dni… jak dobrze pójdzie, to Pan Filipowicz może puści nam Żyda Suessa, albo Heimkehr… w tym ostatnim paru Polaków grało, też i wujek M. Kondrata… z pewnością trafi na, może małe, ale wdzięczne grono prawdziwych patriotów.