„Zawsze jak człowiek pomyśli, że jest pewna granica, której przekroczyć nie można, to ktoś inny wyprowadzi go z błędu.”
autor nieznany
Obserwowałem „miasteczko” Glinaszoł. Jako człowiek pamiętający miasteczka Glinoludów, przygotowane przez nich miejsca do malowania się gliną i tamten rozmach, powinienem czuć politowanie i zażenowanie tym czymś, co się działo podczas glinaszoł. Ale nie czułem litości, tylko żal. Stałem, patrzyłem i myślałem sobie, że nie, to nie może być prawda, nie można tak na bezczelnego, po chamsku, kopiować czyjegoś pomysłu i czyjejś imprezy, to się nie dzieje naprawdę.
Oczywiście wiedziałem, że oni to zrobią, ale wiedzieć a zobaczyć – to są dwie zupełnie różne sprawy.
Stał też przy „miasteczku glinaszoł” taki jeden facet, który z prawdziwą Gliniadą jest od lat, jest ekspertem w malowaniu Glinoludów i zapieprza przy większości glinoludowych akcji. Żaden tam Papa Glinolud czy inna ikona imprezy. Stał, palił i patrzył. I też nie wierzył.
Ciągle miałem deja vu, ale z gatunku tych biednych, zubożonych. Coś jakby człowiek widział niegdyś stado koni w galopie, ale podczas deja vu zobaczył tylko jedną wynędzniałą, słaniającą się na wychudłych nogach chabetę z napisem „mustang” na kościstym zadzie.
W 2014 roku, podczas ostatniej dużej Gliniady w Bolesławcu na dworcu PKP przyjeżdżających witała grupa Glinoludów, teraz po dworcu plątała się jakaś babina udająca glinoludkę. W 2014 roku, oprócz pięciu czy sześciu rowerów Glinoludowych w paradzie jechał hummer pomalowany gliną. W glinaszoł toczył się jeep jeleniogórskiego radia. Też pomalowany i to na tyle, że przez szyby ledwo było widać szefową BOK MCC, Ewę Lijewską-Małachowską drącą się do widzów. Niemal proszącą o oklaski. Tak bywa: jednych oklaskują, inni o aplauz muszą żebrać przez megafon.
W 2014 roku był też mały koncert, ślub Glinoludów, w paradzie oprócz rowerów dwie dorożki, mnóstwo finezyjnych przebrań, nad którymi pracowały całe grupy ludzi… był też ogromny statek z dzieciakami z przedszkola Nibylandia. Platformy, szczudlarze, akrobaci, panowie ziejący ogniem…
Był rozmach, widowiskowość, power – takie tam podstawy widowiska ulicznego, spektaklu, show. Nie było za to słowa „show” w nazwie, bo każdy wie, że każda Gliniada to show. Nie każdy show za to jest Gliniadą.
Ja rozumiem, że wszyscy wspierający tę sobotnią żenadę będą klaskać i mówić jak było fajnie. Że trzeba wejść komuś w d…, żeby przelewy poszły. Że jak Muzyczne Radio czy jego pracownik kasuje BOK MCC za jakieś disco podczas BŚC, to mu się nawet kalkuluje wozić autem przed glinaszoł szefową BOK MCC, która przecież taki przelew podpisuje. A ludziom z tego radia kalkuluje się zrobić dobrze organizatorom glinaszoł, nawet jeśli kiedyś mieli okazję odwiedzić Chicago z prawdziwymi Glinoludami i, teoretycznie, powinni dostrzegać różnicę. Tylko potem zamiast efektu WOW, wychodzi efekt Wowk. Istotna różnica.
Ja tylko nie rozumiem tego braku refleksji, tego że do łba nie trafia myśl pięknie wyrażona przez Natalię Kwiatkowską w pewnym filmie: Takich rzeczy się nie robi.
Jest taki dowcip, opowiadany przez prawnika w filmie „Hook”. Dlaczego naukowcy zaczynają do swoich eksperymentów używać prawników, zamiast szczurów? Bo do szczura można się przywiązać a poza tym są takie rzeczy, których nawet szczur nie zrobi.
Za prawników możecie podstawić sobie jakieś inne persony. Chociaż, w sumie, tutaj i jakiś prawnik się znalazł. Pchał dzban. Albo dzban go ciągnął, zresztą trudno było rozróżnić.
Ucieszyłem się w sobotę z tego, że wśród ludzi organizujących, wspierających to sobotnie coś oraz biorących w tym udział, nie widziałem ludzi istotnych dla mnie, ważnych, takich, których zdanie coś znaczy. Nie widziałem przyjaciół, byłych przyjaciół, autorytetów. Nikogo, kto miałby dla mnie jakieś osobiste znaczenie, kto cokolwiek mądrego wnosi do mojego świata. To krzepiące.
Ludzi zaangażowanych i ważnych dla mnie zobaczyłem pod sceną na Asnyka, było ich sześcioro. Stali pomalowani na czarno, ubrani na czarno, ze łzami z gliny wymalowanymi na policzkach. To naprawdę, przynajmniej dla mnie, było bardzo poruszające. Tak prosty komunikat wyrażony tak prostymi środkami. Emocje, sprzeciw, żal. Bez krzyku, agresji, konfrontacji. Delikatnie i mocno, poruszająco i wyraziście, emocjonalnie i bardzo wymownie.
Nie wiedziałem, że będą tam stali. Zamiast fotografować kilkudziesięcioosobowe glinaszoł skupiłem się na tych czarnych. Ruszyli w dół Asnyka, trasą „parady” glinaszoł, tylko w przeciwnym kierunku. Obserwowałem reakcje. Ludzie milkli, klaskali, kiwali głowami, pokazywali aprobatę – kumali o co chodzi tym młodym czarnym Glinoludom. Czarni pozostawali niewzruszeni, poważni, smutni.
Poczułem wtedy lekką złość na Bogdana Nowaka. Za to, że nie wiedziałem o tym happeningu, że o mało go nie przegapiłem. I podziw, że znowu udało mu się zaskoczyć ludzi i mnie oryginalnością i prostotą pomysłu, formą protestu.
Bo to był naprawdę przejmujący widok.
A potem dowiedziałem się, że szóstka Glinoludów zrobiła to bez wiedzy Papy Glinoluda, że był to ich osobisty pomysł, prywatny sprzeciw i własny happening. Lapidarnie, dosadnie i bardzo celnie wyrazili swoje emocje. I moje emocje po tym co zobaczyłem na glinaszoł. I, nie mam co do tego wątpliwości, emocje wielu ludzi, którzy patrzyli na podróbkę Gliniady.
Tych młodych ludzi, którzy pomalowali się na czarno spotykam czasem na Gliniadach, czasem w teatrze. Cholernie się cieszę, że mam przyjemność miewać z nimi kontakt. Nawet taka bardzo luźna znajomość z tą szóstka odważnych, kreatywnych i samodzielnie myślących małolatów z mojego punktu więcej znaczy niż przyjaźń z ludźmi tworzącymi i wspierającymi glinaszoł. Na szczęście w tej drugiej grupie nie mam przyjaciół.
P.S.: Glinaszoł wspierała m.in. Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego „Ceramika Artystyczna”, w której już nigdy nie zrobię zakupów. Wspierał to także Bank BGŻ BNP Paribas, z którego usług mam przyjemność nie korzystać. Imprezę wspierał także marszałek województwa, Cezary Przybylski, na którego zdarzyło mi się kiedyś zagłosować, za co bardzo przepraszam. Nie zdarzyło mi się za to głosować nigdy na Piotra Romana, prezydenta Bolesławca, który pozwolił na tę podróbkę, ani też na podrygującą w wozie Muzycznego Radia kandydatkę jego komitetu wyborczego, Ewę Lijewską-Małachowską. Dzięki czemu przepraszać nie muszę.