Moja Znajoma jest zdesperowana. Mówi, że wciąż się odchudza i odchudza i efektów nie widać.
– A bierzesz te tabletki, co ci lekarz przepisał? – pytam.
– Biorę.
– A ile?
– Ile, ile… aż się najem!!!
Faktycznie jest zdesperowana.
Wiosna przyszła i porozbierała kobiety. Wyszłyśmy na spacer.
Znajoma oglądała się za wszystkimi mijanymi kobietami, komentowała sylwetki i starała się zgadnąć na oko ich wagę i wiek.
Humor mi się nie psuł, bo to Moja Znajoma się oglądała a nie na przykład … Mój Mąż.
Zwłaszcza, że z naprzeciwka wyszła pani, której dekolt i mini sięgają do pępka, tyle że z przeciwnych stron.
Znajoma ma jeszcze inny problem. Jej córka jest zakochana. Ale nie to jest najgorsze. Córka przytyła … z owej miłości.
– Ludzie, ludzie – biadoliła Znajoma – córka przytyła z miłości! Jak to brzmi!? Można z miłości usychać, mdleć, schudnąć, ale nie przytyć! No, litości!
Znajoma schowała twarz w dłoniach.
– Widocznie jest szczęśliwie zakochana, – próbowałam ratować sytuację – czytałam gdzieś, że szczęśliwe pary spędzają ze sobą dużo czasu przy wspólnie przygotowanych posiłkach. Ma to właściwości cementujące związek (tu się popisałam świeżutko przeczytaną informacją w babskiej gazecie w rubryce pod tytułem „Psyche – Ty i On”), a te pary, co nie mogą się dogadać – kontynuowałam – mają problemy z … z … z trawieniem – palnęłam na pocieszenie.
Znajoma pochyliła głowę i rzuciła z góry okiem na swą sylwetkę. Objęła biodra i demonstracyjnie poklepała się po brzuchu.
– Na początku małżeństwa Mąż mówił do mnie Myszko, później Kotku, a teraz Miśku. Czy to znaczy, że zwierzęta zwiększały się wraz ze wzrostem wagi? – zastanawiała się Znajoma. – Wnioskuję, że my z Mężem jednak OGROMNIE się kochamy! – wyszczerzyła w uśmiechu zęby Znajoma i głaskała się po brzuchu – ponoć nigdy nie za wiele kochanego ciała, jak mówi Mój Kochany Hipcio.