Parę dni przed końcem stycznia Sejm przyjął nowelizację ustawy tzw. ipeenowskiej… gdy przeczytałem jej tekst, zmroziło mnie – ustawa pod groźbą sankcji karnych wyraźnie określa ramy tego, co wolno, a czego nie wolno wspominać z polskiej historii… że wolno mówić, tylko „prawdę” zgodną z faktami historycznymi, a to, czym owa prawda jest, jakie to są te fakty, to prawo jej określania pisowska władza zastrzegła do swej wyłącznej kompetencji.
Można by powiedzieć, że rząd PiS posunął się już na skraj bezczelności w swym autorytaryzmie i bezwzględności w łamaniu Konstytucji… owa nowelizacja narusza bowiem kardynalny zapis prawa każdego demokratycznego państwa, które nie kwestionuje wolności w wyrażaniu swych poglądów, opinii i przekonań (Art. 54 polskiej Konstytucji). Tutaj stało się inaczej, w myśl nowego prawa wolno będzie mówić tylko to, co nie stoi w sprzeczności z oficjalną doktryną i wykładnią historyczną rządzącej partii.
Przepis tak skandaliczny i tak opresyjny, że nawet dla tego byle–jakiego ministra, który zdaje się być głównym jego autorem, okazał się być zbyt daleko idącym w łamaniu Konstytucji. Ten byle–jaki mędrek spod rygorów karnych ustawy wyłączył bowiem historyków prowadzących badania i artystów… ale kto będzie określał, czy historyk prowadzi badania, pisze książkę czy tylko prowadzi lekcję historii w szkole, i kto to jest artysta – czy tylko ten, który należy do Związku Artystów Scen Polskich, czy też ci ze związku Artystów Plastyków też, płaci składki na ZAiKS… a jak ktoś nie należy do żadnego związku artystów?
Ustawodawca, jak widać kompletnie ignoruje i depcze jeden z podstawowych prawnych fundamentów demokratycznego państwa prawa, zapisany też w Konstytucji (Art. 32), że wszyscy są równi wobec prawa, że każdy ma prawo do równego traktowania przez władze publiczne… i przed Bogiem też wszyscy są ponoć równi! PiS uważa inaczej, PiS sama określi, kto jest historykiem i określi, kto jest artystą, PiS w zapisie tej ustawy jednym (przez siebie koncesjonowanym) daje prawo do wyrażania poglądów i własnego zdania, innych natomiast tego prawa pod groźbą więzienia pozbawia, PiS znów dzieli obywateli na równych i równiejszych… tych z zagranicy też chce ścigać (sic!), którzy swoją opinią i słowami sprzeniewierzą się woli pissmańskiej prawdzie.
Ustawa jest skandaliczna, dwie podobne jakie można przywołać, to jedna z autorytarnej Turcji Erdogana i druga z równie demokratycznej Rosji Putina… wcześniej podobne przepisy działały w III Rzeszy, ale to czas już tak odległy, że…
Skandaliczna ustawa, niby broniąca polskiego narodowego honoru i narodowej godności, a właściwie zmierzająca do skazania jednego tylko człowieka – Jana Tomasza Grossa, który już od lat jest celem ataków, pomówień i oskarżeń „prawdziwych Polaków” i patriotów prawdziwych za „zbrukanie”, za zrobienie wyłomu w kultywowanym nieskalanym obrazie uczciwego, walczącego za wolność naszą i waszą i bohaterskiego Polaka i Polski – Chrystusa Narodów!
Yad Vashem tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata uhonorował ponad 6600 Polaków, tj. około 25% wszystkich Sprawiedliwych, którzy ratowali Żydów podczas Holokaustu, ale też badacze, a wśród których polscy, jak Jan Gross, Barbara Engelking, Jan Grabowski… podają, że liczbę naszych rodaków, którzy w różnych formach – wydawania, ograbiania… szmalcownictwa, aż po masowe mordowanie Żydów, zamknąć można w przedziale od 50 tysięcy do pół miliona. Pół miliona Polaków, którzy przyłożyli rękę do unicestwiania Żydów, którzy wykorzystywali brunatny czas, aby na nieszczęściu i życiu współobywateli i sąsiadów się wzbogacić, a ile milionów stało obok i przychylnie Niemcom w ich dziele Endloesung kibicowało?
Nie będę rozwijał wątku, bo każdy sam może, a w ostatnim czasie to nawet każdemu trudno było uciec od ogromu tytułów i wypowiedzi pokazujących potworność polskich przewin i zbrodni wobec Żydów.
Takie są fakty!
Zostawmy to, na ten temat mnóstwo już książek i artykułów.
Jednym z argumentów byle–jakiego ministra była ponoć chęć ukrócenia fałszywego i skandalicznego określenia, nazywającego niemieckie – nazistowskie obozy koncentracyjne polskimi… choć w samej ustawie ani razu nie przywołuje się takiego określenia i nie penalizuje się jego używania.
Określenie to praktycznie funkcjonuje jedynie w języku angielskim – Polish Death Camps i ewentualnie w tłumaczeniach z angielskiego i zawsze i dla każdego w swej wymowie określa jedynie geograficzne położenie tych obozów.
Dla każdego człowieka, który chodził do szkoły i choć w minimalnym zakresie uczył się historii Europy XX wieku, jasnym i bezdyskusyjnym jest wiedza o II wojnie światowej, Procesie Norymberskim i Shoah, i hitlerowskich obozach koncentracyjnych.
Jeszcze nigdy i nigdzie się nie zdarzyło, aby ktokolwiek, kiedykolwiek o niemieckich obozach; w Rawensbrueck, Dachau, Bergen – Belsen, Mauthausen, Buchenwald czy paru jeszcze innych, które Niemcy zorganizowali u siebie, powiedział – polskie obozy! Polski obóz zagłady w Mauthausen, koło Linzu?… a z drugiej strony… w kwietniu obchodzić będziemy 75 rocznicę wybuchu żydowskiego powstania w… Gettcie Warszawskim. W Gettcie Warszawskim – i jakoś nikogo nie oburza ta nazwa, nikt nie poprawia – niemieckie getto dla Żydów w Warszawie!… bo przecież nie warszawiacy je założyli!
Po raz pierwszy określenia „polskie obozy śmierci” użyła Zofia Nałkowska.
W 1946 roku wydała swą słynną książkę – Medaliony (kiedyś, i chyba nadal lektura szkolna), którą napisała niejako pod porażającym i świeżym jeszcze wrażeniem swych prac w Międzynarodowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
Otóż Nałkowska w swej książce poświęconej tej wielkiej hekatombie Holokaustu używa wszędzie określenia – „polskie obozy śmierci”.
I tak na stronie 55 pisze –
„Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci. Oprócz szeroko znanych miejscowości jak Majdanek, Oświęcim, Brzezinka, Treblinka, raz po raz odkrywamy nowe, mniej głośne.”
Tyle ad Polish Death Camps, ad głupia, niekonstytucyjna, ahistoryczna, antypolska i represyjna ustawa PiS.
Polskie obozy koncentracyjne – ponoć oksymoron, ponoć fałsz historyczny, ponoć niezgodne z faktami historycznymi… tylko, że to nieprawda!, bo polskie obozy koncentracyjne były, i było ich dziesiątki, setki… a historia ich funkcjonowania sięga czasów Polski przedwojennej, a wzorce ich pochodzą z hitlerowskich Niemiec!
Polskie obozy koncentracyjne – zakazane określenie, nazwa za używanie której, pisowska władza chce, już za niespełna tydzień, wsadzać wszystkich do więzienia!
Wykorzystam więc ten jeszcze tydzień wolności słowa i krótko, zbyt krótko dla prawdy historycznej i pamięci dziesiątek tysięcy ofiar, które nie przeżyły polskich obozów, spróbuję opisać ten „archipelag obozów koncentracyjnych”.
Najpierw należy określić co rozumiemy pod pojęciem obóz koncentracyjny i to szczególnie teraz, gdy mówimy o polskich obozach koncentracyjnych.
Obóz koncentracyjny – miejsce przetrzymywania, zwykle bez wyroku sądu dużej liczby osób, uznawanych z różnych powodów za niewygodne dla władz. Służyć może różnym celom: od miejsca czasowego odosobnienia osób, wobec których zostaną podjęte później inne decyzje, poprzez obóz pracy przymusowej, niewolniczej, aż po miejsce fizycznej eksterminacji.
Nawet jednak jeśli nie łączą się z mordowaniem osadzonych ludzi, obozy koncentracyjne zwykle wiążą się z łamaniem praw człowieka w większym lub mniejszym stopniu zwłaszcza prawa do nieuwięzienia bez sprawiedliwego procesu. W zasadzie rodzajem obozów koncentracyjnych o stosunkowo łagodnym rygorze są obozy internowania, również służące do tymczasowej koncentracji ludności. (wiki)
Pierwszy polski obóz koncentracyjny powstał w czasach podobnych rządów do obecnych pisowskich ( nie bez przyczyny Prezes zamiennie nazywany jest Naczelnikiem), w 1934 roku w Berezie Kartuskiej, a dokładniej 12 lipca.
Autorytarne rządy faszyzującej sanacyjnej Polski pod przywództwem Józefa Piłsudskiego, który w wyniku zamachu stanu obalił legalne władze i stojąc przed niemożnością wyciszenia opozycji zwykłymi, zgodnymi z prawem środkami, postanowiły zastosować środek bardziej brutalny i represyjny – zdecydowano się na stworzenie obozu dla politycznych przeciwników, w którym poddawano by ich „politycznej reedukacji”.
Pomysłodawcą utworzenia pierwszego obozu koncentracyjnego, administrowanego przez polskie władze był premier Leon Kozłowski, który zafascynowany pochodem niemieckiego faszyzmu i będąc pod wielkim wrażeniem jednej z mów Goebbelsa, opisujących istotę i cel działania pierwszego obozu koncentracyjnego w Dachau, przedłożył Piłsudskiemu projekt utworzenia „polskiego KL”, a ten z entuzjazmem go aprobował (planowano utworzyć w Polsce kilka podobnych obozów).
Pierwszy polski obóz w Berezie Kartuskiej i prawne, a raczej bezprawne, zasady zamykania w nim politycznych przeciwników były jakby żywcem przejęte z niemieckiego rozporządzenia z 28 lutego 1933 roku „o ochronie narodu i państwa” i implementowane do polskiego porządku prawnego rozporządzeniem z mocą ustawy prezydenta Ignacego Mościckiego z dnia 17 czerwca 1934 roku w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu.
Do obozu – określanego jako „Miejsce odosobnienia” więźniowie trafiali nie na mocy prawomocnego wyroku sądu, a jedynie mocą administracyjnej decyzji wojewody, podpartej wnioskiem starosty… obóz przeznaczony był dla osób, „których działalność lub postępowanie daje podstawę do PRZYPUSZCZENIA, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju, lub porządku publicznego”. Określano go jako „nieprzeznaczony dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstw”.
Konstrukcja przepisu prawnego z 17 czerwca przypominała stworzoną w Niemczech instytucję „Schutzhaft”, czyli aresztu ochronnego (właściwie prewencyjnego) wprowadzonego owym zarządzeniem z 28 lutego 1933 roku o ochronie narodu i państwa.
Obóz funkcjonował do września 1939 roku, przez mury tego kacetu przewinęło się ponad 16 tysięcy więźniów
Więźniowie z najcięższych więzień w Polsce mówili, że wolą tam siedzieć rok, niż w Berezie Kartuskiej miesiąc, a przecież w Berezie nikt nie wiedział ani za co siedzi, ani jak długo będzie jeszcze siedział.
Obóz istniał do wybuchu wojny, wszyscy więźniowie zostali uwolnieni przez sowieckich żołnierzy, którzy po ataku na Polskę 17 września wkroczyli do Berezy Kartuskiej.
Paradoksem jest, że część strażników obozowych – zwyrodnialców, niewiele różniących się od strażników z SS w Auschwitz, zginęła później w Katyniu i Miednoje i dzisiaj uważani są za bohaterów.
W tym artykule o polskich obozach koncentracyjnych, artykule wywołanym skandaliczną ustawą ograniczającą wolność słowa, narzucającą narrację i granice dopuszczalnej wolności w przywoływaniu haniebnych dla Polaków faktów z dziejów relacji polsko – żydowskich, nie można nie wspomnieć o Zbąszyniu – mieście obozie, mieście gettcie, które z pewnością było jakimś tam wzorcem dla podobnych rozwiązań „kwestii żydowskiej” dla Niemców, było modelem w tworzeniu przez nich obozu koncentracyjnego – getta dla Żydów w Theresienstadt.
Wydarzenia z końca 1938 były preludium do zagłady Żydów w ogarniętej antysemityzmem Europie. Żaden z autorytarnych reżimów, w tym przedwojenne władze polskie, nie chciały tolerować ich na swoim terenie. Zmierzano do zmniejszenia liczby Żydów w Rzeczpospolitej, a także pozbawienia obywatelstwa polskiego Żydów pochodzących z ziem polskich, a przebywających w tym czasie poza krajem, głównie na terenie Niemiec.
Władze polskie, zaniepokojone pogarszaniem się sytuacji Żydów – obywateli polskich w Niemczech, postanowiły przeciwdziałać ich masowemu powrotowi do kraju, przez pozbawienie obywatelstwa (18 III 1938 – rządowy projekt ustawy; 31 III 1938 – przyjęcie go przez Sejm; 29 X 1938 – rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych o rejestracji paszportów oraz umieszczeniu w nich adnotacji o ważności, z wykonaniem do 29 X 1938). W myśl nowych przepisów obywatele Rzeczpospolitej mieszkający na stałe poza jej granicami, mieli obowiązek potwierdzić swoje obywatelstwo. W wyniku braku potwierdzenia, miało zostać im ono odebrane. Wielu polskich Żydów, mieszkających w Niemczech nie zareagowało na czas na ten wymóg. Skutkowało to utratą obywatelstwa polskiego od dnia 1 listopada 1938 r.
Na kroki te Niemcy hitlerowskie zareagowały już 28 X 1938, deportując do Polski około 17 tysięcy Żydów – władze niemieckie nie chcąc posiadać na swoim terytorium kilkunastu tysięcy polskich bezpaństwowców narodowości żydowskiej, postanowiły w tajemnicy przed sąsiadem, przymusowo deportować ich do Polski… (ochrona tych ludzi przed statusem bezpaństwowców, była oficjalną wykładnią nazistowskiej propagandy).
W dniach 28 i 29 października 1938 r. Niemcy deportowali w kilku miejscach przez polską granicę 17 tys. polskich Żydów („Polenaktion”).
Ponad 6 tys. z nich trafiło właśnie do przygranicznego Zbąszynia. Niektóre opracowania wspominają nawet o 10 tys. osób, które znalazły się wtedy w tym mieście. Być może wynika to z faktu, że Niemcy wypędzali też Żydów w okolicach pobliskiego Trzciela (Tirschtiegel) i niektórzy historycy sumują te liczby.
W samym Zbąszyniu w ciągu 28 i 29 października 1938 roku zarejestrowano 6.074 wypędzonych. Tych, którzy przybyli koleją przetrzymywano w wagonach, przepędzonych piechotą przez granicę, kierowano do opuszczonych koszar kawalerii i budynków dworcowych. Przez pierwsze dwa dni Żydzi – po rejestracji – mogli swobodnie wyjechać do krewnych w głębi Polski. Uczyniło tak 2.336 osób.
Jednak 31 października o godz. 15:30 drogi wyjazdowe ze Zbąszynia i dworzec zostały obstawione posterunkami policji, a rząd ogłosił Zbąszyń miastem zamkniętym i zakazał Żydom wyjazdów.
Tak więc Zbąszyń stał się czymś w rodzaju obozu internowania, w którym przetrzymywano obywateli polskich, którzy nie popełnili żadnych wykroczeń poza jednym – byli Żydami. Rząd miał nadzieję, że Żydzi wrócą do Rzeszy. Obóz w Zbąszyniu był swoistego rodzaju kartą przetargową w negocjacjach z Niemcami. *
7 listopada 1938 r. Żydzi wysłali do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i prezydenta Ignacego Mościckiego jednobrzmiące listy, w których m.in. pisali:
Od 10 dni znajdujemy się w straszliwych, niemożliwych do zniesienia warunkach, osadzeni w starych, drewnianych stajniach o przeciekających dachach. Jesteśmy wraz z dziećmi, starcami i kobietami narażeni na dotkliwe zimno i pozbawieni najprymitywniejszych potrzeb (woda, oświetlenie itp.). […] W każdej chwili grozi nam wybuch epidemii, która w panujących warunkach może spowodować katastrofę. Zamknięci w barakach i pozbawieni wolności osobistej, nie mamy możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym. […] W imię naszych praw […] błagamy cię panie prezydencie o litość nad nami.
Świadkowie relacjonowali:
„Od czasu do czasu niemiecka policja prowadziła dochodzenie w sprawie polskich Żydów, którzy nie zostali na czas zarejestrowani. Ponieważ termin określony w ustawie już minął i Polska wzbraniała się, by ich przyjąć, byli oni po prostu wypędzani przez zieloną granicę, a potem Polacy odsyłali ich z powrotem. Ci biedni ludzie byli dręczeni i przeganiano ich tam i z powrotem. Często nie wytrzymywali takiego traktowania i umierali. Kilkoro pochowano w Heidemuehle koło Pszczewa ….**
Opis tragicznych wydarzeń w Zbąszyniu szybko trafił do Paryża, opisany w liście Sendela Grynszpana do syna Herszela, który w odruchu bezsilnej wściekłości 7 listopada 1938 r. śmiertelnie postrzelił radcę ambasady niemieckiej Ernsta von Ratha.
Zabójstwo niemieckiego radcy ambasady posłużyło nazistom jako pretekst do wywołania dwa dni później antyżydowskiej hecy, pogromów żydowskich w całej Rzeszy, znanych jako „Noc Kryształowa” (Kristallnacht).
Jak czytamy w opracowaniach – od początku 1939 r. sytuacja nieco się unormowała. 24 stycznia 1939 r. dobiegły końca negocjacje polsko-niemieckie. Niemcy pozwolili niektórym deportowanym powrócić do Rzeszy, aby ci mogli zakończyć swoje sprawy, Polacy zaś zgodzili się przyjmować stopniowo wypędzonych. Najczęściej stawianym warunkiem opuszczenia Zbąszynia był fakt posiadania rodziny w głębi kraju. Wcześniej krewni przetrzymywanych musieli zadeklarować chęć udzielenia pomocy danej osobie. Jednak część zatrzymanych nie chciała pod żadnym pozorem zostawać w Polsce i marzyła tylko o wyjeździe do innych krajów, najlepiej poza Europę.
Bereza Kartuska, Zbąszyń, wszystko to nazwy polskiej hańby okresu przedwojennego, natomiast okres od 1945 roku do roku 1950 to czasy prawdziwego polskiego archipelagu gułag – czasów działania całej sieci polskich obozów koncentracyjnych.
Jeszcze nie nastąpił ostateczny upadek III Rzeszy, a polski rząd przejmując administrację na wyzwalanych terenach, „zaopiekował się” się opuszczonymi przez niemieckie załogi obozami koncentracyjnymi – wszystkimi tymi – Konzentrationslager, Arbeitslager, Vernichtungslager, Sonderkommando SS, Zwangsarbeitslager, Aufenthaltslager, Durchgangslager, Transitlager, Schutzhaftlager, Familienlager, Internierungslager – wszystkimi!
Większość z nich polskie władze, gdy jeszcze nawet popiół z pieców krematoryjnych nie ostygł, gdy krew mordowanych więźniów na dobre jeszcze nie wsiąkła w ziemię obozową, wykorzystały do uwięzienia wrogów narodu.
Uwięziono bez sądu, bez wyroku, tak, jak robili to naziści, tysiące mężczyzn, starców, kobiet i dzieci… dziesiątki tysięcy z nich zmarło – zakatowani, zastrzeloni, z głodu, od chorób, z wycieńczenia. Polskie władze pozbawiły ich wszelkich praw, ludzkiej godności i… prawa do życia… cóż, dla władz to był gorszy sort!
W latach 1944 – 1950 działało ich w Polsce 206 – obozów pracy przymusowej i obozów koncentracyjnych, w których przetrzymywano Niemców, Ukraińców, Łemków i Polaków.
Było nam łatwo, rząd polski doskonale wiedział, niektórzy nawet z autopsji, jak działały radzieckie gułagi i hitlerowski obozy koncentracyjne, a na wyzwolonych terenach czekała na nich gotowa infrastruktura – dawne hitlerowskie obozy koncentracyjne i ich filie… to nie mogło się zmarnować!
Nie ma tu mowy o spontanicznej zemście ludności polskiej, nie chodzi o tak zwane dzikie obozy – otoczone drutem kolczastym kawałki pastwisk, na których pijani chłopi pilnowali grupki Niemców. Polskie obozy były doskonale zorganizowane i podlegały Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego z III Departamentem Więziennictwa i Obozów oraz Centralnemu Zarządowi Przemysłu Węglowego. Istniały w całej Polsce. Zaadaptowano szereg podobozów Auschwitz, a także wiele baraków w obozie zagłady Birkenau, podobozy Majdanka i Stutthofu…
Prycze w miejscach gdzie dokonała się największa zbrodnia w historii ludzkości, już kilka tygodni, a nawet kilka dni (jak w przypadku Auschwitz II – Birkenau) po ich wyzwoleniu zapełniły się nowymi więźniami. „gryzły nas te same wszy” – wspomina Elizabeth Kuśnierz więźniarka powojennego Oświęcimia. ***
W hitlerowskich Niemczech działały 1634 obozy koncentracyjne i ich filie oraz ponad 900 obozów pracy. Sześć nich uzyskało niechlubne miano obozów zagłady – w Chełmnie (Kulmhof) i w Oświęcimiu (Auschwitz) na polskich terytoriach przyłączonych do Rzeszy, oraz w Treblince, Sobiborze, Majdanku i Bełżcu w Generalnym Gubernatorstwie.
Niektórzy historycy kwestionują jednak ten podział. Wszystkie te obozy były bowiem w istocie obozami zagłady, ponieważ więźniowie umierali tam z powodu wygłodzenia, obciążenia nadmierną pracą, czy też w wyniku egzekucji.
Podobnie w polskich obozach koncentracyjnych. Nie były one obozami śmierci, choć w wyniku, ciężkich warunków, głodu, chorób, bicia, wyniszczenia pracą, egzekucji i mordów śmierć w nich poniosło od 60 do 100 tysięcy więźniów.
Najwięcej obozów koncentracyjnych i obozów pracy powstało na Śląsku. Samych obozów pracy podległych Centralnemu Zarządowi Przemysłu Węglowego powstało 76, tworzyły one swoisty archipelag obozów niewolniczej pracy – cztery wieżyczki strażnicze, kilkanaście baraków ogrodzonych drutem kolczastym i w każdym z przykopalnianych obozów około czterystu więźniów.
Gros tych więźniów to Polacy, polscy Ślązacy, których polskie władze dekretem z 4 listopada 1944 roku uznały za zdrajców narodu polskiego tzw. Volksdeutsche…
– „ każdy obywatel polski, który zadeklarował swoją przynależność do narodowości niemieckiej, bądź korzystał z praw i przywilejów z tytułu przynależności do narodowości niemieckiej, podlega, niezależnie od odpowiedzialności karnej, przetrzymywaniu, umieszczeniu na czas nieoznaczony w miejscu odosobnienia (obozie) i poddaniu przymusowej pracy.”
W obozach, tych – polskich, ginęli i umierali byli Powstańcy Śląscy, i polscy patrioci, którzy odpowiedzieli na apel Sikorskiego z 1939 roku, który przez radio we francuskiej Tuluzie namawiał Ślązaków, aby deklarowali swą niemieckość i pozostawali w śląskiej Rzeszy.
– „ Walkę o czynną Polskę prowadzą wojska na frontach, wy zaś w kraju macie za zadanie;– bronić frontu wewnętrznego,
– wszelkimi siłami i sposobami utrzymać się na miejscu,
– nie pozwolić usunąć się ze Śląska,
– bronić własnych placówek pracy”
Od roku 1940 wpis na Volkslistę, najlepiej do trzeciej kategorii, stał się patriotycznym obowiązkiem i misją wszystkich Ślązaków czujących się Polakami… abstrahując już od rygoru obowiązkowego wypełnienia ankiety, na podstawie której Niemcy przydzielali każdemu jedną z czterech kategorii Volkslisty. Za odmowę wypełnienia ankiety (jedynie na Śląsku) groziła wywózka do obozu koncentracyjnego.
Tu na marginesie warto przypomnieć, że dzięki wprowadzeniu Volkslisty, z terenów włączonych do Rzeszy i z szeregów ludności polskiej, tzw. mniejszości polskiej w Niemczech udało się Niemcom wcielić do Wehrmachtu blisko 500 tysięcy Polaków, dla porównania Polaków w Armii Polskiej na zachodzie służyło ok. 249 tysięcy, a Armia Polska przy Armii Czerwonej to 107 tysięcy żołnierzy – drugą największą armią w której służyli Polacy był niemiecki Wehrmacht!
Teraz ci Polacy, obok zwożonych bydlęcymi wagonami z Wielkopolski, Pomorza, Dolnego Śląska i Lubelszczyzny niemieckich cywilów, kobiet, starców i dzieci mieli dziesiątkami tysięcy zapełnić polskie obozy koncentracyjne – polskie Arbeitslagrs – obozy niewolniczej pracy!
Obóz Eintrachthuette to teraz Świętochłowice-Zgoda, Sosnowitz II – Sosnowiec, Bismarckhuette – Chorzów, Lagischa – obóz w Będzinie, Neu-Dachs – Jaworzno. Jest jeszcze kilkadziesiąt innych, do których każdego dnia zaganiani są bez sądu mieszkańcy Górnego Śląska. Pociągi z częścią mężczyzn już odjechały do ZSRR, polskie wojsko zatrzymuje przypadkowych Ślązaków – zarówno tych czujących się Polakami, jak i tych, którzy uważają się za Niemców. Nikt ich nie pyta o narodowość i przekonania, nikt tego nie sprawdza. To przede wszystkim cywile. Zbiera się ich w kolumny, maluje gaszonym wapnem swastyki na plecach i gna do obozów.
Komendant obozu wita zganianych do Świętochłowic – Zgody Ślązaków słowami –
„Auschwitz to była pestka przy tym, co wam tu zgotuję”. Nie żartuje. Osobiści morduje Ślązaków i Niemców. Bije ich drewnianą pałką, dopóki nie zamienią się w krwawą miazgę.
Trzeba sprzątać gabinet szefa, długo szorować szczotką i wodą z mydłem. Komendant wymyślił też piramidę. Każe kłaść się nagim ludziom jeden na drugim, aż stos sięgnie sufitu. Żeby być pewnym, że ci na samym dole nie przeżyją, wdrapuje się na wierzchołek i jeśli ma wystarczająco dużo miejsca – tańczy kalinkę. „Obdziera ludzi ze skóry” – taka fama krąży po korytarzach katowickiego UB.
Komendant Morel w lutym 1945 roku przejął podobóz Auschwitz KL Eintrachthuette – kompleks zbudowany w 1943 roku przez Niemców dla więźniów pracujących w pobliskich zakładach zbrojeniowych. Do dyspozycji ma teren o powierzchni trzech hektarów, na którym znajdują się: siedem baraków, murowany budynek komendantury, mieszkania dla osiemdziesięcioosobowej załogi, karcer z lodowatą wodą, umywalnie, i barak na zwłoki. W każdym z baraków są trzypoziomowe prycze. Całość otacza drut kolczasty pod napięciem dziesięciu tysięcy voltów. Co piętnaście metrów jest reflektor. Cztery wieże w czterech rogach obozu, przez środek biegnie żwirowisko, które zwieńczone jest placem apelowym.***
Więźniów ciągle mało, zbyt szybko umierają… głód, choroby…
W obozie były kobiety, dzieci, byli starsi mężczyźni – oni umierali najszybciej. Najpierw zaatakowały głód i zimno. Szybciej niż tyfus. Błyskawicznie zniknęły wszystkie kępki trawy. Kobiety biegały z kijami po baraku i polowały na szczury, szczury były tłuste. Żywiły się do syta w tym baraku trupiarni.
Jedynym wyjściem było nadawać się do pracy. Ale mało ludzi się nadawało do pracy w Hucie Świętochłowice, którą miał zasilać obóz. Ubłagałam jednego strażnika i się zakwalifikowałam. No i tam jakiś kawałek chleba można było dostać. Jakiś porządny człowiek się zawsze znalazł. Polak oczywiście, rodak.
Matkę szybko dopadł tyfus. Leżała tylko i głaskała mnie po głowie. Ale raz się zdenerwowała na mnie, bo jej powiedziałam, że widziałam, jak kobiety z głodu rzucają się na druty. I ją poprosiłam: „Mamusiu, chodźmy!” Aż usiadła. Aż krzyknęła, że Bóg by nam tego nie wybaczył. Mówię, że przecież i tak nie wyjdziemy z tego żywe, że to śmierć rozłożona na bolesne raty. A ona, że wyjdziemy, żebym nie traciła wiary.
Kobiety szły – tak to wyglądało – pojedynczo, coraz wolniej i wolniej się do ogrodzenia zbliżały, a potem chwytały szybkim ruchem te druty i już tak zostawały, potem wyłączano zasilanie i załoga je wyplątywała.
Mężczyźni uważali, że to niehonorowe, codziennie któryś wieszał się w łaźni.
Rano przychodziła kapo. Pytała: „Ile trupów?” I podawaliśmy liczbę. Mówiła: „Wyrzucać”. Bo nie wynosiliśmy zmarłych drzwiami baraku, tylko my musiałyśmy wypychać je przez okno i z ziemi do trupiarni zabierał je dopiero Zug i inni grabarze. A potem na wóz.
Jak wybuchł tyfus, to wyrzucałyśmy kilkanaście ciał każdego ranka.
I jak szalała epidemia, to kapo Piwko nie chciała uwierzyć, jednej dziewczynie, że jest chora. Biła ją pejczem, ściągała za włosy z pryczy, co nie było trudne, bo tamta, pamiętam, miała bujne blond włosy, ale ważyła ze trzydzieści pięć kilo. Piwko przeciągnęła ją do drzwi baraku, a później zostawiła, bo chyba dała wiarę. Następnej nocy ta dziewczyna – ile mogła miećlat? Osiemnaście? – umarła.
Nad ranem kobiety z jej pryczy wyrzuciły ją przez okno.. Ja je rozumiem, chciały mieć choć odrobinę więcej wolnego miejsca. Bo jak się obracały na bok, to wszystkie pięć na pryczy, na komendę.
To panu powiem, że zaraz po głodzie było zimno.
Chodziliśmy tygodniami w tych samych nie pranych szmatach, w których przyszliśmy do Zgody. I pamiętam taką panią, która okazała mi serce. Nazywała się Ruth, imienia nie pamiętam. Miała koc. Zobaczyła, że się trzęsę, mówi: Chodź do mnie”. Wskoczyłam. Jakie to było uczucie. To ciepło. Ona się do mnie jeszcze przytuliła i tak spałyśmy. I nad ranem ciepło zaczęło niknąć. Jakby ktoś wyłączył zasilanie. Kiedy byłam już pewna, że nie żyje… wie pan, jaka była moja pierwsza myśl? Będę miała koc! Własny.
A jak buchnęło na mnie ciepło z baraku, w którym gwałcili, to aż się zatrzymałam. I zaczęłam kalkulować. W otwartych drzwiach stał ktoś z załogi, patrzył, nie był zainteresowany i ja mu się wcale nie dziwię, miałam czternaście lat, a wyglądałam na dziesięć, ważyłam niecałe czterdzieści kilogramów.
W obozie byli głownie Polacy, mieszkańcy Śląska. I jeden Holender. Miał wtedy czternaście lat, był stuprocentowym Holendrem, tak, jak ojciec i matka. Przeprowadzili się. Po prostu. Do obozu wzięli go prosto z ulicy ci z biało-czerwonymi opaskami. Nie mieli wątpliwości – blondyn, niebieskie oczy, słabo mówił po polsku, tłumaczył im, że jest z kraju także napadniętego przez Niemcy, że to nieporozumienie.
Pewnego dnia uciekł z obozu. Przyprowadzili go tego samego dnia wieczorem, odstawili do baraku siódmego, poszli. Potem mi opowiadano, że dopiero w nocy się za niego wzięli, jak popili. Weszli w pięciu chłopa, ściągnęli Carlsena i zaczęli młócić, aż było słychać trzask łamanych kości. Wreszcie wrzasnął: „Zastrzelcie mnie!” Nie posłuchali, tłukli, aż przestał się ruszać. I jak doszedł do siebie, jak się pozrastał i stęchł, to pierwszą rzeczą którą zrobił, to uciekł. Znowu do domu, a gdzie? No i przyprowadzili go znowu i połamali raz jeszcze.
Strażnikami byli wyłącznie Polacy.
Lekarzem obozowym był doktor Głombica. Nie, nie pamiętam imienia. Bestia to była. Pomagał chorym na tyfus, przecinając kozikiem tętnice udowe. Wyraźnie to lubił. Patrzył, jak słabnie ciśnienie wyrzucanej krwi.
Więźniowie Zgody jedli trzy razy dziennie. Rano dostawali kubek czarnej kawy, na obiad trzy czwarte litra wodnistej zupy, a wieczorem – trzysta gramów chleba. Łącznie – czterysta kalorii.***
W obozie obowiązywał ustanowiony przez komendanta plan dnia.
Pobudka o piątej, między piątą a szóstą godzina na wyrzucanie zwłok ludzi zmarłych w nocy i uprzątnięcie ich przez komando. Apel –pomiędzy szóstą a szóstą trzydzieści, pieśń Kiedy ranne wstają zorze jako modlitwa, potem wyznaczanie garstki więźniów, którzy nadawali się do pracy w świętochłowickiej hucie. Reszta wracała do baraków. Do latryn można było wychodzić tylko w dziesięcioosobowych grupach.
W obozie przebywało jednorazowo tysiąc trzysta osób, w tym wiele dzieci. W ciągi trzystu dni istnienia obozu – od lutego do listopada 1945 roku zmarło w nim ponad dwa tysiące osób.
Komendant obozu zwany Wariatem poleca chować zwłoki w zbiorowych mogiłach, lub każe palić tuż za granicami obozu. Wiosną 1945 roku wciąż trzyma mróz. Szef wyciąga ręce do ognia i mówi, że taki raźny żar w zimny dzień piecze miło w twarz przez wiele godzin. Wariat przymyka oko na akty kanibalizmu wśród więźniów.***
Kolejne kilkadziesiąt obozów zostaje utworzonych na Dolnym Śląsku. Najbardziej ponurą sławę zyskuje obóz w Łambinowicach, którego komendant Czesław Gęborski okazał się być jeszcze większą bestią niż Morel, komendant obozu w Świętochłowicach – Zgodzie.
Gęborski to król obozowego magazynu z zaopatrzeniem.
Aprowizacja Łambinowic jest fatalna, podobnie jak innych śląskich obozów, tym trudniej upilnować, by nikt z załogi niczego nie ukradł. Dlatego komendant Gęborski, zamiast zapobiegać, postanawia dogadywać się z ewentualnymi złodziejami. Towar sprzedaje wszystkim, którzy mają pieniądze. Gęborski wie, że jeżeli jest coś, co może przypłacić stanowiskiem, a nawet wolnością, to kradzież, a nie zabicie więźnia.
Kilka minut przed godziną dwudziestą wraz z ze swoim zastępcą Ignacym Szpulą oraz innymi członkami załogi polewa benzyną i podpala barak zaopatrzeniowy.
Chwilę później nakazuje zbudzenie wszystkich więźniów i zapędzenie ich do akcji gaszenia. W obozie nie ma wody, ostatni beczkowóz był po południu, więźniowie nie wiedzą jak się zabrać do gaszenia, panuje chaos, ludzie biegają, krzyczą.
Komendant wydaje wcześniej ustalony rozkaz. Wyjmuje z kabury mauzera i mówi, przekrzykując zgiełk, że oto wraz z załogą jest świadkiem próby spalenia baraku i ucieczki z obozu. Strzela pierwszy, w głowę przebiegającego obok niemieckiego chłopca. Za chwilę strzały padają ze wszystkich polskich luf. Po kilku minutach trzydzieści osiem osób nie żyje, a drugie tyle leży ranne na ziemi.
Wszystkich wrzuci się później do głębokich rowów wykopanych jeszcze za dnia przez innych więźniów.
Po wielu latach niektórzy zeznają, że Gęborski nie strzelał, tylko siekierą zaganiał ludzi pod lufy swoich kolegów. Pilnował natomiast, żeby każdy z jego podkomendnych kogoś zastrzelił.
Prawdą też okazały się zarzuty postawione przez prokuraturę w śledztwie z lat pięćdziesiątych: Gęborski mordował kobiety w ciąży, rozjeżdżał samochodem ludzi, gwałcił, bił na miazgę i strzelał w tył głowy.
Prokuratura Wojewódzka w Opolu w 1957 roku zarzucała Gęborskiemu, że będąc komendantem obozu w Łambinowicach, między majem 1945 a październikiem 1946 dopuścił się wielu morderstw na niewinnych cywilach. Szczególnie zaś:
- w drugiej połowie 1945 roku zabił kobietę będącą w 9 miesiącu ciąży. Następnie Gęborski zastrzelił jej dwuletnią córkę, gdy ta składała kwiaty na grobie matki
- w drugiej połowie 1945 roku w pomieszczeniu stołówki dla administracji obozu Gęborski polecił strażnikom mordować codziennie dziesięć osób
- 17 sierpnia 1945 roku Gęborski przyzwolił jednemu ze swoich ludzi na to, by przejechał ciężarówką po głowie mążczyzny, któremu wcześniej kazał się położyć na asfaltowej drodze obozowej
- miał poddać śmiertelnym torturom Józefa Gancera, który powrócił z obozu jenieckiego
Więźniowie zbyt szybko umierają, Polska Ludowa potrzebuje węgla, stali, potrzebuje niewolników.
W 1947 roku obóz koncentracyjny w Jaworznie staje się symbolem polskiej polityki narodowościowej, tak, jak Auschwitz w czasach powojennych został symbolem żydowskiej martyrologii, tak w Polsce Ludowej Jaworzno dla Ukraińców i Łemków stało się ich stacją krzyżową.
Rząd Polski wiosną 1947 roku wykorzystując pretekst śmierci gen. Świerczewskiego, dokładnie w miesiąc po jego śmierci -nad ranem 28 kwietnia, siedemnaście tysięcy żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego przystąpiło do realizacji Planu Wisła, tj. oczyszczenia województw krakowskiego, rzeszowskiego i lubelskiego z zamieszkującej te tereny rdzennej ludności narodowości ukraińskiej, białoruskiej i łemkowskiej, Bojków i Dolinian.
Pretekstem jest walka z UPA, a prawdziwym powodem przeprowadzenie czystki etnicznej.
Kilka godzin przed rozpoczęciem akcji Wisła Biuro Polityczne podjęło decyzję o utworzeniu na terenie obozu Jaworzno „przejściowego obozu dla podejrzanych Ukraińców”.
UB zamierzało „wyłuskiwać” spośród dziesiątek tysięcy wypędzonych domniemanych żołnierzy UPA.
Na stacji w Oświęcimiu każdy transport kolejowy zatrzymywano, otwierano bydlęce wagony i zagadywano po polsku. Jeżeli ktoś był zarośnięty, brudny, duży i słowa nie rozumiał, był wyciągany i trafiał do obozu. Tak wyglądała selekcja.
Przez węzeł oświęcimski przeszło dwieście sześćdziesiąt dziewięć transportów. Pierwsi wyselekcjonowani niewolnicy trafili do obozu w Jaworznie 17 maja 1947 roku. Wśród czterech tysięcy domniemanych banderowców, powyciąganych na rampie w Oświęcimiu, było kilkaset kobiet, kilkadziesięcioro dzieci i kilkanaście niemowlaków.
Kraj potrzebował węgla!
Potulice.
Karl dopiero wiele lat później dowiedział się, że obóz w Potulicach był porzucony przez hitlerowską załogę w stanie najlepszym z możliwych.
Z tą golarnią to było tak, że nie od razu funkcjonowała, a on nie od razu był taki szybki i fachowy. Najpierw w Potulicach więźniom i więźniarkom malowano na plecach swastyki, ale który Polak chciałby patrzeć dzień w dzień na tysiące swastyk zaraz po wojnie, więc przerzucono się na literę N, ale nikomu by się nie chciało zużywać tyle wapna, obóz się rozrastał, więc w końcu komendant Witold Chudecki zdecydował, że to golona głowa będzie świadectwem hańby.***
Karl zgłosił się, bo w gospodarstwie rodziców nie raz widział, jak ojciec strzygł owce… teraz został obozowym fryzjerem.
Później Karl dowiedział się, że obóz w Potulicach, mimo, że był podobozem KL Stutthof, nie służył Niemcom do zabijania, tylko do przesiedlania Polaków z ziem, które Hitler przyłączył do Rzeszy.
W styczniu 1945 roku załoga otworzyła bramy, a sama zajęła się niszczeniem dokumentacji, na zabranie jakichkolwiek przedmiotów obozowych zabrakło czasu. Centralny Obóz Pracy uruchomiono sześć miesięcy później.
Słabo idzie golenie dzieci. Boją się stalowego stołu, płaczą, a adrenalina nie działa na bół uśmierzająco. Co brzytwa zatnie jakiegoś nastolatka, to chlipanie albo pisk.
Dzieci stanowiły czwartą część obozu: sześć tysięcy, w każdym wieku. Jeśli były na tyle duże, by pracować, wysyłano je do polskich folwarków wokół Potulic wraz z innymi więźniami. W większości jednak były za małe, ponad cztery tysiące nie miało sześciu lat, za małe, żeby je golić, i za małe, żeby mogły pracować, więc jeden z baraków nazywano sierocińcem. W obozie dowiedziałem się, że po raz pierwszy kilkaset dzieci siłą odebrano matkom w maju 1945 roku. Załoga obozu trzymała rozwierzgane kobiety, a pracownice domów dziecka z Inowrocławia, Szubina, Bydgoszczy i Świecia pędziły dzieci na paki ciężarówek.
Kiedy zamykano obóz nie było mowy, żeby oddać je matkom, rozpoczął się już proces polonizacji, kilkulatek lub kilkulatka wierzyli z pełnym przekonaniem, że fakt, iż są pochodzenia niemieckiego, to wystarczający powód do kary.
Potem matki latami jeździły po Polsce i szukały swoich dzieci – kiedy już jakimś cudem je znalazły, okazywało się, że one, po pierwsze, nie wierzą nikomu z kraju faszystów, po drugie, nie można mieć dwóch matek.***
Obozów jest ponad 200 i wszędzie panują podobne warunki, podobny terror i podobne bestialstwo polskich strażników, choć nie wszyscy komendanci obozów byli sadystami.
Nie wszędzie bestialsko mordowano Ślązaków i Niemców, ale wszystkie te obozy koncentracyjne były paciorkami w różańcu tego samego systemu – na polecenie nowych polskich władz miały dostarczać niewolników do pracy.
W 1945 roku dyplomaci brytyjscy z Berlina pisali do Foreign Office
– „Obozy koncentracyjne nie zostały zlikwidowane, tylko przejęte przez nowych właścicieli. Najczęściej kierowane są one przez polską milicję. W Świętochłowicach (Górny Śląsk) ci jeńcy, którzy nie zginęli jeszcze z głodu lub nie zostali pobici na śmierć, muszą noc w noc stać po szyję zanurzeni w wodzie, dopóki nie umrą.”
Polskie obozy koncentracyjne były i należy o nich, a szczególnie o ich ofiarach mówić!
Jan Józef Lipski powiedział, że rozliczanie większej winy niemieckiej nie unieważni mniejszej winy polskiej.
Hannah Arendt w Korzeniach totalitaryzmu napisała –
„Nie można sobie dłużej pozwalać na czerpanie z przeszłości tego, co było w niej dobre, i nazywanie tego po prostu dziedzictwem, a odrzucanie rzeczy złych, jak martwego ciężaru, który sam czas pogrzebie zapomnieniu.
Przeszłości nie da się traktować wyłącznie jak „martwego ciężaru”, lecz trzeba uwzględnić pamięc, która stanowi ciężar zmarłych i wyrządzonych im krzywd. Stawiają oni wymagania wobec teraźniejszości.”
* http://www.sztetl.org.pl/pl/article/zbaszyn/5,historia/?action=view
** K. Hielscher, Żydowska tragedia. „Polscy Żydzi” jesienią 1938 roku w Zbąszyniu, Herne
***Marek Łuszczyna – Mała zbrodnia Polskie obozy koncentracyjne
moja prywatna opinia jest moją prywatną opinią pozaprocesową i zgodnie z postanowieniem Sądu Najwyższego z dnia 4 stycznia 2005 roku (V KK 388/04) nie jest opinią w rozumieniu art. 193 k.p.k. w zw. z art. 200 § 1 k.p.k., i nie może stanowić dowodu w sprawie