Przez kilka ostatnich miesięcy, chcąc nie chcąc, dopadały nas z różnych źródeł rewelacje na temat „rewolucji” w ordynacji wyborczej, czyli prawa regulującego zasady, sposób i organizację przeprowadzania wyborów, również samorządowych. To zdaje się mamy już za sobą, bo właśnie Sejm RP, głosami koalicji rządzącej, klepnął tę ustawę. Jakie zmiany czekają nas w Bolesławcu?
Zmęczenie materiału
W pewnym momencie ciężko już było nawet słuchać coraz to nowych rewelacji na temat zmian w prawie wyborczym. Debaty w tym zakresie zaczęły męczyć nawet żywo zainteresowanych samorządowców, choć niektóre propozycje spędzały sen z powiek wieloletnim włodarzom gmin i ich akolitom. Być może o to chodziło – na zasadzie stosowania, popularnego ostatnio w polityce, „efektu kozy”, którą to kozę trzeba wpuścić do małego pokoju, pomieszkać z nią trochę, pomęczyć się, a potem wypuścić i poczuć ulgę. Mam wrażenie, że przy zmianach ordynacji chyba trochę o to chodziło. Jednak, czy cała koza wyszła z pokoju? i jakie czekają nas zmiany? Postaram się to, na przykładzie Bolesławca, wyjaśnić.
Dziwne pomysły
Wracając na moment do pomysłów zmian ordynacji trzeba stwierdzić, że niektóre z koncepcji były zwykłymi sondami próbnymi, inne kaczkami dziennikarskimi, a jeszcze inne plotkami opozycji, aby podrywać ludzi do kolejnych protestów ulicznych. Protesty te jednak nie znajdowały uznania wśród zwykłych Polaków, bo najzwyczajniej w świecie ludzie nie czuli, że te zmiany będą miały jakiś znaczący, negatywny wpływ na ich życie. Dla mnie najbardziej kuriozalnym pomysłem była plotka dotycząca zastrzeżonej wyłącznie dla partii politycznych możliwości zgłaszania kandydatów na radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów, co według mnie byłoby pogwałceniem jednego z ważniejszych praw społeczeństwa obywatelskiego, które z mozołem budujemy od czasu odrodzenia samorządności lokalnej. Tak, to byłby szok, a samorząd mógłby otrzymać nową nazwę – „partiorząd”. Inna, kontrowersyjna propozycja dotyczyła zamiaru wprowadzenia zakazu startu w wyborach tym wójtom, burmistrzom, czy prezydentom miast, którzy obecnie mają za sobą co najmniej dwie kadencje. Dlaczego kontrowersyjna? bo nie powinno się zmieniać reguł gry w trakcie meczu, bo to nie uczciwe, a prawo nie powinno działać wstecz. Po drugie, wydaje mi się, że lepiej jest pokonać takiego kandydata w wyborach – face to face, żeby nie musiał sobie ustawiać w telefonie dzwonka – utworu Perfectu „Niepokonani” i piać do końca życia, że gdyby nie PiS, to rządziłby aż po grób i to murowany; choć to dzięki PiSowi właśnie, niektórzy zostali wybrani.
Te pomysły nie przeszły i dobrze.
Jak było, jak będzie?
Co się zatem zmienia dla bolesławian i Bolesławca w nowej ordynacji?
Od poprzednich wyborów samorządowych w 2014 Bolesławiec jest (jeszcze) podzielony na 21 jednomandatowych okręgów wyborczych, czyli tyle, ilu mamy ustawowo określonych liczbowo radnych w Radzie Miasta. Do każdego z okręgów, dany komitet wyborczy mógł zgłosić wyłącznie jednego kandydata. Wygrywał gość z największą liczbą głosów w swoim okręgu. Uczciwe? No tak, uczciwe. Wygrywał najlepszy. Są jednak opinie, że taki system sprzyjał budowaniu przez wójta, burmistrza czy prezydenta podporządkowanej sobie rady gminy / miasta. Czy to prawda? Łatwo to zweryfikować i przymierzyć do naszego podwórka. Opinię pozostawiam Państwu.
To już jednak, można uznać, staje się przeszłością. Po jednej i jedynej kadencji jednomandatowej (2014-2018) wracamy do tzw. ordynacji proporcjonalnej, która obowiązywała w wyborach samorządowych do 2014 (w gminach do 20 tys. mieszkańców ordynacja jednomandatowa (większościowa) pozostaje). Co ona zmienia w naszym przypadku? Otóż, w określonym przepisami terminie, Rada Miasta Bolesławiec dokona nowego (starego) podziału miasta na, jak sądzę, 4 okręgi wyborcze, które funkcjonowały w naszym mieście do 2014 roku. W tych 4. okręgach wyborczych, wybierać będziemy w sumie również 21 radnych, ale w każdym okręgu będziemy ich wybierać od 5 do 6 (w trzech okręgach po pięciu i w jednym sześciu). Myślę, że taka norma przedstawicielstwa się zachowa. Do danego okręgu wyborczego komitety wyborcze będą mogły zatem zgłaszać po jednej liście kandydatów w ich określonej liczbie. Podział mandatów dla radnych będzie jednak wyglądał inaczej niż w ordynacji jednomandatowej (większościowej) i będzie trochę bardziej skomplikowany (proporcjonalny). Otóż przeliczanie głosów wyborców na mandaty w radzie oparte będzie o proporcjonalną metodę przeliczania głosów wymyśloną przez belgijskiego matematyka Victora D’Hondta.Nie wchodząc w zawiłości i matematykę, mocno sprawę upraszczając, ważne będzie to, ile głosów zebrała cała lista kandydatów danego komitetu wyborczego, a przy podziale mandatów wezmą udział te listy kandydatów, które przekroczą próg wyborczy. Dopiero potem znaczenie będzie miało to kto i ile głosów zebrał (w obrębie listy) i komu przysługuje mandat w radzie. Tak więc na wybrańca / wybrańców „pracują” wszyscy jego współtowarzysze – kandydaci w obrębie listy danego komitetu wyborczego. (Taka zasada obowiązuje i będzie obowiązywać w wyborach do powiatu, sejmiku wojewódzkiego oraz cały czas obowiązuje w wyborach powszechnych do Parlamentu).
Kontrowersje i opory
Dlaczego zatem słyszy się szereg oporów, co do zasadności wprowadzenia proporcjonalnej metody wyliczania? Otóż może tu dojść do sytuacji, w której do rady gminy / miasta nie dostanie się kandydat z 300 głosami, a dostanie się ktoś kto zdobył ich 100. Zawiłe, ale takie coś jest możliwe i zapewne z takimi sytuacjami będziemy mieli do czynienia. Jak to możliwe? Może się zdarzyć tak, że dana lista kandydatów komitetu „X”, czyli wszyscy kandydaci na liście, w sumie zbiorą 400 głosów, a najlepszy na tej liście otrzyma głosów 300. Natomiast lista innego komitetu „Y” zbierze tych głosów 500, a najlepszy kandydat na tej liście otrzyma raptem 100. Zatem pierwszeństwo przy przyznawaniu mandatów do rady otrzymuje lista komitetu „Y”, który zebrał najwięcej głosów, a dopiero potem, w obrębie listy, mandat przydziela się kandydatom z największą liczbą głosów (w linku, akapit wyżej opisano dokładnie sposób liczenia). Jak widzimy, taka metoda może powodować, że do rady dostaną się ludzie, z faktycznie mniejszym poparciem społecznym niż inni z konkurencyjnych komitetów wyborczych. Mieliśmy podobne przypadki w Bolesławcu, a także takie, w których kandydat na prezydenta miasta kandydował równocześnie w danym okręgu wyborczym na radnego miasta. Wygrywając wybory prezydenckie „pozostawiał” na liście swoim „współkandydatom” sporo głosów, co powodowało, że te głosy „wzmacniały” listę. Wskutek takiego zabiegu, do rady dostawali się również słabsi kandydaci i byli to prawdopodobnie ci, których przyszły prezydent chciał do rady „wciągnąć”.
Wady i zalety
Co do ograniczenia kadencji wójta, burmistrza, czy prezydenta do dwóch, pięcioletnich kadencji uważam za słuszne, bo z mocy prawa rozbije to w przyszłości ewentualne, budowane przy wsparciu skorumpowanych mediów, lokalne sitwy i kliki, w tworzeniu których mamy i u nas prawdziwych „mistrzów”. Czy te zmiany są lepsze, czy gorsze? hm… Myślę, że nie ma tutaj rozwiązań idealnych. W mojej opinii jednak, ordynacja jednomandatowa (większościowa) była dla wyborców bardziej zrozumiała, logiczna, bardziej uczciwa, prosta, a przy tym oddawała faktyczne preferencje wyborcy. Po prostu bieg zawsze wygrywał ten najlepszy, a w świetle nowych przepisów wygrywa drużyna, mimo, że u przeciwnika był jeden lub dwóch super zawodników, którzy na tle swojej słabszej drużyny będą musieli jednak przełknąć gorycz porażki.
Czy przyjęta metoda proporcjonalna jest przyjazna dla partii politycznych, a mniej korzystna dla komitetów obywatelskich? I tak, i nie. Otóż w dużych miastach, w których mieszkańcy nie znają w miarę dobrze kandydatów, na pewno tak, bo będą oni raczej głosować na dany komitet – przeważnie partyjny i na tzw. „jedynkę”, czyli kandydata, kóry zajmuje pierwsze miejsce na liście (karcie do głosowania). W Bolesławcu – niewielkim mieście, według mnie, nie będzie to miało większego znaczenia, ani dla komitetów obywatelskich, ani dla partyjnych. U nas po prostu będą się liczyły mocne listy z mocnymi kandydatami. Czy jest jednak zatem coś pozytywnego w tej proporcjonalnej metodzie? Chcę wierzyć, że przynajmniej jest to szansa na rozbicie dominacji komitetu bezwolnych, często pracujących w samorządowych firmach radnych prezydenckiego komitetu. Czy tak się stanie? przekonamy się już za 11 miesięcy.