Piękny dzień wczoraj był. Ciepło, słonecznie, dzień był dokładnie taki, jaki powinien być o tej porze roku… dzisiaj jeszcze ładniej…
Późno trochę wczoraj zjawiłem się w Bolesławcu, więc miast rowerowej zdecydowałem się na pieszą wycieczkę w miasto i… za miasto.
Przechodziłem koło swego dawnego liceum, gdy dobiegły mnie odgłosy, jakby kto mszę celebrował na trawniku… zgłupiałem! Do najbliższego kościoła daleko, a znajdująca się obok świątynia zielonoświątkowców gromadzi wiernych spokojnych, nie awanturujących się, nie narzucających innym swego wyznania i raczej nie modlących się w obrządku katolickim… a z pewnością już nie wpychających się ze swoją celebrą przez otwarte okna domów z najbliższych czterech podwórek i to do tych, w których słowa bożego z pewnością nie łakną, a na pewno nie w sobotę.
Wiem, że ksiądz Prałat lubił ubogacić ściany swego kościoła głośnikami, tak, aby wbrew wszystkim i wszystkiemu, głośno – bardzo głośno głosiły ewangelię, żeby misterium mszy docierało do każdego mieszkania i każdej dziury, do której mógłby skryć się w dzień niedzielny szukający spokoju i ciszy normalny Polak… ale może niekatolickiego wyznania, może ateista, ale z pewnością też patriota… choć może dla Prałata nie taki „prawdziwy”. Zresztą głos tej mszy płynący z głośników pozawieszanych na elewacjach bazyliki docierał nie tylko do najbardziej głuchych elementów najgorszego sortu, usłyszany został i w najwyższych ławach rządu „dobrej zmiany” – minister Gliński uhonorował księdza Prałata najwyższym państwowym odznaczeniem za zasługi w dziedzinie twórczości artystycznej i kulturalnej… taka sztuka i taka kultura.
Używając słów klasyka, w jakimż że to „mylnym błędzie” przez moment tkwiłem… w Parku Waryńskiego odbywał się „iwent”! Wydarzenie, które od paru już dni szeroko popularyzowane było wśród najmłodszej młodzieży i dziatwy, które poprzez zabawę i oczekiwane zaangażowanie samych adresatów rozpropagować miało wśród najmłodszego pokolenia i starszych proekologiczne i prospołeczne zachowania – ochronę przyrody, ochronę środowiska naturalnego!
Każdy, kto przyniósł do parku jakiegoś rodzaju odpady, np. makulaturę, czy zużyty i niepotrzebny „złom” elektroniczny, mógł wymienić ten ekologiczny balast na sadzonki drzew, które później mógł sam gdzieś tam zasadzić.
Piękne, i jakże pedagogiczne!… młodzież to nasza przyszłość, to ona będzie dbała o nasze środowisko, to od niej zależał będzie przyszły wygląd naszej Planety, a z pewnością naszych podwórek.
Wiosną nawet dzieci z bolesławieckich przedszkoli „porządkowały świat” – zbierały śmieci z trawników, z parków… plastykowe butelki, i…
Faktycznie, przed białym namiotem stała dość pokaźna kolejka dziatwy po drzewka, a przed namiotem zapełniały się powoli kontenery wszelkim odpadem… alejkę dalej z radością i uśmiechami na twarzach dzieciaki okupowały całą masę najrozmaitszych urządzeń sportowych i huśtawek, co to je pan Prezydent przy wsparciu Unii zafundował i poustawiał w parku.
Rodzice naszych pociech też zostali przez pana Prezydenta wzięci pod uwagę… bo co mieliby robić, gdy dziatwa poszła, albo do kolejki po szczepki, albo na karuzelę?
Wybór nie był wielki, ale był. Suweren nie mógł się skarżyć! Rodzice mogli albo usiąść na ławeczkach amfiteatru, choć czasami, ale w znanych sobie momentach trzeba było im gromadnie, choć nie tłumnie, wstawać, i wysłuchać programu artystycznego, albo mogli udać się do większego namiotu, gdzie można było usiąść z plastykowym kubkiem pełnym piwska w ręku. Gdy pod namiotem zabrakło już miejsc siedzących, można było poszukać sobie wolnego na jakiejś parkowej ławeczce, albo w amfiteatrze i… spokojnie n***ć się browarem. Co prawda na scenie tym razem nie Zenek Martyniuk, a ksiądz odprawiający mszę i podnoszący może akurat kielich z ciałem Chrystusa, ale jak człowiek ma pełny kufel w ręku, to artysta jest mu ganc pomada.
Swego czasu, jak uczą ewangeliści, Chrystus wygonił przekupniów, którzy znaleźli sobie miejsce do robienia interesów w świątyni. Dzisiaj, w czasach „dobrej zmiany” to Kościół włazi między szynkarzy… i nie ma go kto, k**a, wygonić! Ale cóż, suweren pewnie tak chce, jak nie Zenek, to jakiś inny znany artysta.
Ludzi sporo przyszło, przybył też i sam osobiście pan Prezydent.
Wiem, że suweren od niedawna dopiero stoi prosto na nogach, że powstał z kolan i nikt mu nie będzie mówił jak ma żyć, jak trzymać nóż i widelec, zresztą to od nas zachód się uczył jeść sztućcami, ale zagotowałem się, gdy zobaczyłem całą masę samochodów poustawianych na parkowych trawnikach między alejkami. Szczyt chamstwa, prostactwa urągającego dobremu wychowaniu, porządkowi i prawu… a z pewnością lokalnemu.
Mnie przeszkadzało, bo ja chyba z innego domu, gdzie nie bekało się przy stole, gdzie uczono, że choć prawem nie zabronione, ale nie pluje się na chodnik, ani na podłogę w kawiarni, gdzie szanuje się dobro wspólne i nie niszczy trawników.
Obok stał pan Prezydent… On w przeciwieństwie do mnie jednak z innego domu – jemu te samochody stojące na trawnikach nie przeszkadzały. Pan Prezydent znalazł sobie ustronne miejsce między jednym z namiotów a zaparkowanymi autami i udzielał wywiadu!
Podejrzewam jednak, że choć pan Prezydent z innego domu, ale miał tych samych co ja nauczycieli – w tymże obok liceum, miał nawet tych samych, przynajmniej kilku, co ja nauczycieli na Uniwersytecie, i musiał, nawet gdyby był wyjątkowo odporny, ale jednak, przyswoić sobie zasady kultury i wrażliwości społecznej i obywatelskiej.
Dlatego też zakładam, że pan Prezydent ze wzburzeniem jednak patrzył na te samochody rozjeżdżające trawnik Parku Waryńskiego, ale chęć kolejnej reelekcji, chęć przypodobania się suwerenowi kazała mu poluzować uciskający krawat też brukselskiej poprawności i z zaciśniętymi zębami zaakceptować ten chamski widok. Podejrzewam też, że w głębi bolącego serca tłumaczył sobie, że te rozjechane trawniki, to tylko te, za które podczas remontu parku w swej części zapłaciła Unia… a Unia to generalnie Niemcy… a tym, to ch** w d**, i niech nam najpierw zapłacą reparacje wojenne.
Mimo to, cały czas dręczył mnie brak odpowiedzi na pytanie, jak ten skandaliczny widok odbierają dzieci, co one sobie myślą? W szkołach ciągle słyszą o szanowaniu przyrody, naturalnego środowiska, także i cel tej parkowej imprezy to propagowanie i wpajanie najmłodszym zasad ochrony środowiska, ochrony lasów, parków, wód i… trawników. Dzieci wbrew pozorom doskonale wiedzą, i rozumieją, że te samochody poustawiane na trawnikach to wyraźny dysonans, to coś, co nie pasuje do propagowanego obrazka. Starsze zapewne słyszały o „ludzkim panu”, który wbrew Polakom, wbrew, europejskim sądom rżnie puszczę białowieską… a tuż obok stoi w między samochodami w pełni zadowolony z siebie pan Prezydent i pozuje na lokalnego „ludzkiego pana”.
Odczekałem z godzinkę, spacerując między mszą a bufetem i czekałem interwencji Prezydenta, a przynajmniej widomego jej znaku, tj widoku powoli odjeżdżających z trawników samochodów.
Nic z tego. Prezydent i jego służby, tj Straż Miejska miały widać tego dnia polecenie nie drażnić suwerena pijącego piwsko na parkowych ławkach i nie ścigać mandatami całej masy prawdziwych Polaków, którzy parkując swe auta na trawnikach zasponsorowanych przez Unię Europejską i Tuska razem, demonstracyjnym niszczeniem trawników dawali otwarty sygnał brukselskim i zagranicznym elitom, że mogą nam – prawdziwym Polakom skoczyć!
Mnie się to polityczne i społeczne barbarzyństwo, w przeciwieństwie do pana Prezydenta, wydało nie do zaakceptowania.
Zadzwoniłem do bolesławieckiej Straży Miejskiej.
– Dzień dobry Straż Miejska, słucham?- Dzień dobry, K. S. się kłania, z kim rozmawiam?
– Dyżurny Straży Miejskiej
– Dobrze… nazwisko i imię… Pana obowiązkiem… bardzo bym prosił!
– Mówię – dyżurny Straży Miejskiej… mówiłem!
– Nie, nazwiska nie usłyszałem!
– Stefanko!
– Stefanko, dziękuję uprzejmie. Chciałem zapytać, czy w dniu dzisiejszym można sobie spokojnie postawić samochód na terenie parku… Waryńskiego – dawna nazwa, na trawniku z boku?
– Nie, raczej nie,
– Raczej nie?
– Nic mi na ten temat nie wiadomo, jest tam impreza promująca ekologię… natomiast nic mi nie wiadomo na ten temat, żeby na trawniku można było stawiać samochody!
– To znaczy, że jeżeli Panu nie wiadomo czy można, to znaczy, że nie można? Czy też, że można? Jak to rozumieć? Ja tę rozmowę też nagrywam, uprzedzam, bo wyście mnie uprzedzili, że nagrywacie…
– Nie można!
-To bardzo bym prosił, żebyście państwo tu przyjechali, bo cały park jest zastawiony zaparkowanymi samochodami na trawniku… i wy nie reagujecie! Ja uprzedziłem, i zaraz tę rozmowę zamieszczę na you tube. Kłaniam się Panu.
(…)
– Ja się Panu przedstawiłem, Pan się przedstawił, zobaczymy jakie będą reakcje opinii publicznej po dzisiejszej rozmowie
– Dobrze, proszę pana, ja wyślę tam patrol, tylko…
– Bardzo proszę! Jak powiem Panu, że stoi tam ze trzydzieści samochodów…
– JA NIE WIDZĘ SAMOCHODÓW ZAPARKOWANYCH NA TRAWNIKU, ale wyślę patrol…
– Ja do tej rozmowy zamieszczę stosowne zdjęcia, skoro Pan tego nie widzi, a Pan ma podgląd
– Panie Stefanko, panie Stefanko!
Tak sobie rozmawiałem o godzinie czternastej z minutami z panem strażnikiem dyżurnym Stefanko.
Szczerze mówiąc, to mam wątpliwości, czy pan strażnik przedstawił się prawdziwym nazwiskiem, bo… bardzo nie chciał wydusić go z siebie, choć regulamin zobowiązuje go do tego. Z drugiej strony, gdy ktoś kto skłamał raz, to może i cały czas kłamie. A pan strażnik dyżurny bolesławieckiej Straży Miejskiej Stefanko kłamał.
Nie wiem tylko kiedy ! Czy kłamał podczas okresowych badań lekarskich, gdy ukrył swą poważną Wadę wzroku, czy też kłamał, gdy rozmawiał ze mną i twierdził, że nie widzi żadnych samochodów zaparkowanych na trawnikach Parku Waryńskiego?
W każdym bądź razie pan Stefanko „łgał jak bura suka”, żeby użyć słów klasyka, a tu mamy koincydencję innego zjawiska i pytanie – czy strażnik miejski, było nie było osoba zaufania społecznego i funkcjonariusz publiczny, który „łże jak bura suka” powinien dalej pełnić swą funkcję, czy powinien nadal byś funkcjonariuszem Straży Miejskiej, czy aby właściwszym miejscem pracy dla pana Stefanko nie byłaby funkcja jakiegoś ochroniarza np w Biedronce? Tam mógłby ust nie otwierać.
Dwie godziny później wracałem przez Park Waryńskiego ze spaceru – pana Prezydenta już nie było… samochody dalej stały pod parkowymi drzewami… żaden nie miał za wycieraczką szyby zaproszenia na rozmowę reedukacyjną do siedziby bolesławieckiej Straży Miejskiej – dyżurny Stefanko, albo skończył był już służbę, albo dalej gapił się w monitory cholernie drogiego monitoringu miejskiego i nic nie widział.
moja prywatna opinia jest moją prywatną opinią pozaprocesową i zgodnie z postanowieniem Sądu Najwyższego z dnia 4 stycznia 2005 roku (V KK 388/04) nie jest opinią w rozumieniu art. 193 k.p.k. w zw. z art. 200 § 1 k.p.k., i nie może stanowić dowodu w sprawie
Zadam tylko jedno z pozoru absurdalne pytanie: no i?
To nie park Waryńskiego może w tym problem ?