Dochodziła już godzina szósta, gdy z aparatem w plecaku biegłem w stronę rynku, żeby znaleźć dobre miejsce do fotografowania uczestników parady. Przemknąłem więc ulicą równoległą do Prusa, aby ominąć zatłoczoną giełdę i, gdy ratusz wybijał cztery kwadranse, stałem już w upatrzonym miejscu. Po chwili wycia silników, dochodzącego od strony Kościelnej, pochód ruszył. W duchu liczyłem, że „idzie” tylko ceramiczna parada. Z tyłu głowy miałem bowiem informacje o marszu poparcia dla Gliniady, który też ponoć miał się odbyć.
Gliniada to fantastyczna inicjatywa. Do dzisiaj pamiętam jak, jeszcze jako uczeń podstawówki, zmajstrowałem z tektury kapelusz kształtem przypominający dzban, do tego przebranie garncarza- i z radością pobiegłem ze znajomymi umazać się gliną. Nie wiem, czy mój artystyczny pomysł został przez publiczność zrozumiany, ja jednak bawiłem się świetnie! Tym bardziej jest mi szkoda, że nie dane mi już było tego powtórzyć.
Mimo dobrych wspomnień, marszu poparcia dla Gliniady nie chciałem w piątek zobaczyć. Podkreślam- nie dlatego, że nie warto jej popierać! Uważam jednak, że w spory między Organizatorami Gliniady a Miastem nie warto angażować gości odwiedzających w tych dniach miasto. Mam jednak nadzieję, tak jak wiele osób, których rozmowy w trakcie parady słyszałem, że jeszcze Gliniadę zobaczymy.
Na pewno są tacy, którym „kobaltowa moda” się nie spodobała. Ja jednak, obserwując uczestników, jak również reakcje stojących obok ludzi, byłem pozytywnie zaskoczony. W obiektywie migały mi kolejne konkursowe kreacje, wiele z nich bardzo pomysłowych, które łączyło maksymalne wykorzystanie pięknego odcienia niebieskiego koloru, tak bardzo kojarzonego z naszym miastem. Duża część widzów odnajdywała wśród paradujących znajomych, którzy zaraz byli wołani, oklaskiwani i fotografowani. „O popatrz kto idzie! Rób szybko zdjęcie!”. Kreacja Pana ciągnącego dzban na kółkach, przy którym siedziała dwójka pięknie przebranych dzieci była urzekająca, tak samo jak Pani, która pchała przed sobą wózek pełen ceramicznych dzieci. „Jak można dać radę z tyloma dziećmi?!”- krzyknął ktoś obok. „Jak widać, jakoś daję!”- padła radosna odpowiedź adresatki. Pewnie w niejednym miejscu wspomniano już o Ceramice Millena, której ekipa paradowała w jednolitych, pięknie uszytych stempelkowych sukienkach. Jeden z moich Gości po obejrzeniu parady stwierdził, że „To super, że Bolesławiec tak dobrze radzi sobie z własną tradycją i wszyscy potrafią świetnie się razem bawić. Naprawdę to jest kuriozum, acz piękne kuriozum”. Kuriozum to kolejne, po „bogatym mieście” określenie, które zostało w mojej głowie. Mam nadzieję, że inni turyści doszli do podobnego wniosku.
Wieczorem, mimo zapowiadanych burz, wybraliśmy się na koncert Ani Wyszkoni i spędziliśmy z artystką fantastyczne dwie godziny. Miło jest popatrzeć, jak cała widownia śpiewa znane utwory sprzed lat razem z piosenkarką. Koncert był więc chyba „strzałem w dziesiątkę”.
Wracając do domu, minąłem po drodze dogasającego już konia trojańskiego na skarpie pod bazyliką (szkoda, że czas występów się pokrywał…). Na rynku było już- w porównaniu z południem- w miarę pusto. Pojedyncze grupy młodych i starszych zmierzały we wszystkich możliwych kierunkach, słychać było śmiech, gdzieniegdzie stukały szklane butelki. Przypomniała mi się stara, przedwojenna kartka pocztowa, którą można znaleźć w albumie „Bolesławiec na dawnych pocztówkach”. Ukazuje ona nasz rynek nocą, na którym wszystkie obiekty zostały „wykrzywione”- wieża ratusza przechyla się znacznie w prawo, kamienice mają faliste gzymsy, okna budynków nie zetknęły się chyba nigdy wcześniej z poziomnicą, a krawężnik spokojnie mógłby stanowić wykres funkcji sinus. Jakby tego było mało, wszystko oświetla uśmiechnięty księżyc, spoglądający na trójkę kawalerów, kulturalnie wspierających się w drodze (do domu?). Podpis pod obrazkiem głosi: „Gdy wychodzę z gospody, o Bolesławcu, jak pięknym mi się wydajesz”. Wygląda na to, że przez ostatnie sto lat prawie nic się na rynku nie zmieniło. Co prawda brakuje kilku pięknych kamienic, zajmujących kiedyś „górkę”, na której chyba każdy w dzieciństwie zjeżdżał na sankach. Poza tym jednak, nadal jest gwarno, plac otaczają kolorowe domy mieszkańców, a na wszystko spogląda z góry roześmiany księżyc.
Ilustracja zaczerpnięta z: Anna Bober-Tubaj, „Bolesławiec na dawnych pocztówkach. Część 2”