Czwartkowy poranek. Kolejny dzień pogoda rozpieszcza nadbobrzańskie miasteczko. Na rynku można jeszcze odczuć rześkość poranka, od bruku bije wciąż chłód minionej nocy. Zza fasady bazyliki wyłania się słońce, aby na długo przed południem oświetlić tysiące garnków, filiżanek, dzbanków i talerzy, wystawionych na ladach przez dumnych ceramików. W mieście wyczuwalne jest ożywienie. Okolice rynku są bardziej niż zwykle zatłoczone, na ulicy Prusa pierwsi handlarze staroci już zajmują miejsca, informując poprzez kartki, taśmy i dywaniki o przynależności danego metra kwadratowego chodnika. Jutro będzie tu zdecydowanie tłoczniej. W końcu zaczyna się Święto.
Jutro też mają odwiedzić mnie Goście z Wrocławia, którzy uwielbiają bolesławieckie rękodzieło. Stanowi ono wszak większość wyposażenia ich kuchni. Mimo to, nigdy przedtem nie wybrali się tu, aby zobaczyć, jak wygląda miejsce, w którym od wieków powstają ceramiczne wyroby. Ściślej rzecz ujmując – odwiedzili miasto „raz czy dwa, przejazdem”, ale docierali tylko na ulicę Kościuszki, gdzie robili zakupy w sklepach zlokalizowanych w sąsiedztwie zakładów ceramicznych, po czym udawali się w dalszą drogę. Tym razem planują wybrać się na Starówkę. Chciałbym opowiedzieć im o mieście trochę więcej i pokazać je okiem mieszkańca. Tylko od czego zacząć? Nie chodzi przecież o podanie kilku dat czy wskazanie, którzy wystawcy oferują najładniejsze wyroby. Chciałbym pokazać im, jak nietypowa jest prawie 800-letnia historia tego miejsca; jak zmieniała się przynależność miasta do różnych państw, ilu gości odwiedziło Bolesławiec – zarówno tych, których mieszczanie witali z radością, jak i tych, którzy nieśli strach, przemoc i zniszczenie; skąd się wzięli obecni mieszkańcy, jaka jest ich historia; i wreszcie – jak się to ma do ceramicznych tradycji.
Czwartkowe wolne popołudnie przeznaczam na odwiedziny u babci, która urodziła się w tym mieście tuż po wojnie. Liczę, że jeszcze raz wysłucham niektórych historii. Siadamy w kuchni, w której nawet firanki posiadają kobaltowy wzór zdradzający zamiłowanie gospodyni do ceramicznych wyrobów. Pod ścianą stoi stara, poczciwa maszyna do szycia Singera. Solidna, czarna, zdobiona malowanymi kwiatami, z wypisaną złotą farbą nazwą firmy. Przytwierdzona jest do drewnianego stołu, pod którym jednak, zamiast pedału znajduje się silnik, który dziadek majsterkowicz znalazł „gdzieś”, zamontował tam i połączył paskiem z przekładniami maszyny, czyniąc z niej urządzenie elektryczne. Szalony pomysł, ale jak to dziadek… Niezastąpiona maszyna służyła jednak nie tylko kilku pokoleniom naszej rodziny.
– Wiesz, maszyna należała do moich rodziców. Kiedy tu przyjechali, zaraz po wojnie, w zajętym przez siebie poniemieckim domu nad Bobrem, znaleźli ją w piwnicy. Pamiętasz który to dom, pokazywałam Ci kiedyś? – pyta. Oczywiście pamiętam. Tak samo jak opowieści o tym, jak babcia jako dziecko bawiła się na ruinach rynku, który otaczały puste i w dużej mierze zniszczone kamienice, a wymarłymi uliczkami maszerowali ludzie wożący taczkami cegły i gruz.
W sumie nie wiemy nawet, ile wspomniana już maszyna dokładnie ma lat i kto używał jej przed wojną. Została tu niczyja, bo jej właściciele musieli uciec. Opuścili swój dobytek, nie mogąc go zabrać, z pewnością wierząc, że jeszcze tu wrócą. Przecież ziemie te należały do Niemców od kilkuset lat…
To pierwsza rzecz, na którą będę chciał zwrócić uwagę. Że Bolesławiec to miasto z odrobinę „niemiecką duszą”. To prawda, urodziło się tu już kolejne polskie pokolenie i wielu młodym wydaje się, że tak było tu zawsze. A jak było przed wojną, niecałe 80 lat temu? Na takie pytanie często wśród znajomych pada odpowiedź, że to był zabór. Z kolei pokolenie moich rodziców często wierzy, że to nasze ziemie, wyzwolone przez sowietów spod hitlerowskiego ucisku. Bo przecież mówimy o powrocie ziem do macierzy, w lutym obchodzimy dzień wyzwolenia Bolesławca… Niestety, propaganda wpleciona do nauki historii w czasach PRL-u osiągnęła częściowo swój sukces, bo ludzie w ten powrót do macierzy wierzą. Nie wszyscy zwrócili uwagę, że przed II wojną światową nie było tu hitlerowskiego okupanta, który uciskał Polaków w polskim Bolesławcu. Bo to nie był wtedy polski Bolesławiec, tylko stary, niemiecki Bunzlau. Trudno mówić więc o wyzwoleniu…
Moja mama wspomina lekcje historii, podczas których mówiono o przyłączeniu po wojnie Dolnego Śląska do Polski. Nauczyciel wypisywał na tablicy różne powody, w tym ekonomiczne. Padło w klasie pytanie: „A względy historyczne nie?”. Odważna – jak na tamte czasy – odpowiedź historyka brzmiała „Nie, względy historyczne nie były brane pod uwagę – zbyt długo już tereny te nie należały do Polski…”. Piszę „odważna”, bo nie wpisywała się w politykę komunistycznej władzy, która w każdej średniowiecznej cegle doszukiwała się świadectwa polskości tych ziem i uzasadnienia przyłączenia Dolnego Śląska do naszego kraju. Oczywiście, kiedyś było to miasto polskie, ale to było naprawdę „wieki temu”. Polacy tracili stopniowo kolejne tereny na rzecz Czechów i w 1392 roku ostatnie niezależne piastowskie księstwo przeszło pod ich panowanie. Od 1526 roku oficjalną władzę przejęli Austriacy, którzy utracili Śląsk na rzecz Prus w XVIII wieku w trakcie wojen śląskich. Tereny te pozostały pod ich władzą aż do 1945 roku.
I po setkach lat przynależności do Niemiec Dolny Śląsk, w krótkim czasie, zostaje drastycznie wysiedlony, a na stare stacje kolejowe wjeżdżają pociągi wiozące pierwszych nowych osadników. Armia radziecka grabi wszystko, co tylko możliwe – od wyposażenia fabryk, poprzez lokomotywy, trakcję kolejową (jakby ktoś chciał wiedzieć, dlaczego ze Zgorzelca do Jeleniej Góry do dzisiaj jeżdżą tylko pociągi spalinowe…) aż po kościoły. Jeden z wielkich Dolnoślązaków, noblista Gerhart Hauptmann, umierając w 1946 roku w Agnieszkowie (dziś dzielnica Jeleniej Góry – Jagniątków) zadaje przed śmiercią ostatnie pytanie: Bin ich noch in meinem Haus? (Czy wciąż jestem w moim domu?). Zawarł w tych kilku, być może nie w pełni świadomych słowach, całość tragedii mieszkańców tych terenów, którzy – niezależnie od tego, czy i po której ze stron angażowali się w wojnę – zostali wyrzuceni ze swojej ojcowizny.
Kiedy w 1945 roku pierwsi Polacy docierają do Bolesławca, starówka jest zniszczona w 60%. Ale nie, jakby mogło się wydawać, z powodu nalotów czy walk o miasto! Żołnierze radzieccy zajmują miasto bez oporu, chyba, że uwzględnimy chwilowy postój procesji czołgów wjeżdżających do miasta dzisiejszą Aleją Tysiąclecia, spowodowany wybiegnięciem na ulicę pacjentów Szpitala dla Obłąkanych Prowincji Śląskiej… To zwycięska Armia Czerwona w trakcie grabieży miasta pali zabudowę starówki, niszczy m.in. Garniec Mistrza Joppego – kiedyś największy na świecie, pozostawiając miasto w opłakanym stanie. Niejeden uwierzył wtedy, że dla Bunzlau to już koniec… Ale był w błędzie. Już rok później, dzięki pracy prof. Tadeusza Szafrana, uruchomiono pierwsze zakłady ceramiczne – przedwojenne fabryki Paula i Reinholda. Następne dwa lata trzeba było czekać na odgruzowanie rynku i powolną odbudowę kolejnych kamienic.
Biorąc pod uwagę całą tą historyczną zawieruchę, ktoś może zastanawiać się, czy w takim razie ceramika jest polska, czy to raczej naśladowanie albo zagrabienie niemieckich tradycji? Chyba jest z nią trochę jak z starą „singerką”. Rzemiosło, jak maszyna, mogło zostać po wojnie zapomniane – w końcu przybywającym tu Polakom każdy zakątek miasta kojarzył się z poprzednimi mieszkańcami. Fabryki mogły zostać zniszczone, urządzenia sprzedane na złom… Ale znalazł się ktoś, kto chciał je wykorzystać, upatrując w nich szansę na stworzenie czegoś dobrego, cieszącego oko. Ludzie, którzy przybywali tu w 1945 roku nie wiedzieli przecież, czy zostaną w Bolesławcu na długo. Niektórzy bali się, że to tylko chwilowy stan, a miasto wkrótce wróci w granice Niemiec, bo tuż po strasznej wojnie ciężko było mieć pewność względem czegokolwiek. Warto dodać, że duża część przyszłych mieszkańców trafiła do tego miasta przypadkiem – bo pociąg dalej nie jechał, gdyż wiadukt miał uszkodzone dwa przęsła… Mimo to Polacy przejęli po wojnie bolesławieckie zakłady, uruchamiając je ponownie i odtwarzając rękodzieło, którym miasto żyło od wieków. Stali się więc spadkobiercami tradycji Bolesławca, które potem przez lata wzbogacali własnymi pomysłami i wiedzą. Ceramika jest więc trochę „międzynarodowa”- nieograniczona przez epoki czy polityczne zawirowania. Tworzyły ją pokolenia niemieckie i polskie, które dzielił język, polityka i wiele więcej, ale połączyło zamiłowanie do piękna, jakie powstawało dzięki ich pracy, przy udziale żywiołów ognia, wody i ziemi. I to jeden z ważnych atutów naszych wyrobów.
Drugą część tego tekstu znajdziesz TUTAJ.
oj, oj, z tymi Austriakami od 1526 r. to duża przesada młody człowieku. Śląsk był krajem Korony Czeskiej i tylko jej podlegał. Władcą Czech był wówczas austriacki Habsburg lecz nie oznacza to że Śląsk należał do Austrii. Dla przypomnienia Austria wówczas była jedynie składnikiem Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego…Rozumiem że używasz skrótów myślowych lecz w tym przypadku są one niezgodne z historią.
Użyłem formy „Od 1526 roku oficjalną władzę przejęli Austriacy”, stwierdzając tym samym to, co Pan/Pani napisał- że na tronie był Austriak. Nie napisałem przecież, że w 1526 roku nagle pojawili się tu Austriacy… Używam skrótów, bo nie jest to artykuł naukowy; chcę nakreślić odpowiedni klimat, aby unaocznić, jaka jest tożsamość tego miasta :)
jakby to powiedzieć, wykorzystanie tego typu skrótów prowadzi do utrwalenia ich w świadomości czytelników co prowadzi do stereotypowego postrzegania historii. naukowość nie ma tu nic do rzeczy, fakty nie skróty
Proszę Pana/Pani! Nie przepadam za formą „młody człowieku”, a już zwłaszcza w rozmowie z Anonimem… Nie wiem, dlaczego Pana/Pani zdaniem ten artykuł i to stwierdzenie spowoduje powstanie „stereotypowego postrzegania historii”? Jaki miałby to być stereotyp? Nie jestem historykiem, ale wydaje mi się, że niewłaściwe (i niestety wszechobecne) jest raczej myślenie, że Bolesławiec przed wojną był polskim miastem, albo że został w 1945 roku „wyzwolony”, niż myślenie, jaka dokładnie była sytuacja polityczna w 1526 roku. Pozdrawiam!
Z mojej wypowiedzi nie wynika teza o wiekowej polskości Bolesławca. Stereotyp polega na przypisaniu Austrii przejęcia władzy nad Śląskiem. W XVI wieku nie było pojęcia Austria w określeniu cesarstwa, to był jedynie jeden z wielu krajów tworzących Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Królestwo Czeskie także było częścią składową, lecz z powodów politycznych nieco wcześniejszych, Śląsk był ziemią Korony Czeskiej, bez względu na to kto siedział na tronie w Pradze. Równie dobrze mógłby Pan napisać że należał do Polski lub Węgier gdy rządzili Czechami Władysław Jagiellończyk i Maciej Korwin. Nie jest Pan historykiem więc odsyłam np. do „Historii Śląska” red. Marek Czapliński. Zwrot „młody człowieku” został użyty z racji Pańskiego wieku i różnicy lat nas dzielącej (tak się składa że znam Pana osobiście), nie widzę w nim niczego zdrożnego. Pański tekst jest ciekawy, dobrze napisany, „czepiam” się ponieważ rażą mnie właśnie takie uogólnienia jak ci Austriacy.
Pozdrawiam również
Panie Andrzeju! Nie stwierdziłem, że określenie „młody człowiek” jest zdrożne, tylko, że za nim nie przepadam. Wystarczyło się podpisać od razu, a nie używać zwrotu pozycjonującego mnie jako tego młodego i niedoświadczonego. Artykuł służył przedstawieniu moich przeżyć i refleksji na temat święta. Chciałem też pokazać, że historia się toczy, władcy się zmieniają, państwa się zmieniają, ale kultura i sztuka nie zna granic. Przypominam, że nie był to artykuł historyczny, a z określeniem „oficjalną władzę przejęli w 1526 r Austriacy” spotkałem się w wielu innych artykułach i nie pomyślałem, że powinienem je dodatkowo weryfikować..
Świetny artykuł, mieszkamy w tym mieście, a tak mało o nim wiemy.
Bardzo ładny, „zgrabnie” napisany i świetny do czytania tekst. Dla Bolesławian i nie tylko :)Gratulacje dla Młodego Autora :)
Bardzo dziękuję za tyle miłych słów :)
Pingback: Miasto świętuje: Część 2, Polska w pigułce, goście i armata – bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo