Kiedy otwieram przeglądarkę internetową i jestem bombardowany wpisami, komentarzami, memami, filmikami i transmisjami na żywo, z których 99 proc. odnosi się do aktualnej sytuacji politycznej w Polsce, ogarnia mnie złość i smutek. Naprawdę wolałbym oglądać wasze sweetfocie z wakacji, głupie wpisy o tym, co właśnie zjedliście, czy komentarze do infantylnych statusów kto z kim akurat zaczął lub przestał być w związku.
Niestety jest jak jest… Nie podobała się nam Polki i Polacy ciepła woda w kranach i zostaliśmy rozegrani przez Jarosława Kaczyńskiego jak dzieci w przedszkolu, którym za posprzątanie zabawek, pani obiecuje pyszny deser. A potem do obiadu jest rozwodniony kisiel, bo i tak miał być kisiel.
I smutno mi przez to i źle, a wtedy najłatwiej mi tłuc w klawiaturę. Tłukąc zbieram myśli. Odcedzam te błahe, od tych, których powinienem się trzymać.
Jest też myśl jedna i mimo, że niebłaha, to jednak jakoś niezręcznie mi się jej trzymać, choć jako jedyna daje pocieszenie. Wiem, że to myśl politycznie niepoprawna. Myśl, z której być może poczynicie mi przyganę. A jednak wraca, natrętnie, zuchwale i bezczelnie tym mocniej odkąd Kaczyński śmierć 96 osób w katastrofie smoleńskiej zaczął wykorzystywać jako paliwo polityczne.
Tyle już powiedziano na ten temat, tyle analiz politycznych, a nawet psychologicznych o tym napisano. Ostatnio przy okazji jego obłąkańczego wystąpienia w Sejmie, gdzie rzucił w Polskę hasło o zdradzieckich mordach, kanaliach i mordercach. I co? I nic! Jego poplecznicy, z premier Szydło włącznie, wstali i bili mu brawo. Bezsilność…
Widzę tysiące osób protestujących w obronie sądów w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie… I co? I nic. Bezsilność i złość. Uchodzi wiara w demokrację, mądrość i solidarność Polaków. Wiara, że w sposób statyczny jesteśmy w stanie odsunąć Kaczyńskiego i jego akolitów od władzy. I właśnie wtedy przychodzi ona, TA myśl.
Zasadzona na gruncie nauki tak szlachetnej jak biologia i skoligacona z nią fizjologia. I choć z uśmiechem się teraz do tego przyznaję, także statystyka. A ta ostatnia, opierając się na dwóch pierwszych mówi, że przeciętny mężczyzna żyje w Polsce 71,5 roku. Wiadomo kto 18 czerwca obchodził 68 urodziny. Cholera, wytrzymajmy jeszcze troszkę…
A potem patrzmy jak będą się wili niczym robaki spod podniesionego kamienia wszyscy jego przyklaskiwacze. Jak będą używać norymberskich argumentów. Że to nie oni, że tylko wykonywali polecenia. Ten czas nadejdzie. Statystyka i biologia są nieubłagane.
Powyższy tekst Janusza Pawula pochodzi z portalu nastyku.pl