– Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią – zwykł mawiać, zaczynając wykład z myśli i doktryn politycznych, mój profesor, gdy przed laty byłem studentem politologii. Po czym wprowadzał nas w świat polityki klarując nam jej różnice i zawiłości.
Jak wiadomo na prowadzeniu auta, futbolu oraz polityce znają się w Polsce niemal wszyscy. Większość z nas ma przecież innych uczestników ruchu za idiotów, ma swoją, lepszą rzecz jasna, wizję narodowej reprezentacji w piłce nożnej oraz jedynie słuszne poglądy polityczne. Chętnie o nich dyskutujemy starając się uświadomić naszych adwersarzy w jakiej nieświadomości dotąd żyli i przekonać do swoich racji. Dobrze byłoby zatem, gdybyśmy sami wiedzieli o czym mówimy, bo częstokroć bladego pojęcia o tym nie mamy. W dużej mierze winę za taki stan rzeczy ponoszą media, które z uporem maniaka robią nam wodę z mózgu lansując i utrwalając błędne stereotypy.
Ja prawica, Ty lewica? – Bzdura!
Klasycznego podziału na prawicę i lewicę w dojrzałej demokracji dokonuje się za pomocą dwóch, przecinających się osi współrzędnych. Pierwsza odpowiada za kwestie światopoglądowe, druga zaś za kwestie gospodarcze. Nietrudno się domyślić, że prawicowy światopogląd postawi na tradycję, konserwatyzm, wartości chrześcijańskie, prawo naturalne etc. Lewica natomiast podkreślać będzie wolność jednostki do samostanowienia mocno akcentując światopoglądowy liberalizm i moralny relatywizm. Gospodarczo rzecz ma się zupełnie odwrotnie. Lewicowcy mówić będą o nadrzędnej wobec jednostki roli państwa, jego odpowiedzialności za obywatela oraz solidarności społecznej i potrzebie redystrybucji dochodu. W praktyce przełoży się to na wyższe podatki i ograniczenia wolności jednostki jako takiej, bo przecież to państwo wie lepiej i troszczy się o swoich obywateli. Taki stan rzeczy z prawicowego punktu widzenia, rzecz jasna, jest nie do przyjęcia. To jednostka, nadrzędna wobec państwa, powinna dysponować pełnią praw i wolności, państwo zaś ma ich jedynie strzec i być ich gwarantem. Zatem tyle państwa w naszym życiu, ile to jedynie konieczne. Podatki mają być maksymalnie niskie, bo jednostka i wolny rynek poradzą sobie same, jeśli tylko państwo nie będzie im przeszkadzać. To oczywiście bardzo uproszczony schemat, jednakże w pełni oddający fundamentalne zasady, na których budowana jest polityczna tożsamość.
W Polsce ogólnie pojmowana obecna „prawica” wywodzi się z ruch związkowego. Czyli absurd już na wstępie, bo na całym świecie związki zawodowe kojarzone są z lewicą. Można to zrozumieć biorąc pod uwagę dość zawiłą historię najnowszą naszego kraju.
Jednakże analizując programy wyborcze PiSu, PO, SLD czy PSL, a zatem tzw. partii estabilishmentu oraz patrząc na ich poczynania w okresie sprawowania rządów, trudno nie odnieść wrażenia, że w kraju nad Wisłą cały czas rządzi lewica; socjaldemokraci i socjaliści o czasem chadeckim odcieniu. To, co ich różni, to kwestie światopoglądowe, a i tutaj często granice są bardzo płynne. Dlatego też szlag mnie trafia, gdy w mediach słyszę, a naród to powiela, że PiS to prawica, PO to partia centrum, zaś SLD jest lewicą.
Gdyby przeanalizować poczynania poszczególnych ekip rządowych, to okaże się, że najwyższe obciążenia podatkowe zafundowały nam ekipy POPiSu, gdzie SLD jawi się przy nich jako partia gospodarczo liberalna, a socjaldemokrację ma tylko w nazwie (pamiętacie Państwo, gdy premier socjaldemokratycznego rządu, Włodzimierz Cimoszewicz, stwierdził w TV podczas powodzi tysiąclecia, że trzeba się było prywatnie ubezpieczyć? Premier socjaldemokratycznego rządu???). PO natomiast, podczas niedawnej debaty na temat słynnego programu 500+, była najgorętszą orędowniczką objęcia nim wszystkich dzieci (partia nazywająca się centroprawicą postulowała zwiększenie zadłużenia publicznego???). Co więcej, ta sama „platformowa” centroprawica kilka lat wcześniej podniosła stawkę VAT, wiek emerytalny i znacjonalizowała połowę oszczędności Polaków ulokowanych w OFE!!! Dlatego nie rozumiem, dlaczego dla polskich mediów aksjologia stała się głównym i jedynym w zasadzie wyznacznikiem klasyfikacji politycznej sceny. Aksjologia, dodajmy, która jak pokazuje doświadczenie, w bardzo niewielkim stopniu tę scenę w Polsce różnicuje.
Podchodząc do sprawy w sposób modelowy okaże się, że jedynymi w Polsce partiami wyznającymi klasyczne wartości politycznej prawicy są Kongres Nowej Prawicy oraz partia Wolność Janusza Korwin-Mikkego. I do diabła z sympatiami lub antypatiami. Można Mikkego lubić lub nie, lecz nie zmienia to faktu, że tak właśnie jest. Dlatego też zupełnie niesłusznie nazywa się te partie antysystemowymi, gdyż ich antysystemowość polega głównie na tym, że nie są to partie lewicowe!!! Zatem tocząc debaty przy wigilijnym stole, czego Państwu oczywiście nie życzę, pamiętajmy o tym, że w/w Wielka Czwórka, to partie w gruncie rzeczy programowo tożsame, o kosmetycznych różnicach. Gdyby było inaczej nie mielibyśmy tylu „politycznych transferów” każdego roku. Słyszeli kiedyś Państwo, by np. w USA republikanin przeszedł do Demokratów lub brytyjski konserwatysta do Partii Pracy? Jeśli nawet, to są to wyjątki, bo dzielące te partie różnice programowe, w ramach systemu partyjnego, są nie do pogodzenia. A u nas można, prawda ? (Tak, wiem, tam są systemy dwupartyjne i co z tego?).
Kolejnym przejawem naszej narodowej politycznej schizofrenii są oczekiwania Polaków względem władzy. Z jednej strony chcielibyśmy, by podatki były jak najniższe (mylę się?) lub nie było ich wcale, z drugiej jednak, ani nam przez myśl nie przejdzie pomysł likwidacji (częściowej lub całkowitej) systemu ubezpieczeń społecznych, prywatyzacji służby zdrowia, edukacji etc. Skąd ten strach? Bo przecież są finansowane przez rząd, czyli za darmo – kolejny mit z sukcesem utrwolany w społeczeństwie i częściowo mediach. A słyszeli Państwo, by którakolwiek z Wielkiej Czwórki postulowała kiedyś prywatyzację sektorów publicznych?
Na koniec wisienka na torcie, czyli polityczne decyzje Polaków podczas wyborów. Niejednokrotnie słyszałem argumenty w stylu:
– Na PiS nie zagłosuję, bo nie lubię Kaczyńskiego albo nie znoszę Tuska, więc nie głosuję na PO.
Pytanie tylko, co mają do tego Kaczyński i Tusk oprócz tego, że rzeczywiście są twarzami swoich partii, lecz jak pokazuje praktyka w Polsce wcale nie jest oczywistym, że lider zwycięskiego ugrupowania staje na czele rządu? Wybierając skład parlamentu głosujemy na partyjne listy, więc głównie na program danego ugrupowania, bo nie mamy w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych. Więc jaka to różnica, który z posłów podnosi rękę podczas głosowania? Chyba, że rzeczywiście ktoś dostrzega wspomniany przeze mnie wyżej brak programowych różnic, wtedy kwestie osobistej sympatii/antypatii mogą wziąć górę. Inaczej jest podczas wyborów prezydenckich. Tam głosowanie jest większościowe i ważne jest, czy dany kandydat ma zespół określonych cech predysponujących go do sprawowania urzędu. Niestety, często słyszę, że głównym kryterium jest partyjna przynależność danego polityka, która tutaj, oprócz ewentualnego prawa veta (osobiście w wątpliwość poddaję sens istnienia urzędu Prezydenta w warunkach konstytucyjnej kohabitacji, gdyż nie jesteśmy typem społeczeństwa, w którym kohabitacja zdaje egzamin), akurat ma najmniejsze znaczenie.
Gdy zatem widzę i czytam na internetowych forach, czy też w społecznościowych mediach, jak internauci wyzywają się od „Popaprańców”, „PiSuarów” i „komuchów”, to śmiech mnie pusty ogarnia. Nie ma o co kruszyć kopii kochani. Szkoda prądu. Wasza dyskusja sprowadza się do debaty o wyższości auta typu sedan nad kombi lub odwrotnie w ramach tego samego modelu.
Wesołych Świąt.