bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Panie Kazimierzu…. wyszedł z pana idealista

Poczytałem ten tekst Kazimierza Marczewskiego i mam kilka refleksji:

Dlaczego Cezary Przybylski przy okazji tworzenia koalicji wchodzi w temat bolesławieckiego samorządu, skoro wówczas, gdy mógł cokolwiek w nim zrobić lub zmienić, czyli podczas ostatnich wyborów, odpuścił sobie Bolesławiec?

Jeśli starosta poda się do dymisji, przyzna się do porażki. Platforma Samorządowa okazała się bytem tak nietrwałym i niezdolnym do sprawowania władzy, że chyba trudno szukać podobnego przykładu w historii naszego samorządu. Pytanie tylko, czy Dariusz Kwaśniewski potrafi się przyznać do porażki. (Tak, wiem, że jest w ciężkim stanie i współczuję mu bardzo. Tylko stan ciała i umysłu… to czasem dwa zupełnie różne stany).

Pisze pan, że powstaje „nieracjonalny układ”. Problem w tym, że dotychczasowy też racjonalny nie był. Od początku. Był skleconą na gumki recepturki i ślinę koalicją nieprzystających do siebie podmiotów o sprzecznych interesach. Skleconą na koszt podatników.

Karol Stasik raczej nie zostanie nowym starostą. A gdyby miał nim zostać to zaufanie o którym Pan pisze, Piotra Romana czy kogokolwiek innego, nie ma tu nic do rzeczy. Nie oszukujmy się, decyzje polityczne w naszych samorządach nie mają wiele wspólnego z zaufaniem. Ani z polityką.

Pisze pan, że „kolejnym dziwnym koalicjantem, zatwierdzonym przez ludzi prezydenta Romana, jest Sojusz Lewicy Demokratycznej.” Jaki Sojusz? Jest tam ktoś jeszcze poza panem Chwojnickim, który swoim głosem umiejętnie od dawna robi za języczek u wagi? Nawet wrogom SLD musi być już żal tej partii i tego, co ona z siebie zrobiła. (Swoją drogą właśnie sprawdziłem, czy jeszcze istnieje bo zakiełkowała we mnie wątpliwość.)

Marian Haniszewski chyba nie wypadł, jak pan pisze, z gry. On się sam wyautował, bo zrobił się zbędny. Nie jest po prostu nikomu do niczego potrzebny, bo nie ma nawet głosu. Opieranie siły PSL na kimś, kto nie ma nawet mandatu do potargowania się, czyli nie ma żadnej siły, chyba nie mogło się dobrze skończyć. A radnym PSL fajnie było wejść z listy PSL, ale potem PSL nie był im już potrzebny.

Pisze pan też o wartościach o które walczył PSL. Panie Kazimierzu, poniedziałek to nie jest pora na robienie sobie jaj z czytelników. Wartości, PSL, walka… Są słowa, które w jednym zdaniu same się kopią po nerkach.

Pyta pan: „Jak taki egzotyczny układ, bez zaufania, bez wartości, będzie działał?” Tak samo jak inne najlepsze i najtrwalsze układy w naszym mieście. One nie opierają się na zaufaniu czy wartościach. One opierają się na projektach budżetów. I mam na myśli jedynie budżety domowe uczestników układów.

Zgadzam się z Panem w diagnozie skuteczności Piotra Romana. Przez okres jego sprawowania władzy wykruszali się i wykruszają się kolejni jego przeciwnicy a niejeden z nich dochodzi do wniosku, że cieplej jest po jedynej słusznej stronie. Sami się wykruszają? Niektórzy na pewno sami. Niektórzy, jak PO, na własną prośbę. Innym pomaga… los, może opatrzność. Cholera wie.

Na koniec pisze pan, że „Romanowi może dzisiaj zagrozić już tylko Maciej Małkowski. Ale tylko pod jednym warunkiem – jeśli jego zaplecze (Ziemia Bolesławiecka) wreszcie rozpocznie walkę o to, aby zdobyć władzę, a nie – jak podczas poprzednich wyborów – zadowoli się utrzymaniem status quo i podda się jeszcze przed wyborami.”

Ziemia Bolesławiecka nie rozpocznie żadnej walki. Kandydaci Ziemi Bolesławieckiej będą wieszać na wyścigi plakaty kandydatom komitetu Piotra Romana i pobiegną do Ratusza spytać, czy aby prosto wisi. A jak będzie krzywo wisiało… to nawet miejsca w opozycji nie dostaną.

My, w sensie jakichś tam teoretycznie wolnych lokalnych mediów i teoretycznie niezależnie myślących lokalnych polityków, oczywiście możemy udawać, że funkcjonuje tutaj jakiś demokratyczny, samorządny system władzy służący ludziom… Możemy nawet autoryzować go udając, że to na serio powstają jakieś koalicje mające realizować jakieś szczytne cele jakiejś realnej poprawy w jakichś teoretycznie rzeczywistych dziedzinach… My możemy nawet umiejętnie udawać, że wierzymy, iż służy to jakiemuś tam dobru wspólnemu, jakiemuś wyimaginowanemu ogółowi. Problem polega na tym, że ów ogół ma to generalnie w głębokiej i czarnej dupie.

I jedynym pocieszeniem, z punktu widzenia Pana, czy mojego, może być fakt, że nasi lokalni politycy, w jakimś metaforycznym sensie też mieszkają tam, gdzie ich ów ogół osiedlił.

Exit mobile version