Wpis dedykuję śp. kochanej babci M, która robiła najlepsze kluseczki na świecie.
Instytucja Babci jest często niezastąpiona, zwłaszcza w okresie letnim, gdy dzieci nie chodzą do przedszkola lub szkoły, za to rodzice muszą chodzić do pracy. Działo się tak również i w mojej rodzinie, gdy rokrocznie wraz z nadejściem lipca pakowano mnie i odsyłano pod kuratelę owej instytucji. Z babcią M., jako dziecko, żyłem jak pies z kotem, bowiem babcia, z rocznika Kolumbów, osoba charakterna i twarda, nie zamierzała ani na krok odpuszczać rozwydrzonemu szczeniakowi. Wojna zatem była nieunikniona. Z biegiem lat zauważyłem, że większość owych cech odziedziczyłem po babci właśnie ja, co dziś bardzo sobie cenię i poważam.
Pewnego razu, gdy po raz kolejny dałem babci w kość, za karę postawiono mnie do kąta. Co czterolatek ma do roboty w kącie? Nuda, wiadomo. Najpierw więc palcem odłupałem kawałek lamperii ze ściany, potem trochę gipsu i dalej na dobre zacząłem eksplorować wnętrze poniemieckiej konstrukcji. Byłem tak zajęty wykopaliskami, że aż babcia zdziwiła się, że tak cicho w tym kącie stoję; gdy sprawdziła dlaczego, mogłem się już pochwalić niezłym odwiertem. Dostałem więc w tyłek i tyle. Ale, że na dziecko gniewać się nie wypada, zwłaszcza babci, po jakimś czasie zaproponowała pojednawczo, że zrobi mi pyszne kluseczki. I tutaj narodził się w mojej głowie plan odwetu, wszak tyłek mnie jeszcze bolał. Oczywiście przyjąłem propozycję i obiecałem, że grzecznie poczekam na te kluseczki. Słodkie, prawda? Jednakże, gdy babcia obiecane danie postawiła mi przed nosem, z satysfakcją i tryumfalną miną oświadczyłem, że teraz już głodny nie jestem i jeść absolutnie nie będę. Pisałem wcześniej, że babcia była osobą charakterną, więc spytała tylko raz, po czym całą zawartość talerza wyrzuciła przez okno, ku radości okolicznego ptactwa.
Zaskoczony, zawiedziony i upokorzony takim obrotem spraw zaniosłem się płaczem, lecz M. była nieugięta, a na dodatek ostentacyjnie zamknęła mnie w pokoju do czasu zakończenia mojej histerycznej szopki. Jako, że na scenie pozostał tylko aktor, a publiczność opuściła salę, przestałem głośno zawodzić i znalazłem sobie szybko inne zajęcie. TELEFON!!! Przecież można poudawać, że wykręca się numer, z kimś rozmawia itp. Dla czterolatka – bomba! Tak się jednak poskładało, że wykręciłem całkiem poprawny numer i odebrała jakaś kobieta. Nasza konwersacja wyglądała tak:
– Halo?
– Halo?
– Halo, kto tam?
– Halo, to ja.
– Kto ja? Jaki ja?
– Bartuś, chłopczyk.
– A dlaczego Ty taki smutny jesteś Bartusiu?
– Bo płakałem.
– A dlaczego płakałeś?
– Bo najpierw dostałem lanie i musiałem stać w kącie, potem babcia wyrzuciła mi kluseczki i zamknęła mnie w pokoju, a ja jestem taki głodny.
Takich cierpień dziecka matczyne serce kobiety znieść więcej nie mogło. Zbulwersowana na całego i zaczęła wypytywać skąd jestem i gdzie mieszkam, czego ja, jako czterolatek, naturalnie nie wiedziałem dokładnie.
W tym momencie do pokoju weszła babcia i przejęła słuchawkę. To była chwila, w której uświadomiłem sobie, że należy dokonać natychmiastowego odwrotu i szukać przeciwlotniczego schronu. Z późniejszych relacji wiem, że kobieta najpierw babcię wyzwała od najgorszych, po czym zażądała danych adresowych, żeby sprawę zgłosić milicji. Babcia ze wstydu i wściekłości zrobiła się purpurowa na twarzy, rzuciła więc słuchawką i puściła się za mną w pogoń dookoła stołu. Pościg wkrótce zakończył się sukcesem i znów dostałem w tyłek, tyle, że tym razem konkretnie. Babcia należała do osób, które w takich sytuacjach nie lubią zadawać zbyt wielu pytań.Najpierw wyrok, zbędne formalności i ewentualnie pośmiertna rehabilitacja potem. I tak się stało. Podczas późniejszego rodzinnego sądu, gdzie prokuratorem i sędzią była babcia, obrońcą z urzędu dziadek, a ja, głównym oskarżonym, pozwolono mi przedstawić moją wersję zdarzeń wraz z okolicznościami łagodzącymi. Wyrok dostałem łagodny i w zawieszeniu. Tylko czerwona pręga na tyłku przez kilka kolejnych dni przypominała mi, że telefon to nie zabawka.