Witajcie
Wszystko, o czym tu przeczytacie, stanowi swoisty zapis obserwacji, doświadczeń, przemyśleń i
niemniej chciałbym zastrzec, iż jakakolwiek zbieżność i podobieństwo do imion, osób oraz zdarzeń Wam znanych, może być tylko dziełem przypadku. Moją słodką tajemnicą niech pozostaną także subtelne granice pomiędzy rzeczywistością a literacką fantazją w publikowanych wpisach. Życzę Państwu miłej lektury.
K9, czyli piwa świata
Każdy ma swój Everest; cel, do którego dąży. Everest to indywidualna sprawa, dla każdego jest czymś innym, jednakże jego zdobycie jest ukoronowaniem starań, wysiłków, pasji i determinacji. Warto zatem się starać, by osiągnąć cel. Okazuje się, że zdobywcy są wśród nas, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. Czasem wystarczy po prostu wybrać się na zakupy do wiejskiego sklepu w niedzielny poranek.
Kiedy wszedłem do środka, zauważyłem kilkuosobową kolejkę, więc ustawiłem się grzecznie na samym końcu. Klientela sklepu była bardzo zróżnicowana; kobiety i mężczyźni, seniorzy i młodzież, lepiej i gorzej sytuowani. To co łączyło ich wszakże, to zamiłowanie do świeżych produktów. Dlatego przyszli na zakupy w ten poranek. Nie tam jakieś marketowe zakupy raz na tydzień. I tak słyszałem, jak po kolei prosili o Warkę w puszce albo w butelce, dwa Żubry z kaucją, Tyskie na miejscu, osiem Tatr na wymianę itp. Wtem stojący o “dwa oczka” przede mną klient odezwał się do sprzedawcy:
– K9, proszę.
– Co? – spytał zdezorientowany sklepikarz.
– K9! – rzucił zniecierpliwiony mężczyzna i ruchem ręki wskazał na półkę.
– Aaa, oczywiście – uśmiechnął się sprzedawca podając puszkowany napój.
Gdy przyszła moja kolej spojrzałem śmiało sprzedawcy w oczy, nabrałem powietrza w płuca i dla lepszego efektu zrobiłem pauzę:
– Bułkę tartą poproszę – wykrztusiłem w końcu.
– A przy okazji… – nachyliłem się porozumiewawczo jego stronę, gdy upewniłem się, że w sklepie jesteśmy sami – … niech mi pan powie, co to jest to K9?
– Oooo, Panie – na twarzy sklepikarza zagościł szeroki uśmiech – Proszę, niech pan zobaczy – powiedział wręczając mi puszkę Karpackiego. – K9, bo dziewięć voltów ma, prawdziwy Everest wśród piw – wyjaśnił. – Chce pan spróbować? – padła przyjazna propozycja.
– Nie, nie, dziękuję bardzo – odpowiedziałem szybko. “K9, Everest wśród piw, w niedzielę o 9 rano? Chyba dostałbym choroby wysokościowej” – pomyślałem wychodząc.