Gwoli ścisłości powinno się to nazywać „Obecnie Bezpartyjni Samorządowcy” (Piotr Roman to były członek PiS i UW) ale niech tam. Są szanse na parlament i myślę, że jest to trzecia prawdziwa szansa na to, żeby Bolesławiec miał „swojego posła”. Szansa tak ogromna, że nie powinniśmy jej zaprzepaścić i powinniśmy wszyscy pomóc Piotrowi Romanowi w podjęciu decyzji o startowaniu na posła a nawet na niego zagłosować.
Ludzie wierzący w Pawła Kukiza i Bezpartyjnych Samorządowców, mieniący się antysystemowcami, nie mają świadomości, że w Bolesławcu czy Lubinie miastami rządzą „partie prezesów”, że nepotyzm, że synekurki, że ja tobie, a ty mi, że TKM itd. (kilka słów o Lubinie TUTAJ). To miasta zarządzane przez grupy ludzi często zależnych od władzy, radnych zatrudnianych w miejskich firmach z rodzinami pozatrudnianymi w innych miejskich firmach itp. W miastach tych stworzono system władzy oparty na niciach powiązań rodzinno – komitetowo – biznesowych.
Nie wiem czy Kukiz jest tak głupi, że tego nie wie, czy też wie i udaje, że został radnym wojewódzkim i rozpoczął karierę polityczną z błogosławieństwem ludzi nie mniej cynicznych politycznie niż politycy PiS i PO, których oglądamy w TVN24 (jeśli jeszcze ktoś po tej kampanii ów program ogląda).
Najważniejsze: Te wybory parlamentarne to prawdziwa trzecia szansa na posła z Bolesławca. Pierwszą wykorzystaną była kandydatura Jana Kisiliczyka w pierwszej kadencji sejmu w wolnej Polsce. Drugą miał Cezary Przybylski, kiedy po znakomitym wyniku wyborczym do parlamentu się nie dostał, ale potem zaproponowano mu zwolnione miejsce w sejmie. Nie skorzystał. (Więcej na ten temat w tych refleksjach z poprzednich wyborów parlamentarnych.) Teraz jest ta trzecia szansa. Wynik wyborczy Kukiza i zapewne przyszłej jego partii to nie jest jedyny argument „za”.
Bo Piotr Roman, to jedyny kandydat, na którego głosować będą nawet wrogowie. Dlaczego? Żeby się go pozbyć z Bolesławca. Żeby uwolnił lokalną scenę polityczną od siebie i dał szanse innym. Przeciwnicy marzą o tym aby kandydował, niektórzy by mu pewnie chętnie podpisy zbierali i rozklejali plakaty. Inni będą namawiać potencjalnych kandydatów z innych komitetów aby sobie start do sejmu darowali i przypadkiem nie uszczuplili liczby głosów na Romana.
Poseł Piotr Roman to by była wielka radość dla wszystkich tych, którym jeszcze chce się być w opozycji do jego panowania w naszym mieście. Ale smutek dla wielu z tych, którzy go popierają. Problem w tym, że obecny prezydent miasta nie wykreował (zakładam, że celowo) żadnego następcy. Cała jego „partia prezesów” może się posypać, kiedy połowa członków zechce zastąpić Romana w Ratuszu. To zaś może wykorzystać PO, czy Maciej Małkowski, który miał realną szansę doprowadzić do drugiej tury jesienią 2014 roku stwarzając największe zagrożenie dla pozycji Piotra Romana od 2002 roku. Warto pamiętać, że urzędujący prezydent osiągnął w wyborach samorządowych 2014 najsłabszy wynik od 2002 roku! (dokładne dane TUTAJ)
Może to jest świetny czas, żeby zejść ze sceny i wejść na wyższą, zamiast ryzykować przerżnięcie wyborów w 2018? Tylko co będzie z tymi sierotami, które pozostaną w Bolesławcu, co będzie ze leceniami z urzędu i miejskich spółek, co będzie z fakturkami? Jak poradzi sobie „partia prezesów” i szereg zależnych od niej ludzi?
Ich problem, ja chcę posła Piotra Romana.
Jest jedno „ale”: prezydent Lubina, Robert Raczyński, bliski współpracownik Romana i Kukiza, zapowiedział, że na listy wyborcze nowego ugrupowania nie trafią osoby, które „kiedykolwiek gdzieś kandydowały z list partyjnych, były w partiach politycznych lub składały obietnice bez pokrycia”.
A w 2001 roku Piotr Roman kandydował do sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości. Zasłynął wówczas m.in. wyborczym planem lekcji z wizerunkiem własnym i któregoś z braci Kaczyńskich – taki gadżet wyborczy dla tych co nie mają głosu. Plan można było znaleźć m.in. w Państwowej Szkole Muzycznej w Bolesławcu. Piotr Roman zdobył wówczas 2776 głosów i drugie miejsce za posłem Lipińskiem. Było to zbyt mało na wejście do sejmu.