List otwarty do prezydenta w sprawie zarządzania BOK MCC, jest nazywany przez istotne.pl listem Łętowskiego prawdopodobnie po to, aby umniejszyć jego znaczenie (warto wiedzieć, że list z zasady jest tych, którzy go podpisali). Zdaniem istotnych to ja „atakuję” dyrektorkę i „zarzucam jej” że się nie nadaje.
Gdybym tylko ja to robił, można by to olać… Problem w tym że pod listem podpisało się 20 osób z różnych bajek. Nie „Łętowski z kolegami”, nie „Nowak z ekipą”. Problem w tym, że pod listem są podpisani ludzie z którymi nie jestem na „ty”. Problem w tym, że pod listem są podpisy i Molaka, i Nowaka, i Zygi, i Banach, i Borowskiego… i nie tylko.
Problem w tym, że po publikacji listu pojawiły się kolejne nazwiska popierających go osób i pojawiła się sonda na Bolec.info, która podsumowuje swoim wynikiem miejską politykę kulturalną:
Problem w tym, że zebrała się grupa ludzi (na początku węższa niż lista podpisanych), która ustaliła co w treści listu ma się znaleźć, a co się w niej znaleźć nie powinno. Problem w tym, że każdy kto nasz list podpisał musiał przeczytać go w całości i z tej możliwości skorzystał.
Napisaliśmy list do prezydenta miasta. Problem w tym, że prezydent miasta ma to… tam gdzie ma. Zamiast odpowiedzi otrzymaliśmy list dyrektorki BOK MCC. Po tygodniu. Podpisany m.in. przez osoby, które go nie czytały. I przez wiele osób finansowo wspieranych z budżetu BOK MCC i z budżetu miasta. Wydaje mi się, że bolesławianie – podatnicy i sponsorzy BOK MCC – zasłużyli na więcej.
W cywilizowanym mieście zarządzanym w racjonalny sposób przez racjonalnych ludzi zapewne odpowiedzią na nasz list byłoby zaproszenie do rozmowy o problemach lokalnej kultury. Być może powstałby projekt zdiagnozowania jej stanu, wyplenienia błędów i absurdów (bo przecież są oczywiste), uwydatnienia zalet (bo i takie są). W cywilizowanym mieście ci, którzy list podpisali, byliby szanowani za odmienność poglądów i odwagę ich wyrażania. U nas są molestowani telefonami od pani dyrektor i jej sojuszników.
W naszym mieście pan prezydent sygnatariuszy listu olał. Kazał pani dyrektor (kazał choćby swoim milczeniem) bronić siebie samej, odpisać na list adresowany nie do niej. Co zresztą powinno być inspiracją do przemyśleń dla innych ludzi komitetu wyborczego pana prezydenta zajmujących w tym mieście ważne stanowiska. Jeśli pewnego dnia mieszkańcy miasta postawią Was w trudnej sytuacji, nie liczcie na wsparcie pryncypała.
Nasz list nie był prowokacją polityczną (spotkałem się z takim określeniem) bo nie ma związku z polityką ani realnego politycznego celu. Nasz list naprawdę był jedynie wyrażeniem troski o kulturę w tym mieście i zainicjowaniem dyskusji. Nasz list nie był też inspirowany przez pracowników BOK MCC (i taki zarzut słyszałem). Iwonę Bojko spotkałem przypadkiem na ulicy, kiedy list był już gotowy, choć nie był jeszcze opublikowany. Rozmawialiśmy wówczas ze sobą przez kilka minut po raz pierwszy od lat.
To zresztą niemal bez znaczenia. Znaczenie ma to, że na tym liście rzecz nie powinna się kończyć, powinna się zaczynać. List powinien być początkiem rozmowy o tym, czy kulturalne działania miasta można usprawnić i „uracjonalnić”.
Zamiast tego dostajemy odpowiedź od osoby, do której list nie był adresowany, w dodatku odpowiedź nie na temat, niemerytoryczną.
A chcieliśmy tylko, żeby ktoś nas poważnie potraktował. To tak wiele?