Niespełna dwa tygodnie temu świat oniemiał z oburzenia na wieść, że religijni fanatycy z państwa islamskiego ISIS zniszczyli artefakty dziedzictwa światowej kultury – młotami porozbijali zgromadzone w muzeum w Mosulu kamienne, liczące po parę tysięcy lat zabytki sztuki asyryjskiej i babilońskiej. Jeszcze wcześniej, bo prawie piętnaście lat temu podobni im religijni barbarzyńcy wysadzili w powietrze kamienne posągi Buddy w afgańskim Bamianie.
Świat zawył z bólu, zagryzł wargi i… i nic – bo tego co się stało, odwrócić się już nie da, a na głupotę nie wynaleziono jeszcze lekarstwa – głupim można tylko reglamentować dostęp do stanowisk decyzyjnych,.
W Bolesławcu też niszczy się zabytki historyczne, też się burzy, wysyła nań buldożery i kuje młotami pneumatycznymi! Z tym, że te nasze bolesławieckie „barbarzyństwo” jest bardziej koszerne, wolne od jakiejkolwiek ideologicznej czy religijnej podbudowy – to głupota w czystej formie!
Jeszcze brzmi mi w uszach głos magistrackiego specjalisty – Pana Kisiliczyka, który parę miesięcy temu w telewizyjnym wywiadzie przekonywał ewentualnych nabywców zabytkowego młyna przy ulicy Garncarskiej, że ci, o ile staną się jego nabywcami, to będą mogli nim dysponować do woli, tj. nawet zrównać go z ziemią – ma się rozumieć też przy użyciu buldożerów i młotów pneumatycznych! Nie wiem czy Pan Kisiliczyk po tym interviu jeszcze pracuje w magistracie, czy też poniósł jakieś inne konsekwencje swej niekompetencji i wprowadzania ewentualnych nabywców w błąd – na szczęście nikt nie potraktował poważnie jego wypowiedzi i pod koniec miesiąca odbędzie się kolejny już – chyba piąty przetarg owego zabytkowego młyna.
Młyn na szczęście jeszcze stoi, choć niektórzy miejscy specjaliści jeżeli nie siedzieć, to przynajmniej na siedząco „na taczkach” za urzędniczą dezynwolturę z posad wywiezieni być powinni.
Bolesławiec nie zachował do czasów nam współczesnych zbyt wielu z licznych jeszcze w początkach XX wieku obiektów, będących przykładami dziedzictwa i kultury materialnej, szczególnie tych o charakterze użyteczności publicznej i przemysłowej. Tym bardziej boli widok burzenia i nieodwracalnego niszczenia każdego następnego obiektu.
Bolesławiec, to nie Bamian, to nie Mosul ani Niniwa, bolesławieckie barbarzyństwo jest raczej skromne i zniewalająco głupie, jak przystało na miarę jego administracji i władz. Po tym jak paręnaście lat temu magistrat zezwolił na zniszczenie – zabudowanie średniowiecznego ujęcia wody – legendarnego Queckbrunn, po bezczynnym przyglądaniu się władz rozszabrowywaniu i zburzeniu niewielkiej parowozowni na Dworcu Wschodnim – w Bolesławcu wczoraj zniszczono buldożerem niewielki, acz ciekawy i historycznie wartościowy… SRACZ!
Na całym świecie, szczególnie w Europie na początku lat sześćdziesiątych nastała moda na rewitalizację i postmodernistyczną adaptację byłych poprzemysłowych hal i budynków z przeznaczeniem ich na obiekty użyteczności publicznej, ośrodki sztuki, czy też budynki mieszkalne. Jak grzyby po deszczu, zaczynając od londyńskich doków, hamburskich magazynów portowych, a kończąc na adaptacji łódzkiej fabryki Scheiblera na lofty, czy rewitalizacji wałbrzyskiej kopalni węgla kamiennego „Julia” na Centrum Nauki i Sztuki – Stara Kopalnia zaczęto łączyć industrialne z komunalnym.
Wczoraj buldożer zrównał z ziemią ponad stuletni znajdujący się w najbliższym sąsiedztwie bolesławieckiego Dworca Wschodniego szalet. Niewielki, co prawda tak, jak i sąsiedni wybudowany z czerwonej cegły dworzec był paskudnie otynkowany, ale o bardzo ciekawej i ładnej szachulcowej konstrukcji. Do ostatniej chwili czynny jeszcze jako niewielki pub.
Szkoda, bo choć niewielki, ale ciekawy świadek epoki, niepowtarzalny przykład obiektu użyteczności publicznej.
We Wrocławiu na przełomie XIX i XX wieku wybudowano 36 miejskich szaletów, do czasów dzisiejszych, posiadających szczególną wartość historyczną zachowało się 18 z nich.
Nie były to byle jakie tam sraczyki. Ich twórcami, architektami byli wybitni wrocławscy architekci, jak np radca budowlany Richard Plueddemann, wielki wrocławski o polskich korzeniach architekt – uczeń Maxa Berga – Richard Konwiarz, czy architekt miejski Karl Klimm. Te, które stoją do dziś, objęte są szczególną ochroną i systematycznie wpisywane są na ochronną listę konserwatora zabytków.
W XXIV edycji konkursu Piękny Wrocław za najlepszą realizację architektoniczną w 2013 roku, wyróżnienie i jednocześnie nominację do nagrody specjalnej dla modernizacji obiektu historycznego, która była przyznawana w roku następnym, otrzymały 3 obiekty, w tym szalet miejski z Parku Szczytnickiego. Szalet, który był dziełem architekta Carla Langera, wybudowany został w 1898 roku, a jeszcze dwa lata temu był tylko stertą gruzu. Koszt jego rewitalizacji, a właściwie odbudowy od fundamentów, to blisko 900 tys. złotych. Prawie jeden milion złotych na SRACZ! Ale szalet, to też element dziedzictwa kulturowego, człowiek nie tylko chodzi do kościoła, ale i wypróżnić się czasami musi, a ci z „prostatą” to nawet częściej! Niektórzy twierdzą, i moim skromnym zdaniem trafiają w punkt, że o kulturze narodów i ich poziomie cywilizacyjnym świadczy nie ilość napisanych oper, a ilość publicznych toalet, konsumpcja mydła na głowę i dostępność papieru toaletowego w publicznych wucetach.
W Bolesławcu jest inaczej. Prezydent i magistrat uważają, że duchowość człowieka jest ważniejsza niż doczesność, w tym możliwości cywilizowanego podtarcia się.
W Bolesławcu nie ma publicznych szaletów ( nie licząc w obiektach prywatnych)… no, może jeden w przyziemiu ratusza, ale chyba tylko do szesnastej i chyba jeden zepsuty przed sztucznym lodowiskiem, ale z pewnością ten stojący przed Dworcem Wschodnim był swego rodzaju wyjątkowym przykładem architektury z przełomu wieków.
We Wrocławiu tego rodzaju przybytki otacza się opieką konserwatorską, wydaje się setki tysięcy złotych na ich odbudowę i utrzymanie, a w Bolesławcu…
W Bolesławcu burzą, niszczą, jak widać też przy magistrackim poparciu i zachęcie.
W Breslau magistrat dbał, by publiczne szalety stanęły wszędzie tam, gdzie kumulował się ruch miejski. „Szalety publiczne stawiano na szczególnie popularnych przystankach i pętlach tramwajowych. Toalety przeznaczone zarówno dla pań i panów miały osobne wejścia, a kabiny dzielone były niekiedy na dwie klasy – w pierwszej dodatkowo znajdowała się umywalka. Pisuary były to najczęściej obiekty mniejsze, bez podpiwniczenia, o lekkiej, metalowej konstrukcji. Ostatni dziewiętnastowieczny zachowany pisuar we Wrocławiu znajduje się na placu św. Macieja. Pisuary były darmowe, natomiast opłata za skorzystanie z kabiny pierwszej klasy wynosiła 10 fenigów, a w klasie drugiej – połowę tej ceny.” (W. Prastowski)
Ten przed byłym Dworcem Wschodnim dawno już nie pełnił swej pierwotnej funkcji, ale był, stał i jakby czekał lepszych czasów – lepszego prezydenta i lepszego architekta miejskiego.
Wcześniej wspomniałem o londyńskich dokach o oddanej w listopadzie ubiegłego roku w Wałbrzychu Starej Kopalni. Bolesławiec to nie Londyn, Łódź ani Wałbrzych, ale bolesławiecka „Mała Stacyjka” wraz z tym szachulcowym budyneczkiem sraczyka mogły być początkiem bolesławieckiego czegoś tam – parku kultury czy centrum naukowego. Pięknie wyremontowany ceglany budynek stacji, obok szachulcowy szalet jako cafe –pub, obok, na teraz jeszcze pustym, a wielkim miejskim palcu… obok stojących przy fragmencie peronu dwóch pulmanach… ech!
Ale żeby podobną wizję ziścić trzeba mieć fantazję, a przynajmniej trochę kultury wybiegającej ponad plastykowe drzewka świecące oczojebnie ledowymi lampkami, trzeba umieć wyjść poza bośniacki horyzont widzenia, zdać sobie sprawę, że święto kartofla czy peczenicy, to jeszcze nie kultura.
Mogło, ale nie będzie, bo mamy demokrację, a demokratyczny sposób kreowania władz przedstawicielskich, to nie reglamentacja praw biernych, gdzie nie elity, a powszechne i równe głosy – i głupków i matołów, wybierają spośród siebie najgłośniejszych, nolens volens, też głupków i matołów, to mamy jak mamy. A właściwie coraz mniej mamy… powodów do dumy, a więcej do wstydu.
Pan Kisiliczyk mówi, co mówi, Pan Prezydent woli badziewne plastykowe, święcące ledowymi lampkami drzewka zamiast żywych, i innych głupot parę, a z jego woli, to i my wszyscy je musieć lubić mamy.
Szalet co prawda nie był wpisany nawet do gminnego rejestru zabytków (ktoś powinien za to beknąć), ale znajdował się w granicach stref konserwatorskich i zadaję sobie i magistratowi pytanie, czy aby przypadkiem nie było wymagane pozwolenie na jego rozbiórkę? Jeżeli tak, to jaki p*** je wydał?
Po nas choćby potop?
PS
szedłem se wzdłuż murów obronnych miasta, obok fontanny z pelikanem – chciałem sprawdzić, czy Prezydent wreszcie zafundował, emerytom grającym w oko koło baszty i tym, co to w kościele nie ustoją do podniesienia, toy-toykę, bo u nich prostata krzycząca i jej siłą obszczywają ów zaułek piękny. Nic z tego! Uryną jedzie, jak za komuny, w dodatku ktoś zdaje się, pod**ił wreszcie pelikana!
Ale to już inna historia – nikt z magistrackich wszak nie zabezpieczył był go na zimę…
©cemoi07
zdjęcia/własne, Wratislaviae Amici, podkradzione /
moja prywatna opnia jest moją prywatną opinią pozaprocesową i zgodnienie z postanowieniem Sądu Najwyższego z dnia 4 stycznia 2005 roku (V KK 388/04) nie jest opinią w rozumieniu art. 193 k.p.k. w zw. z art. 200 § 1 k.p.k., i nie może stanowić dowodu w sprawie
Gdyby ktokolwiek uznał, że treścią, formą lub samym duchem artykułu dopuściłem się naruszenia jego dóbr osobistych, bądź uznałby też ( nie daj bóg!), że obraziłem jego uczucia religijne i chciałby dochodzić swych praw, informuję, że najlepszym adresem do kontaktu ze mną jest zwrócenie się do mojej pełnomocnik Pani Mecenas Patrycji Complak 59-700 Bolesławiec ul. Daszyńskiego 10/2 tel/fax 75 732 05 60 , 0 505 111 331