Świt to ulubiona pora Andrieja Zwiagincewa. Czas, gdy nocne niebo przełamują smugi budzącego się właśnie dnia. Gdy w półmroku nawet najbardziej nieprzyjazne krajobrazy Rosji nabierają poetyckiego uroku. Jeden z najzdolniejszych współczesnych rosyjskich reżyserów przesyła jednak widzom niepokojącą wiadomość: Niech was nie zmyli piękno tych miejsc. Nawet w najbardziej magicznych krainach istnieje siedlisko zła.
Lewiatan to jak dotąd najbardziej konwencjonalny narracyjnie film twórcy Powrotu. Przyzwyczaił nas on bowiem do opowieści, w których nie dialogi i intryga, ale scenografia, gesty oraz magnetyzm postaci stanowią prawdziwą siłę. Jeśli w najnowszym kinie rosyjskim Aleksander Sokurow to światło i oniryzm, domeną Zwiagincewa jest barwa i mistycyzm. Jego najnowsze dzieło ponownie odnosi się do religii, tym razem nierozerwalnie wiążąc ją z nieograniczoną wręcz władzą. Zagadnienia wiary i wpływów politycznych przeplatają się niemal w każdej scenie, tworząc wizerunek Rosji jako państwa zdeprawowanego i wypranego z niegdyś emblematycznych dlań ideałów.
Zwiagincew z gracją wytrawnego gimnastyka porusza się po kruchym lodzie kontrowersji, wprawnie łącząc wątek rodzinnej tragedii z politycznym interesem. W tym doskonale skonstruowanym dramacie znajdzie się wiele postaci: Kola, prosty acz uczynny rybak, jego druga żona Lilia, Dimitrij, przyjaciel i adwokat głównego bohatera, oraz budzący odrazę mer miasteczka, który pragnie odebrać Koli jego ziemię. Losy tych postaci złączą się w gęsto uplecionej intrydze zwieńczonej rodzinną tragedią. Reżyser nie próbuje dawać widzom nadziei. W skorumpowanym systemie naczyń połączonych zwykły obywatel jest – jak określa to mer – tylko insektem, którego należy zdeptać.
W zręczny sposób Zwiagincew zestawia w Lewiatanie polityczne bagno z Kościołem Prawosławnym. Bezwzględny polityk, któremu obca jest miłość do bliźniego, regularnie udaje się po duchową poradę do miejscowego patriarchy, który lubuje się w rozmowach o władzy. Główny bohater, w chwili zwątpienia, wątpi w istnienie Boga, zaś jego przyjaciel-prawnik z dumą powtarza, że jego religią są fakty, nie bóstwa. Reżyser wystawia rosyjskiej duchowości kiepską cenzurkę – wrogo nastawieni do siebie ludzie potrafią zwrócić się nawet przeciwko najbliższym przyjaciołom, a ich religijność znika zaraz po tym, gdy opuszczą cerkiew. Tylko Kola, niczym Hiob, z pokorą przyjmuje kolejnego ciosy od losu – tyle tylko, że on nie liczy już na zbawienie.
Najbardziej zjadliwie Zwiagincew krytykuje jednak rosyjską władzę, której – jak można wnioskować z Lewiatana – nie jest tak daleko do przywódców Związku Radzieckiego. Reżyser Eleny wiesza portret Władimira Putina w gabinecie skorumpowanego mera, zaś na ekranie pokazanego niby mimochodem telewizora umieszcza reportaż o słynnym zespole Pussy Riot. Stosunek do władzy – tej obecnej i tej minionej – w absolutnie mistrzowski sposób ukazuje scena pikniku, w której mocno pijani już bohaterowie na skutek wyczerpania zapasów pustych butelek postanawiają strzelać do portretów Lenina, Breżniewa i Gorbaczowa. Mam też Jelcyna, ale to za mały kontekst historyczny – mówi policjant, który zgromadził podobizny przywódców. Zwiagincew zdaje się jednak myśleć inaczej, bowiem Lewiatan jest dosadną krytyką fasadowości rosyjskiej demokracji, której na gruzach ZSRR nie udało się zaistnieć.
Nagroda za scenariusz w Cannes wydaje się być stanowczo zbyt małym wyróżnieniem dla tego misternie skonstruowanego, wielogłosowego dramatu. Lewiatan jest filmem znacznie mniej alegorycznym niż Powrót czy Wygnanie, osadzonym w konkretnej społeczno-politycznej rzeczywistości i fabularnie bogatszym. Wciąż jednak Zwiagincew rozprawia o niepokojącej kondycji rosyjskiej duszy w sposób jak dotąd nieosiągalny dla innych tamtejszych reżyserów, trafną diagnozę ubierając w niezapomnianą formę.
Film obejrzałem dzięki uprzejmości kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu (www.kinonh.pl).