Świat zwierząt jest zwierciadłem świata ludzkiego – w obu na czele grupy stoi dwóch silnych samców, z których jeden jest tym dobrym i racjonalnym, drugi natomiast gotowy jest na podjęcie ekstremalnych środków, by przetrwać. Niezgoda w obu stadach doprowadza do otwartego konfliktu, który jest tyleż efektowny, co przewidywalny.
Coraz rzadziej hollywoodzkie blockbustery potrafią wykrzesać ze mnie coś więcej niż podszyte umiarkowaną satysfakcją zobojętnienie. Kolejne tytuły z pogranicza kina akcji, science-fiction i filmu przygodowego wkraczają dumnie na ekranie, a ja – mimo wspomnianych objawów indyferencji – konsekwentnie zasiadam w kinowym fotelu, chcąc być zachwycanym przez dysponujących milionami dolarów filmowców. Problem jednak w tym, że dotarliśmy już chyba – my, widzowie – do etapu, w którym nasze doświadczone oczy nie bywają zdziwione już niczym.
Prawda – tytułowe ssaki w Ewolucji planety małp zaprojektowano jeszcze dokładniej, jeszcze naturalniej, pozwalając im ich zwierzęcą mimiką wydobyć sporo ze swych ludzkich pierwowzorów (w głównego małpiego bohatera wcielił się Andy „Gollum” Serkis). Prawdą jest też to, że poza przyjemnością z odbioru bodźców stricte wizualnych niewiele można odnaleźć w filmie Matta Reevesa. Czyżby w literackim pierwowzorze Pierre’a Boulle tercet scenarzystów – Rick Jaffa, Amanda Silver, Mark Bomback – nie odnalazł już nic na tyle interesującego, by utrzymać niezły poziom zaprezentowany wGenezie planety małp? W najnowszej odsłonie serii o zhumanizowanych ssakach uraczeni zostajemy fabularnymi kliszami i całą galerią papierowych postaci, które są równie zaskakujące co fakt, że małpia saga doczeka się kolejnej kontynuacji.
Od czasu Genezy… minęło kilkanaście lat. Ziemia została zdziesiątkowana przez znany z poprzedniej części wirus, a jedynymi ocalałymi formami życia wydają się być małpy, dowodzone przez ponadprzeciętnie inteligentnego Caesara. W zamieszkałym przez nie lesie w San Francisco pojawiają się jednak ludzie, którzy w poszukiwaniu źródła energii chcą sprawdzić stan zapory wodnej. Aby uniknąć krwawej konfrontacji, Malcolm, jeden z liderów skromnej ludzkiej kolonii, negocjuje z wodzem zwierząt, choć reszta stada jest przeciwna pomaganiu homo sapiens. Szczególnie Koba zajmuje wrogie stanowisko, przez co straci zaufanie swojego przyjaciela i zwierzchnika, mszcząc się później w wyjątkowo paskudny sposób.
Świat zwierząt jest zwierciadłem świata ludzkiego – w obu na czele grupy stoi dwóch silnych samców, z których jeden jest tym dobrym i racjonalnym, drugi natomiast gotowy jest na podjęcie ekstremalnych środków, by przetrwać. Niezgoda w obu stadach doprowadza do otwartego konfliktu, który jest tyleż efektowny, co przewidywalny. Wiemy przecież, że dobro musi zwyciężyć, a wygranie bitwy nie oznacza wygrania wojny. Wiemy też, że, mimo spadającej jakości adaptacji prozy Boulle’a, Reeves jest już przymierzany do reżyserii kolejnej części. Psy szczekają, a karawana jedzie dalej.
Szkoda tylko wybitnej muzyki Michaela Giacchino, któremu doskonale udało się połączenie nowoczesności i dźwięków z oryginalnej serii, i Jasona Clarke’a, aktora z potencjałem, którego wciąż nie może w pełni potwierdzić. Jako jedyny spośród ludzkiejekipy aktorskiej stara się zaistnieć na ekranie zamiast po prostu na nim być. Chyba jednak nawet on wie, że to zdecydowanie za mało, by Ewolucja planety małp zapadła widzom w pamięć na dłużej niż jeden sezon.