Od czasu, gdy miałem w rękach komiks o X-Men minęło wiele lat, ale mój sentyment do tych superbohaterów nie osłabł ani o jotę. Pamiętam, gdy jako może 12-letni chłopak za odłożone z kieszonkowego pieniądze kupiłem dodatek do znanego amerykańskiego magazynu komiksowegoWizard, który w całości poświęcony był najwspanialszym mutantom świata. Wtedy magazyn ten dopiero snuł domysły na temat ewentualnej obsady filmu o profesorze Xavierze i jego uczniach, a mnie nawet nie śniło się, że kilka lat później Bryan Singer rozpocznie kinową sagę, której siódma część właśnie stała się największym kasowym hitem 2014 r.
Nikt, kto obejrzał wszystkie odsłony tej serii, nie zaryzykowałby stwierdzenia, że były one produkcjami na tym samym poziomie. Mało tego: X-Men: Ostatni bastion czy X-Men geneza: Wolverine zostały wręcz zmiażdżone przez krytyków i fanów, wykazując się porażającą niedbałością w adaptowaniu kultowego komiksu Stana Lee i Jacka Kirby’ego. Wszystkie jednak były dużymi sukcesami finansowymi, miłośnicy komiksowych adaptacji akceptowali bowiem każdy przejaw ekranowej aktywności swoich ulubieńców. Wobec komercyjnego powodzenia kolejnych projektów, przed powracającym do serii po 11 latach Singerem postawiono gigantyczne wymagania, które zostały spełnione z nawiązką. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie to perfekcyjnie zrealizowane kino science-fiction, garściami czerpiące zarówno z rysunkowych pierwowzorów, jak i sprawdzonych gatunkowych schematów.
X-Men: Pierwsza klasa był tworem bardzo specyficznym – choć był tak naprawdę rebootem serii, nie odżegnywał się od związków ze swoimi poprzednikami, a poprzez wplatanie w epizody członków pierwotnej obsady (Hugh Jackman i Rebecca Romijn) wręcz do nich nawiązywał. Było to działanie w pełni świadome, gdyż najnowsza odsłona przygód X-Men jest spełnieniem najskrytszych marzeń fana komiksu – oto bowiem dzięki pomysłowej fabule stara gwardia z lat 2000-2006 spotkała się w jednym filmie z członkami Pierwszej klasy. WPrzeszłości, która nadejdzie Singer przedstawia nam przerażającą współczesność mutantów, których na świecie została już tylko garstka – większość została zlikwidowana przez znanych z komiksu Sentinels, potężne roboty stworzone w latach 70-tych przez Bolivara Traska (w tej roli Peter Dinklage). Co gorsza, do powstania mutantobójców, przyczyniła się Mystique (Jennifer Lawrence), która zastrzeliła pomysłodawcę tych maszyn. Karą za jej zbrodnię były straszne tortury, a na dodatek kontynuatorzy dzieła Traska zdołali przekazać jej metamorficzne zdolności budowanym właśnie Sentinels.
By zapobiec tym wydarzeniom, profesor Xavier (Patrick Stewart) z pomocą Kitty Pryde (Ellen Page) wysyła w przeszłość Wolverine’a, który jako jedyny jest w stanie znieść psychiczne konsekwencje podróży w czasie. To właśnie w latach 70-tych rozgrywa się zdecydowana większość akcji, gdzie wyposażony jeszcze w kościane szpony Logan musi wydobyć z siebie cechy motywatora i mediatora. Co jak najbardziej naturalne, idzie mu wyśmienicie i choć nowe wyzwania mnożą się nieustannie, młodsze wersje Xaviera, Magneto i Mystique po raz kolejny przekonują się, że to, że ktoś się potyka i zbacza ze ścieżki, nie oznacza, że nie może być ocalony. To cytat, który pojawia się w filmie przynajmniej dwukrotnie i stanowi doskonałe podsumowanie wydźwięku tego dzieła: Przeszłość, która nadejdzie jest czymś więcej niż dwuipółgodzinną bijatyką w rodzajuAvengers. Najnowsza produkcja Marvela zastanawia się nad naturą człowieczeństwa, przywołuje temat klęski USA w Wietnamie, mówi o izolacji jednostki ze względu na jej inność. Całej historii – jak i całemu uniwersum X-Men – przyświeca zaś hasło boimy się tego, czego nie znamy.
Realizacyjna perfekcja nie jest tu żadnym zaskoczeniem – Singer nie mógł pozwolić na to, by jego obraz w warstwie wizualnej odstawał od reszty współczesnych blockbusterów i nie pozwolił. Śmiercionośni Sentinels zostali zaprojektowani tak, by budzić grozę, a liczne transformacje Mystique prezentują się nad wyraz efektownie. Dynamiczna akcja wręcz rozsadza ekran, dzięki czemu 130-minutowa nie nuży ani przez chwilę, zachowując jednocześnie niezbędną równowagę pomiędzy formą a treścią. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie to zdecydowanie najbardziej przemyślana i najsprawniej zrealizowana część serii o przygodach mutantów-superbohaterów. Daje ona nadzieję na to, że adaptacje komiksów – poza gromadzeniem setek milionów dolarów w kinach – zaczną proponować widzom to, co od zarania oferowały czytelnikom rysunkowe pierwowzory, czyli połączenie fascynującej rozrywki z niegłupią treścią.