Jeśli potraktujemy wybory do PE jako przedbiegi do jesiennych wyborów samorządowych, wniosek nasuwa się smutny: Nie czeka nas nic ciekawego.
W pierwszej chwili informację o wynikach „naszych” kandydatów startujących w wyborach do PE zilustrowałem na bobrzanach fotą, którą widać powyżej, statkiem powietrznym który niedawno spadł na pole nieopodal Tomaszowa Bolesławieckiego. Miała to być alegoria losu naszych lokalnych kandydatów, ale okazała się mało czytelna i zastąpiłem ją fotą Klaudii Witczak – to ona, głównie dzięki głosom spoza naszego powiatu, pokonała twórcę Gliniady, kandydata lokalnej PO i kandydatkę SLD.
Pani Klaudia zamiotła konkurencję robiąc to, czego nie zrobili inni, stawiając na kampanię poza Bolesławcem. A gdyby wcześniej i z większym przytupem pojawiła się i tutaj, to nasi lokalni politycy zapewne już zastanawialiby się jak ją przytulić lub zneutralizować przed jesiennymi wyborami samorządowymi. No bo nie oszukujmy się, ile osób w Bolesławcu (poza rodziną i przyjaciółmi) wiedziało przed wyborami kim jest ta Witczak?
Załóżmy, że nawet biorąc pod uwagę niską frekwencję i partyjny charakter wyborów do PE, można z lokalnych wyników niedzielnego głosowania próbować wyciągać jakieś wnioski na jesień. Mam nieodparte wrażenie, że wyniki wyborów (żadne odkrycie) odzwierciedlają zaangażowanie (również finansowe) w kampanię. W samym Bolesławcu Cezariusza Rudyka było widać najbardziej i … ma najwięcej, Bogdan Nowak (w stosunku do ostatnich wyborów samorządowych) działał na ćwierć gwizdka, i to widać po wyniku.
Obaj zebrali tyle, że przy dobrych wiatrach prawdopodobnie spokojnie z takim wynikiem zasiedliby w radzie powiatu. Rudyk nie powinien też martwić się o miejsce w radzie miasta, co zapewne by tej radzie nie zaszkodziło (chodzą plotki, że w radzie tej kadencji ktoś z platformianej opozycji też zasiada, ale prawdopodobnie rozsiewa je radny Sakowski).
Problem w tym, że w wyborach samorządowych frekwencja będzie wyższa, mobilizacja także (rzesza beneficjentów obecnego układu w mieście będzie zwyczajnie trzęsła tyłkami przed stratą dostępu do karmnika) ale więcej będzie przede wszystkim kandydatów. Bo Rudyk nie będzie jedynym lokalnym człowiekiem z PO, na którego można będzie postawić a Nowak być może nie będzie jedynym kandydatem w mieście, który nie będzie się bał Ratusza (o ile wystartuje).
32,17% poparcia dla Platformy w powiecie zapewne cieszy obecną powiatową wierchuszkę, ale w tych wyborach nie startował Piotr Roman. Nie było więc de facto najmocniejszej na rynku lokalnej politycznej konkurencji. Czyli nie było z kim walczyć. A skoro nie było… to co to za zwycięstwo? Radość z powiatowego wyniku Platformy, to jak radość Adamka po wygraniu na punkty ciężkiej walki z Kliczką, który nie wszedł na ring.
Co więc wynika dla nas na jesień z wyników wyborów do PE? Prawie nic, poza tym, że Rudyk sam się przetestował jako kandydata na prezydenta miasta i mógł dojść do mało odkrywczego wniosku, że ma potencjał aby przegrać z Romanem. Prawie nic poza tym, że Nowakowi pomysły zbierania głosów na siebie nie wywietrzały z głowy. A to oznacza, że trzeba będzie go na wszelki wypadek jakoś obrzydzić ludziom do jesieni, czyli możemy liczyć na „spontaniczny” protest sąsiadów przeciwko Piwnicy Paryskiej albo zakaz noszenia kapeluszy w święta kościelne.
Jeśli potraktujemy wybory do PE jako przedbiegi do jesiennych wyborów samorządowych, wniosek nasuwa się smutny: Nie czeka nas nic ciekawego.