Początkowo w moim zamyśle jarzyła się wigilijna lampka na jednej z wielu gałązek świątecznego drzewka, jakoż układałem się w owe komplety, by napisać o stole zastawionym tradycją polskiego domu, lecz zmieniłem zamiar bo te klimaty pachnące cynamonem, wędliną i świerkowiną są nam jak najbardziej bliskie, tylko że męczy mnie niczym czkawka moja książka wydana w Australii, ten mój już co nieco przyrdzewiały „CZAS PROSTOWANIA GWOŹDZI”.
Nic się nie zmieniło w sferze marzeń autora o zyskach płynących ze sprzedaży książki, każdy może przecież zostać Mikołajem i słyszę ten dzwon, tylko który on, bo nadal rzeczywistość jest kawałkiem zimnego metalu który dobrze jest czasem przyłożyć do rozgorączkowanej głowy i wiedzieć, że również Polonia australijska ma swoje odrębne klimaty pomimo nostalgii szczególnie w wigilijny wieczór.
Wprawdzie moja umowa z wydawnictwem australijskim nie jest na tyle wiązana abym nie mógł wydać swojej książki „Czas prostowania gwoździ” na swoim terenie, tylko że znów wpadłbym w drugą skrajność, gdzie polityka czytelnictwa w naszym kraju stanowczo przegrywa z surowym kawałkiem mięsa.
O stronach estetycznych książki nie będę się wypowiadał, bo wydawca się postarał bez zarzutów, lecz co z pięknych mebli gdy się chata sypie?