Dramat kanadyjskiego pisarza Verna Thiessena „Jabłko” wystawiono w Teatrze Starym w Bolesławcu. A w nim wystąpiły gwiazdy polskiej sceny: Małgorzata Foremniak, Joanna Koroniewska i Jan Jankowski. Gdy na scenie zapanowała ciemność, zaczęto snuć opowieść o mężczyźnie uwikłanym w romans i borykającym się z chorobą żony. Zapraszamy do lektury wywiadu z artystami przeprowadzonego przy okazji spektaklu przez Igę Kołacz (Ignis Brown) z Brownblueeyes.
IGNIS: Grasz kobietę chorą na nowotwór złośliwy. Trudno było wczuć się w taką sytuację?
MAŁGORZATA FOREMNIAK: To jest po prostu rola. Gram jakąś postać, historię. Ważniejsze dla mnie jest to, co dzieje się w środku mojej bohaterki. Choroba jest tylko pewnym powodem, który zmienia bardzo dużo w jej życiu. Najważniejsze jest zbudowanie postaci, tego, co się dzieje w niej samej, jej małżeństwie, pracy. Staram się nie myśleć, że jestem chora grając to.
IGNIS: Spektakl miał ponad trzyletnią przerwę. Jak to się odbiło na sztuce?
MAŁGORZATA FOREMNIAK: Był taki moment, że ten spektakl rzeczywiście nas wszystkich obciążał. Ma on to do siebie, że bardzo dużo musimy z siebie dawać. Musi to być zagrane na otwartych emocjach. Wtedy tylko może istnieć. Całą dekoracją i wszystkim, co buduje ten spektakl jest aktor. W związku z tym musi on być absolutnie prawdziwy, jeżeli płaczemy, to płaczemy naprawdę. Kosztuje nas to bardzo dużo. Zarówno dla widza, jak i dla nas jest to uderzenie emocjonalne. Gramy przedstawienie wiele lat i za każdym razem jest ono świeże. Cała nasza trójka to przeżywa, przed spektaklem i po. Wciąż mamy uwagi wobec siebie, przemyślenia, odkrycia. Za każdym razem otwiera się nowa wrażliwość. Jest to transparentne, gdyż w ciągu tych kilku lat również nasze życie się zmieniło. Dojrzeliśmy, mamy więcej doświadczeń i możemy je w jakiś sposób przekształcić.
Nie była to łatwa sztuka. Mogła ją oglądać wyłącznie dorosła publiczność. Nie chodziło tu jednak o sceny erotyczne, których było sporo, lecz o temat. Los trójki bohaterów połączył ich ze sobą w nieszczęściu. Historia opowiadała tak naprawdę o prostym życiu: codzienności, umieraniu, przebaczaniu. Widzowie mogli utożsamiać się z oglądanymi postaciami.
IGNIS: Spektakl jest od 18-tego roku życia. Czy młodszy widz byłby w stanie go zrozumieć?
JAN JANKOWSKI: To są trudne sprawy dla młodszych ludzi: choroba i zdrada. Nie chodzi nawet o sceny erotyczne. Dla nastolatków mogłoby to być nieczytelne. Chodzi o problem, a nie o nagie ciała.
IGNIS: Jak się współpracowało z reżyserem, Tomaszem Dutkiewiczem?
JAN JANKOWSKI: Jest to nasz kumpel, w związku z tym bardzo dobrze nam się pracowało. Materiał był trudny, lecz przez to, że się dobrze znamy, łatwiej było pracować. Mniej słów, a więcej pracy.
IGNIS: Fakt, że reżyser jest również aktorem, ułatwia pracę czy utrudnia?
JAN JANKOWSKI: [śmiech] Jemu może to utrudnia, bo musi się mierzyć z tym, co robiłem na scenie. On bardzo rzadko gra. Tylko w wyjątkowych sytuacjach. Właściwie jest takim kaskaderem. Jak mi się coś stanie i nie mogę grać, wtedy Tomek wpada i gra. Kiedyś grał często w Bielsko-Białej, ale w naszym spektaklu raczej rzadko. Dla mnie nie jest to problemem. Często dublujemy się w teatrze, co jest naturalną rzeczą.
Kochanką bohatera odgrywanego przez Jana Jankowskiego była Samanta grana przez Joannę Koroniewską.
IGNIS: Przypadła ci niełatwa rola. Grasz kochankę mężczyzny, którego żona jest śmiertelnie chora.
JOANNA KORONIEWSKA: Aktor grający nawet postaci wzbudzające kontrowersje, stara się je usprawiedliwić. W moim przypadku było tak, że rzeczywiście, kiedy dostałam scenariusz sztuki, rzutowało to na moje odpowiedzi. Twierdziłam, że postać nie jest jednoznacznie zła. Moja bohaterka nie uwodzi dlatego, że jest femme fatale i chce doświadczać seksualnych uniesień z mężczyznami. Robi to, ponieważ jest nieszczęśliwą, bardzo zamkniętą w sobie kobietą, która nigdy wcześniej nikomu nie powiedziała, że go kocha. Ona tak naprawdę ma problem.
IGNIS: Nie tylko ona miała problem. Wszyscy bohaterowie mieli skazę.
JOANNA KORONIEWSKA: Każda postać grana w naszym spektaklu ma swoją historię. Nie ma postaci szablonowo czystych i złych. Bohaterka grana przez Gosię Foremniak, która jest tragiczną postacią, ma swoje smutne momenty. Polegają one na tym, że na początku przedstawienia pokazywana jest trochę w sposób hetero. Nie do końca ma czas dla swojego męża, trochę się na nim mści, za to, że nie idzie jej w pracy. Tak samo postać Andy’ego, który nie jest po prostu „dobrym facetem, którego poderwała studentka”. Te ich cechy są tłem tego, co będzie potem. Spektakl przedstawia uniwersalne problemy każdego z nas. Wydaje mi się, że właśnie to świadczy o dobrze napisanej sztuce. Z kolei dialogi są bardzo bliskie życiu. Nie mamy tutaj wielkiej literatury. Wszystko jest nieoderwane od rzeczywistości. Trzeci aspekt jest jeszcze fajniejszy, ponieważ pod powłoką naprawdę dramatycznej fabuły, jest bardzo dużo zabawnych momentów, tak jak w życiu. Kiedy wydarzały się bardzo ciężkie momenty w moim życiu, a miałam rzeczywiście dosyć traumatyczne przeżycia różnego rodzaju, pamiętam, że wtedy właśnie jest najzabawniej. Czasami tragikomicznie się robi. I tutaj jest tych przeniesień bardzo dużo. Z tego właśnie powodu wszędzie, gdzie jesteśmy sztuka jest odbierana entuzjastycznie.
IGNIS: Niektórzy zarzucają twórcom sztuki, że spektakl oparty jest na prostych dialogach. A być może właśnie w tekstach tkwi siła przekazu?
MAŁGORZATA FOREMNIAK: Chciałabym usłyszeć tego, który zarzucił, że są to proste dialogi! Niech się tutaj stawi przede mną. [śmiech] Najtrudniej mówić jest prosto i najtrudniej grać prostym językiem. W tym spektaklu nie ma formy. Za formą można się schować. Natomiast tutaj gra się wprost. Aktor jest prawdziwy albo nie i to jest najtrudniejsze.
IGNIS: Jak się grało po kilkuletniej przerwie wystawiania spektaklu?
JOANNA KORONIEWSKA: Wydaje mi się, że to jest takie przedstawienie, że im starsze, tym lepsze. Im bardziej przeżyte jest życie, tym ma się więcej do powiedzenia, a tym samym do zagrania. W kontekście tego spektaklu, jest to bardzo ważne. Przedstawienie jest niskoobsadowe i jesteśmy skazani na siebie, ale lubimy się prywatnie, więc jest nam łatwiej w pewne rzeczy wejść. Na pewno wzbogaciliśmy przedstawienie o pewne rzeczy. Na jakość wpływa też fakt, że więcej gramy w teatrze, zarówno ja, jak i Gosia Foremniak.
IGNIS: Którą z recenzji najbardziej zapamiętałaś?
JOANNA KORONIEWSKA: Verna Thiessena, który napisał tę sztukę, i którego mogliśmy osobiście poznać, ponieważ przyjechał do nas na przedstawienie. Widział już różne ekranizacje. Nasza wersja bardzo mu się spodobała, ponieważ inne ekranizacje były nastawione na seksualność, bardzo erotyczne. U nas ten erotyzm jest cudzysłowem, a tam on szedł w stronę naturalizmu. Stało się tak trochę dlatego, że żyjemy w takim kraju, a trochę z powodu tego, że teatr to cudzysłów. Wolę domyślać się. Chcę coś przeżyć, a nie by mi coś pokazywano jak kawę na ławę. W teatrze nie chcę wszystkiego widzieć. W filmie tak. Naturalizm w teatrze nie podoba mi się.
Najlepszą recenzją według aktorów jest wzruszenie publiczności. Niemal za każdym razem widownia wychodzi zapłakana po spektaklu. Dostrzegłam kilka osób chowających się za chusteczką. Oczywiście nie panów. Oni reagowali w inny sposób – szeptali w napięciu do swoich towarzyszek, a w chwilach komicznych nerwowo (i dosyć głośno) próbowali się śmiać.
Rozmawiała: Iga Kołacz (Ignis Brown)
Wywiad pochodzi z bloga: