Byliśmy dziś na zakupach w dużym mieście. W galerii, żeby wszystko kupić za jednym zamachem, jak wyraziła się Moja Żona. Faktycznie, całodniowe zakupy w galerii odebrałem jako jeden wielki zamach!
Przed galerią było fajnie, bo udało mi się znaleźć wolne miejsce parkingowe. Szczęśliwie weszliśmy na pasaże i tu zaczęła się trauma. Żona wchodziła do każdego sklepu, wszystko oglądała, przymierzała i wszędzie musiałem iść z nią, żeby wyrazić swoją opinię na temat wyglądu Mojej Żony w nowym ciuchu.
– Jak wyglądam? – zagadnęła mnie dziesiąty raz wychylając się dwudziesty raz z przymierzalni.
– Super!
– Jak super? Przecież wyglądam w tym koszmarnie! – wybuchła Żona
– No masz rację Skarbie, koszmarnie – przytaknąłem szybko mając nadzieję, że wreszcie będzie zadowolona z opinii.
– Coo? Koszmarnie?! Ty to potrafisz być miły! – obraziła się Moja Żona i szarpiąc kotarę schowała się w przymierzalni.
Po dwudziestym sklepiku z czymś tam próbowałem sugerować, że może wrócilibyśmy do domku, po trzydziestym błagałem, żebyśmy wrócili do domku, po czterdziestym zbuntowałem się i kategorycznie zażądałem powrotu do domku. I wtedy Moja Żona mnie zauważyła.
– Ojej Kochanie, zapomniałam, że jeszcze tobie niczego nie kupiliśmy.
I popchnęła mnie lekko w stronę salonu z męską garderobą. Od tego momentu mą głową zawładnęło marzenie, aby stworzono sklep z odzieżą męską, na którego drzwiach oprócz tradycyjnej wywieszki: „Akwizytorom dziękujemy” wisiałaby druga z napisem „Wszelkim Żonom wstęp wzbroniony” .
Wybiegły w naszą stronę cztery przymilne panie i zaczęły taksować mnie wzrokiem. Wyprężyłem pierś i próbowałem wciągnąć brzuch. To pierwsze poszło mi znacznie lepiej. No, no takiego zainteresowania moją osobą przez tyle kobiet równocześnie już dawno nie pamiętam. W ogóle nie pamiętam.
Żona oczywiście wszystko musiała zepsuć.
– Musimy kupić Mężowi coś nowego, bo wygląda w tym jak łachmaniarz.
Zapadłem się w sobie.
Panie wzgardliwie wydęły usteczka i już dwie straciły mną zainteresowanie wbiegając między wieszaki. Jednak nie byłem tak do niczego, bo wróciły za chwilkę dźwigając jakiś stos szmat, na widok których moja żona wykrzyknęła:
– Patrz kochanie, jakie piękne garnitury!
Zrobiłem krok w tył, ale żona była szybsza.
– Kochanie, przymierzaj! – i wepchnęła mnie ze stosem za kotarę.
Pokręciłem się przez chwilę w przymierzalni i obwieściłem:
– Są świetne, wychodzimy!
– O nie, nie kochanie, wyjdź i pokaż się, jak to na tobie leży – zażądała Moja Żona – Podnieś ręce. A nie ciśnie Cię tuuuu? Nie garb się! No wyprostuj się! Wciągnij brzuch. Oj kochanie, nie wypinaj się tak. Nie uważa pani, że On jest troszkę za gruby na ten fason? A teraz kucnij. A tuuu cię nie ugniata? Dlaczego to tak na tobie wisi? No wyprostuj się! Nie kręć się! A z tyłu? No odwróć się! Jak wyglądasz z tyłu! Dlaczego nie zapiąłeś guzika? Pomachaj rękami, nie tak! Wyżej je podnieś! No niech panie zobaczą, jak On w tym wygląda!
Panie z politowaniem kiwały główkami i podrzucały kolejne lepsze fasony.
– Kochanie nie nadymaj się, stań prosto! Przecież masz nietypową sylwetkę! No nie obrażaj się! Nic nie poradzę, ze się roztyłeś.
W końcu panie zaproponowały garnitur, który był o wiele za duży i szczęśliwie niczego mi nie ugniatał i w nic się nie wpijał. Spocony i zmaltretowany wyszedłem z przymierzalni potykając się o za długie nogawki.
– Widzisz, kochanie, jak byłbyś wyższy, to ten garnitur leżałby na tobie idealnie!