230 na 170 centymetrów liczy sobie wnętrze wozu nazwanego El Carretón del Desierto. – To wymiary łóżka, pokoju i naszego teatru, to mój dom – mówi Katarzyna Sęk z Bolesławca, która Wozem Pustyni od lat przemierza najbiedniejsze rejony Meksyku, San Louis Potosi i Zacatecas. Ona i Jaime w tym wozie grają, śpią, mieszkają i spełniają marzenia. Swoje i widzów ich teatru.
Po spektaklu wystawiają wiadro na drobne i dary. Czasem ludzie wrzucą tam 250 peso a czasem 30. 100 peso to około 24 złotych. Ważniejsze od pieniędzy jest jednak to, że goszczące ich wioski wykarmią konie, osła i aktorów. Bywa, że zostanie także coś na zapas.
Tak naprawdę spektakl zaczyna się w momencie, gdy wjeżdżają do wioski pokonawszy zwykle dzienną normę 20 km. Idą do „sołtysa” prosić o zgodę na występ. Zgodę dostają zawsze. Potem objeżdżają wieś z małym mikrofonem i głośnikiem zapraszając na spektakl. Grają za „co łaska”, żeby wszyscy mogli obejrzeć spektakl.
– No bo nawet gdyby było bardzo tanio to ktoś, kto ma dziesięcioro dzieci, nie wybrałby się. A tak przyjdzie i zobaczy – tłumaczy Kasia.
Widzowie nie przychodzą na wyznaczoną godzinę. Bywa, że spektakl zaczynają oglądać cztery osoby. Ktoś spogląda zza węgła, inni schodzą się przed wóz powoli, w trakcie. Siadają na ziemi, na przyniesionych ze sobą krzesłach i przeżywają to, co widzą.
Jaime grając pewnego dnia ogromnym pająkiem – marionetką usłyszał z widowni, że to szczęście, że tego pająka ma na sznurku.
Zanim…
Zanim Kasia zagrała w pierwszej meksykańskiej wiosce, zagrała w Teatrze Starym w Bolesławcu. Grupę prowadzoną przez Marka Biegasiewicza wspomina jako jedno z pierwszych miejsc, które nadały kierunek jej pasji. M.in. po tych doświadczeniach wylądowała na wydziale lalkarskim Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Po trzecim roku studiów wyjechała do Francji. Wróciła do Polski, zrobiła dyplom i wyjechała na dwa lata do Paryża.
Już rok wcześniej poznała grupę teatralną i reżysera, który zaproponował jej pracę. Prowadziła zajęcia teatralne z dziećmi, grała w spektaklach, reżyserowała.
– Byłam młodym człowiekiem, ale ktoś na mnie postawił i miałam wolną rękę – wspomina. – Uwierzyli we mnie i pozwolili działać.
Sen
W Paryżu był nie tylko teatr. Kasia pracowała też w sklepie z pamiątkami przy Luwrze sprzedając turystom miniaturki wieży Eiffla. Do czasu aż przyśniły jej się Indie. Właściwie to sama nie wie czemu jej się przyśniły, bo nigdy się tym krajem ani jego kulturą czy religią się nie interesowała. Ale skoro się już Indie się przyśniły, to trzeba było coś z tym zrobić. Zamknęła wszystkie sprawy we Francji, znajomym powiedziała, że nie wróci. I wyjechała.
– Nie wiedziałam czy jadę na miesiąc, czy na rok – wyjaśnia.
Trafiła na włosko-hinduską grupę Milon Mela organizującą warsztaty w Indiach. Napisała do nich i zaprosili ją na swoje warsztaty w Indiach. Poleciała a na warsztatach poznała nauczyciela sztuk walki. Miesiąc, zwiedzając kraj, podróżowała z jednego końca Indii na drugi, aby dotrzeć do szkoły i poznać sztukę walki kalaripayattu.
U Johna przez cztery miesiące uczyła się matki sztuk walki. Dynamicznej, obejmującej walkę wręcz lub z użyciem broni, m.in.: miecza, włóczni, kija, a także walkę osób nieuzbrojonych z uzbrojonymi.
– Tam zaczęłam odkrywać to, jak pracować z ciałem – mówi Kasia. – W tej sztuce walki jest dużo elementów choreografii. Pasjonujące jest to, że w walce nie myślisz o niczym innym, jesteś tylko w tym ruchu i tym ruchem. Miałam świetnego nauczyciela.
Warto dodać, że kalaripayattu to niejedyna sztuka walki w ogromnym wachlarzu talentów Katarzyny. Trenowała też dżudo.
10 godzin spektaklu
W Indiach uczyła się też tańca kathakali. To rodzaj spektaklu z bardzo ważnymi gestami i mimiką. Aktorzy uczą się pewnych postaci i grają je w spektaklach, których czasem do końca nie znają. Są swoją postacią. Bywa, że nie znają również partnerów. Trafiają na przykład w dziesięciogodzinny spektakl odtwarzając tylko swoją rolę.
– Na scenie dochodzi do niespotykanych w typowym teatrze sytuacji – mówi Kasia. – Na przykład za mną stoi kolega, który ma w spektaklu zatańczyć, ale dopiero za trzy godziny. Patrzy na zegarek i czeka. Ktoś inny chodzi po scenie. Czerpałam z Indii inną wizję teatru, która dała mi dużo do myślenia. Sama wciąż dochodzę do tego czego się tam nauczyłam.
Sztuki walki, taniec, teatr – wszystko to staje się detalami przy najważniejszym. W Indiach Kasia poznała Hiszpana o imieniu Jaime. Akrobatę, nauczyciela wychowania fizycznego, aktora. Studiował w tej samej szkole tańca. Nie miała jednak dla niego zbyt wiele czasu.
– Ja tam nie miałam miejsca żeby myśleć o czymś innym niż o nauce, brakowało mi czasu na znajomości – opowiada.
Dopiero gdy wróciła do Europy, do Polski, do Belgii i Francji – zdecydowała się odwiedzić go w Hiszpanii.
Życie poprowadziło
– Pojechałam na tydzień i zostałam. Jesteśmy już ze sobą 10 lat z czego osiem na pustyni. Wzięliśmy ślub zanim się poznaliśmy. Urzekło mnie w nim wszystko, odnaleźliśmy się po prostu.
To pojemne „urzekło mnie w nim wszystko” powoduje pewien dysonans przy powstawaniu tego tekstu. Kasi wydaje się, że to za mało słów na opisanie mężczyzny jej życia. Ale te słowa mówią tak dużo, że w końcu zostają w tekście jak charakterystyka tego czym i kim dla Kasi jest Jaime.
Przez to, że jej losy raczej różnią się od losów większości absolwentek bolesławieckiego I LO trudno nie myśleć o tym, co na te Paryże, Indie i ostatnie ekstremalne 8 lat życia na pustyni mówią rodzice.
– Moja rodzina mnie wspierała i wspiera. Zawsze czułam, że sama decyduję o swoim losie, od dziecka, nawet gdy tak może nie do końca było. Nigdy, mimo najdziwniejszych decyzji w moim życiu, nie rzucali mi kłód pod nogi. Pomagali i pomagają. Wierzą we mnie od początku.
Mówi, że od dziecka chciała żyć tak, jak żyje.
– Nigdy nie interesowała mnie żadna praca, która nie jest teatrem. Robiłam różne rzeczy żeby się utrzymać, ale teatr jest wszystkim. Nie planowałam, że będzie tak jak jest, jestem w takiej a nie innej historii i tak mnie moje życie poprowadziło.
Antypody
Meksyk i Indie leżą po przeciwnych stronach Ziemi, dzieli je pół świata To staje się dla nich brzemienne w skutkach. Podobne strefy klimatyczne, podobne rośliny, podobni ludzie. Musieli je poznać o różnych porach roku, uczyć się w Indiach, zwiedzać Meksyk, pracować w Hiszpanii.
W Hiszpanii Kasia kelnerowała, on kucharzył. Zarabiali na Indie i Meksyk na przemian. Na podróże w dwa podobne miejsca leżące bardzo daleko od siebie.
– Pracowaliśmy, żeby finansować samorozwój, w pewnym momencie jednak powiedziałam że mam dość, że chcę wszystko postawić na ten teatr. Moje życie jest tylko teatrem, nie chciałam być kilka godzin kimś innym, choćby kelnerką, a potem znów zajmować się tym najważniejszym, czyli teatrem. Zmęczyło mnie to, a może po prostu przyszedł kolejny etap i dojrzałam do decyzji.
Kasia zawsze myślała o tym, że trzeba wierzyć w marzenia i je realizować. Nic nowego, każdy tak myśli, tylko nie każdy zajmuje się w życiu realizacją swoich marzeń. Ona tak, a jednym z marzeń, które miała mieszkając jeszcze na Staszica w Bolesławcu, był koń. Tyle, że koń kojarzył jej się z bogactwem i luksusem. Teraz ma dwa konie, ale w Meksyku. I ma też osiołka.
Kupowanie konia w Meksyku
Prawdopodobnie można po prostu pójść do jakiejś stadniny czy hodowli i kupić konia za duże pieniądze, ale takie rozwiązanie ich nie interesowało. W biednych rejonach Meksyku, w których postanowili żyć, kupno konia nie jest wielkim wyzwaniem ekonomicznym. Jest naprawdę wielkim wyzwaniem…
– Ponad dwa lata w Meksyku, zanim nam zaufano i kupiliśmy konie, czekaliśmy aż ktoś zgodzi się nam je sprzedać. Przed samym kupnem koczowaliśmy dwa miesiące pod jednym drzewem aż przyjdzie ktoś i powie że koń jest na sprzedaż. Buty do jazdy konnej miałam wtedy już od roku. Kupno konia to są lata pracy i udowadniania, że nie jesteś złym człowiekiem.
Jak tłumaczy Katarzyna, w małej wiosce gdzie wszyscy się znają, potrzebujesz wiele czasu, żeby zdobyć zaufanie ludzi, żeby ciebie zaakceptowali.
– Tam zwierzęta nie są drogie, to nie jest luksus, to jest proza życia. Chcieliśmy mieć konie i uczyć się tych zwierząt, żyć z nimi. Udało się.
Biogramy
Zwierzęta, podobnie jak lalki i ludzie, są równorzędnymi członkami zespołu teatralnego i rodziny Nudo. Każde z nich ma swój biogram na stronie internetowej teatru:
Pascualito
Przychodzi na ten świat pierwszego listopada 2010 roku, zaś do trupy dołącza już w lutym 2011. Od razu zostaje gwiazdą spektaklu, w którym swym tanecznym numerem wkrada się w serca tych najmłodszych i tych troszkę starszych.
Pinto Peres
Urodzony w 2007, przy wodopoju Cruzitas, okolice Presa de Santa Gertrudis (Meksyk). Do trupy dołącza w Wigilię roku 2009, i od tej pory trenuje już z nami, nauka jazdy w siodle, powożenie furmanką i ostatecznie staje się jednym z komików wędrownych.
Alasan Lusero
O rok starszy od Pinto Peres, pojawia się dnia następnego; szybko zostaje szefem dzięki swym zaletom i dojrzałości.
Pasqualito
Pasqualito przychodzi na ten świat pierwszego listopada 2010 roku, zaś do trupy dołącza już w lutym 2011. Od razu zostaje gwiazdą spektaklu, w którym swym tanecznym numerem wkrada się w serca tych najmłodszych i tych troszkę starszych.
– Nie planowaliśmy osła, ale to jakoś samo wyszło. Graliśmy w jakiejś wiosce blisko gór, gdzie umówiliśmy się ze znajomym malarzem Pasqualem na spotkanie. Dzień przed jego przyjazdem łapano osły i oboje zwróciliśmy uwagę na czteromiesięcznego osiołka, którego matka wpadła w przepaść i się połamała. Następnego dnia ludzie z tym osiołkiem przeszli koło naszego obozowiska, był inni niż wszystkie zwierzęta. Przyciągnął także uwagę Pasquala.
Kiedy wyjeżdżaliśmy już stamtąd ten osiołek stał przy drodze przywiązany do drzewa, nikogo przy nim nie był. Ujechaliśmy kawałek i przebiła nam się opona. Nadjechał na koniu właściciel osiołka a nasz znajomy postanowił zwierzę odkupić i dać nam w prezencie. Ten osioł tak krążył wokół nas i w końcu do nas trafił. Nie miał mamy i potrzebował mleka a była susza, nie miał szans na przeżycie. Doszliśmy do wniosku, że jak umrze, to u nas, z nami. Odchowaliśmy go na soku, a właściwie na soku z kaktusa, zwanym miel de Maguey.
Imię ma po ojcu chrzestnym czyli po Pasqualu.
Rodzina
Rodzina Nudo to zwierzęta, lalki i aktorzy, czyli Kasia i Jaime. El Carretón del Desierto to cała rodzina, komplet, zespół, trupa postaci ożywionych i ożywianych. Rodzina Nudo wypoczywa około 2 miesięcy w roku (gdy jest zbyt zimno lub zbyt gorąco na podróż) nieopodal swojej wsi La Presa. To czas na przygotowanie do kolejnej podróży, na pracę nad spektaklami, naprawy lalek itd. Kasia uczy się grać na saksofonie, oboje trenują, czytają książki. W trasie nie ma na to czasu. Trasa to cztery a czasem sześć miesięcy niemal ciągłej pracy.
– Pustynia pokazuje jaki naprawdę jesteś. Jakąkolwiek rolę przyjmiesz sobie tutaj, to wszystko z ciebie opada i zostaje prawda o tobie. Warunki są tak twarde, proste i naturalne, że sztuczność znika.
Zdarzało im się wyprzedzać prąd, wjeżdżać do wiosek, przed którymi dopiero stawiano słupy energetyczne. Ale to nie znaczy, że ludzie w tych wsiach wiedzą coś o teatrze. Kasia więc mówi im, że EL Careton jest czymś w rodzaju cyrku. Cyrki już nie dojeżdżają do wiosek na ich trasie. Jest tam zbyt biednie, aby cyrkowcom opłacały się takie występy.
Czasem jadą jeden dzień a czasem trzy dni z wioski do wioski. Zatrzymują się przy wodopojach i tam gdzie jest trawa, żeby konie odpoczęły. Wtedy mają czas na pracę.
– Pracuję żeby jeść a gdy mam jedzenie to ćwiczę i pracuję nad sobą. Każdy spektakl trwa minimum godzinę, ale oprócz tego trzeba się rozłożyć i, żeby zagrać ten spektakl, w sumie musimy poświęcić cały dzień.
Jaime i Kasia nie mają komórki, gdy potrzebują zadzwonić, szukają telefonu w którejś z wiosek, maile odbierają raz na dwa miesiące, nie oglądają telewizji. Mają tylko Ipoda z muzyką. U nas ktoś mógłby powiedzieć, że są wykluczeni cyfrowo. Albo, że są wolni.
Nic do roboty
Teoretycznie rzecz biorąc, człowiek, który spełnił marzenia, powinien czuć się spełniony. Katarzyny to nie dotyczy.
– Gdy poczuję się spełniona, to nie będę miała już nic do roboty. Ja się cały czas spełniam. Nie interesuje mnie nic innego, nie byłabym szczęśliwa bez tego, co robię.
Gdy przyjeżdża do Polski (zwykle raz w roku) mawia, że przyjeżdża na luksusy – tu jest wanna z ciepłą wodą, łóżko.
– Tam mi tego nie brakuje, ale gdy przyjeżdżam tutaj, to mam przyjemność ze wszystkiego, co nie jest rutyną. Skromne życie uczy radowania się z rzeczy, które nie są niezbędne do życia. Ludziom czasem przez kilka godzin brakuje wody w bloku i już przeżywają dramat, stres i wyklinają. A te luksusy nie są niezbędne. Mam wrażenie, że tutaj wszystkiego jest za dużo, że tutaj niczego nigdy nie brakuje.
Ich teatr
– To jest teatr obwoźny, lalkowy, wędrowny, troszkę można go porównać z kuglarskim teatrem ze średniowiecza. Każda lalka jest dla mnie aktorem, każda jest wyzwaniem,
Lalki robią sami, czasem ktoś pomoże. Lalki się psują i niszczą. Trzy przyjechały z Kasią do Polski w celu dokonania poważniejszych napraw w jej bolesławieckim warsztaciku.
– Historie piszemy sami. Muszą być dostosowane do tego, czym dysponujemy, do lalek, do nas, do zwierząt. To jest wyzwanie, samemu napisać teksty, pomyśleć o scenografii, muzyce… W normalnym teatrze robi to grupa specjalistów. Mam tyle do zrobienia, że grania w tym jest dla mnie najmniej i ciągle chcę grać więcej.
El Carretón del Desierto ma trzy spektakle i pracuje nad czwartym. Wszystkie opowiadają historie z życia rodziny Nudo. Pierwszy przedstawia całą rodzinę, prezentuje ją.
Drugi opowiada historię przyjazdu dziadka Maga do rodziny. Dziadek przybywa ze swoim teatrem.
Trzeci spektakl jest o snach. Królowa snu, półsyrena siedząca w sieci (pamiętajmy, że jesteśmy na pustyni) woła ludzi bo nikt nie chce śnić i prosi, żeby ludzie śnili. Wtedy rodzina Nudo zaczyna śnić.
Spektakle powstają ze scenek połączonych tematem. Jest w nich dużo improwizacji.
– Improwizacja jest dla mnie stopień powyżej warsztatu. Często zdarza się w ulicznych spektaklach, że ludzie improwizują bez warsztatu a on jest bardzo ważny.
W spektaklach nie brakuje też cytatów. Często z czegoś, co akurat czyta Kasia. Meksykanie z małej wioski oczywiście nie wiedzą, że ten fragment tekstu to Nietzsche. Ale to nie ma znaczenia.
Kiedy spektakl się kończy widzowie nie odchodzą, czasem podchodzą do lalek i rozmawiają z nimi nawet kiedy Kasia wyjdzie już z tła lalki. Kiedy pokaże że jest tylko, albo aż, Kasią trzymającą lalkę.
– Pokazuję koniec, robię OFF, wychodzę, pokazuję się jako osoba sterująca lalką a ludzie dalej z tą lalką rozmawiają.
– Rzadko zdarza mi się mieć poczucie, że zrobiłam dobry spektakl, zawsze mam poczucie że można było lepiej. Ciągle brakuje mi więcej warsztatu, więcej grania i więcej sprawności na wszystkich poziomach, żeby to było jeszcze lepsze.
– Jedna z dziewczynek powiedziała mi kiedyś po spektaklu, że jesteśmy bardziej realni niż telewizja. Tam jest jeszcze świeża wrażliwość. Ja przychodzę z lalką, czyli z czymś zupełnie surrealistycznym a ona mi mówi, że jestem bardziej realna od telewizji.
Lalki
Część ekipy Wozu Pustyni zaprezentowana jest na stronie internetowej następująco:
Manuel Nudo
Jego korzenie nie są znane, podobnie jak wielu innych marionetek – sierot, zatopionych w zapomnieniu i które szczęśliwym trafem odnaleźliśmy na straganach staroci. A oto jego historia: odnaleziony we Wrocławiu w 2001, jest pierwszym, który dociera do Meksyku, jeszcze przed budową Wozu; Pod pseudonimem Ulises zaprzyjaźnia się z dziećmi wiosek z okolic San Louis Potosi. Rolą Kreonta w „Op. Medea” debiutuje w teatrze, a w „Carretón del desierto”, gra męża Zosi.
Juanito Nudo, a clown
Głowa jego znaleziona we Wrocławiu w 2001, leżała obok Manuela, chociaż fizjonomia świadczy najprawdopodobniej o pochodzeniu z terenów byłej Czechosłowacji. W zespole pełni funkcję opiekuna zwierzaków. Jest słońcem zespołu, romantykiem rozgrzewającym serca nawet najbardziej nieufne.
Billy Nudo
Wokalistka i saksofonistka. Jej pseudonim artystyczny to hołd ku wielbionej przez nią i będącą jej niezmierzoną inspiracją , Damy Jazzu- Billy H. Mimo niewielkiego wzrostu wielka duchem, próbuje swego szczęścia na scenach wyśpiewując jazzowe standarty. Za nią już cała trzecie turnee z El Carretón, gdzie towarzyszy nam ze swym numerem Black Bird.
Nomadowie
Jesteśmy nomadami XXI wieku, jesteśmy aktorami, jesteśmy ludźmi.
Co będzie dalej? Nie wiadomo, nie ma jakiegoś „dalej”, jest teraz. Katarzyna nie planuje. Jej pojęcie czasu, w którego istnienie zresztą niespecjalnie wierzy, jest zupełnie inne. Na pustyni umawiając się z przyjacielem na spotkanie robią to z precyzją do miesiąca. Nie wiedzą gdzie i kiedy skończy się trasa, do jakiej wsi dojadą. Godziny są umowne i względne jak dni czy tygodnie. Rozmowa z Katarzyną o tym, co będzie robić za rok jest równie absurdalna jak rozmowa o tym, czym się zajmie za lat dwadzieścia.
Nie myślę o dalekiej przyszłości, przyszłość nie istnieje, więc o co mam się martwić?
Głębokie pragnienie, czy też potrzeba życia jak komedianci z dawnych czasów, połączyła nasze drogi. Naszą radością jest przemierzanie pól, dróg, odległych zakątków, do których może dotrzeć jedynie pojazd taki jak nasz, wóz o silniku dwóch serc. I tak Wóz Pustyni, El Carretón del Desierto, marzenie senne, zmaterializowana iluzja, to coś co utrzymuje nas żywych i szczęśliwych.
Więcej zdjęć i aktualności z życia El Carretón del Desierto znajdziecie TUTAJ