Henryk Baranowski nie jest znany w Bolesławcu w takim stopniu, na jaki zasługuje. Może znają go koledzy z klasy maturalnej Liceum Ogólnokształcącego, grupa przyjaciół, z którą ma kontakty podczas okazjonalnych spotkań w Bolesławcu, czy entuzjaści teatru, filmu, opery.
Kiedy w 2003 r., na zaproszenie Józefy i Marka Witasów z księgarni Agora w Bolesławcu, na Zamku Kliczków miała miejsce projekcja Jego filmu „Święta wiedźma” (do którego napisał także scenariusz), ze znakomitą rolą Magdy Cieleckiej i Jana Englerta, po której odbyły się rozmowy o filmie, zastanawiałem się nad tym, że należałoby przybliżyć bolesławianom sylwetkę tak znakomitego twórcy, który podkreśla związki z naszym miastem.
W 2012 r. podczas kolejnej podróży do Berlina Pan Henryk zatrzymał się w Bolesławcu i dzięki Jego uprzejmości, i pomocy Jadzi Szczurowskiej, spotkaliśmy się w Piwnicy Paryskiej. Zaproponowałem, że napiszę artykuł o Jego bogatej twórczości reżyserskiej do „Rocznika Bolesławieckiego”, na co uzyskałem zgodę.
Stopniowe poznawanie bogatego życiorysu, fantastycznych dokonań artystycznych wzbudziło moje obawy, jak w krótkim tekście przedstawić twórcze dokonania Henryka Baranowskiego w Polsce oraz w wielu krajach na całym świecie. Początkowo myślałem o dłuższym wywiadzie, ale ponieważ Pan Henryk okazał się człowiekiem otwartym, kontaktowym i obiecał przysłanie potrzebnych mi materiałów, zdecydowałem się na formę artykułu. Otrzymałem maszynopis Jego przygotowywanej książki „Spowiedź bez konfesjonału. Wędrówka pomiędzy sztuką, magią i medycyną” – z niej pochodzą wszystkie cytaty zamieszczone w niniejszym tekście.
Henryk Baranowski pochodzi z rodziny inteligenckiej. Jego ojciec Stanisław Baranowski – był znanym dyrygentem i skrzypkiem Filharmonii Lwowskiej. Mama Irena z domu Filbert, była córką oficera armii carskiej mieszkającą w Charkowie. Rodzice poznali się podczas wojny, gdy ojciec po wkroczeniu we wrześniu 1939 r. do Lwowa Armii Czerwonej został wysłany do pracy w operze w Charkowie. Miłość zaowocowała ślubem, ale chwilowo nie mogli być razem, gdyż Rosjanie rozdzielili ich wysyłając matkę Irenę do Mołdawii, aby tam uczyła języka niemieckiego. Z mężem połączyli się dopiero w 1941 r. po napaści Niemiec na Związek Radziecki. Jesienią 1942 r. rodzina postanowiła wyjechać do Krakowa, ale transport zatrzymał się w Tarnopolu. Ojciec zarabiał grając w orkiestrze weselno-pogrzebowej. Były to trudne czasy dla Polaków mieszkających na Kresach. Odradzał się nacjonalizm ukraiński – działała Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, powstawały oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii, nazywanej przez ludność polską „banderowcy” (od nazwiska Stepana Bandery).
Rodzina Henryka już w 1939 r. przeżyła tragedię, gdy po wkroczeniu Armii Czerwonej NKWD aresztowało dziadka Marcina Filberta i brata mamy Wołodię, po których ślad zaginął. Ponowna tragedia spotkała rodzinę w listopadzie 1942 r. Ojciec Stanisław w czasie wyprawy po żywność, na wsi pod Tarnopolem, został brutalnie zamordowany przez banderowców (poćwiartowano go piłą, a ciało wrzucono do studni). Henryk nigdy nie poznał swojego ojca, bo urodził się 9 lutego 1943 r. w Tarnopolu, cztery miesiące po jego śmierci.
Jakby mało było nieszczęść rodzinnych, w 1944 r. mama Irena z babcią Stefanią i rocznym Henrykiem zostali wywiezieni na roboty przymusowe do Niemiec. Niedaleko Bremen w obozie, w drewnianych barakach przeżyli i tam zastał ich koniec wojny. Trzy lata mieszkali w Amerykańskiej Strefie Okupacyjnej. Mieli możliwość wyjazdu do USA, bo w mamie Henryka, z wzajemnością, zakochał się oficer armii Stanów Zjednoczonych, ale babcia Stefania nie chciała słyszeć o wyjeździe za ocean, stąd mama podjęła w 1948 r. decyzję o powrocie do Polski.
Przyjechali na Dolny Śląsk i zamieszkali w Kliczkowie. Ta mała leśna miejscowość położona wśród Borów Dolnośląskich stała się dla nich małą ojczyzną, którą Pan Henryk wspomina przez całe życie i chętnie tam powraca. Był to dla małego chłopca szczęśliwy okres, a dla rodziny spokój i stabilizacja po ciężkich przeżyciach wojennych.
Tak pisze o Kliczkowie: A potem lato w Kliczkowie, maleńki domek z podwórkiem, stodoła i pralnia. Wspólne spacery nad Kwisą, gdzie szedłem przytulony do twojego uda trzymając za rękę. Zdobywca najpiękniejszej mamy na świecie. A wokoło drzewa, szumiąca rzeka i oszalałe radością ptaki, i las, w którym szukaliśmy grzybów i uciekające przed nami dziki, jelonki i sarny.
Brak ojca i dziadka powetował sobie wiele lat później wyjeżdżając do Brwinowa w powiecie pruszkowskim na wakacje. Był tam dom pradziadka Jana Janowskiego, emerytowanego komendanta straży warszawskiej przed I wojną światową. Z sentymentem wspomina te pobyty: Bywałem tam jako smarkacz na zebraniach rodzinnych. Dziadek zawsze siedział u szczytu stołu. Jamniczka Bebunia na kolanach i kot na ramieniu. Karmił je, najpierw łyżka zupy dla psa, łyżka dla kota, a sam zjadał na końcu. W rodzinie było tajemnicą, ile lat ma jamniczka. Pradziadek cieszył się, że ma ona już 50 lat. Prawda była taka, że po 10-ciu latach pojawiała się nowa jamniczka i w ten sposób przedłużano życie Bebuni. Pradziadek Janio, bo tak go nazywano w rodzinie, w wieku 99 lat nieszczęśliwie zginął, spadając ze schodów. Później kupiłem ten dom w Brwinowie. Jest to najlepsza przystań po powrocie z licznych pobytów zagranicznych.
Okres dzieciństwa w Kliczkowie to również pamięć o wielu ludziach i przyjaciołach, których zapamiętał młody Henryk. Wspomina z pewną nostalgią pana Piotrowskiego, chudziutkiego drwala, traktorzystę Stasia Wojciechowskiego, pana Młota – wielkiego leśniczego, swego rówieśnika i przyjaciela – Janka Piotrowskiego, Agnieszkę mieszkającą koło elektrowni i ojczyma Zdzisława Cordiera, który jeździł harleyem z koszem, z którego był bardzo dumny. A mama była z nim szczęśliwa.
Kliczkowski okres skończył się, gdy rodzina Henryka przeniosła się w połowie lat 50. do Bolesławca i zamieszkała na ul. Ślusarskiej, a później na ul. Hanki Sawickiej (dzisiejsza Sierpnia ’80). Mama rozpoczęła pracę w Polfie, została kierownikiem Klubu. Henryk wspomina, że na Ślusarskiej koło szpitalnej kostnicy razem z kolegami, Grzegorzem i Egonem, w znalezionych niemieckich hełmach toczyli bitwy z chłopakami z ul. Karola Miarki. Po ukończeniu szkoły podstawowej w 1957 r. Henryk Baranowski rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Bolesławcu. Nauka nie sprawiała mu trudności. Był bardzo dobry z matematyki. W dziewiątej klasie – w 1959 r. nauczyciel matematyki Julian Duduś (po zmianie nazwiska Jaworowski) zaproponował swemu zdolnemu uczniowi udział w olimpiadzie przedmiotowej. Henryk został finalistą centralnego etapu Olimpiady Matematycznej. Oprócz tych uzdolnień miał zacięcie sportowe. Trenował z sukcesem lekkoatletykę. W 1960 r. został mistrzem Polski juniorów w biegu na 1000 m (2,37 min) oraz wicemistrzem w trójskoku (14,87 m).
Maturę zdał w 1961 r. Mógł studiować matematykę na Uniwersytecie Wrocławskim lub podjąć studia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego, ale wybrał filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Studia zakończył absolutorium, a obrona pracy magisterskiej nie nastąpiła w wyznaczonym czasie, gdyż Jego promotor prof. dr hab. Leszek Kołakowski został zwolniony z uczelni (wypadki marcowe 1968 r.) i wyjechał na emigrację do Oxfordu.
Henryka Baranowskiego pasjonowała sztuka, więc rozpoczął studia na Wydziale Reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie i ukończył je w 1973 r. otrzymując dyplom magistra sztuki. Ciągle z sentymentem wracał do Bolesławca. Wspomina o swojej karierze „szansonisty” w Klubie NOT: Śpiewałem utwory Elvisa Presleya, Paula Anki, Toma Jonesa, Louisa Armstronga, a elita bolesławiecka – inżynierowie kopalni Konrad, lekarze i prawnicy tańczyli i wsłuchiwali się w mój koszmarny angielski. Przy fortepianie siedzi Romek Szczurowski „Szczur” znakomity klezmer i mój starszy kolega.
Twórczość Henryka Baranowskiego obejmuje wiele dziedzin pracy reżyserskiej – reżyseria teatralna (teatry w całej Polsce), reżyseria filmowa, telewizyjna filmografia, spektakle muzyczne – operowe i operetkowe. Zajmował się także pracą pedagogiczną, był dyrektorem teatrów, zagrał kilka ról filmowych. Duża część ze stu reżyserowanych przez niego przedstawień powstała na scenach zagranicznych.
Zadebiutował w 1973 r. w Teatrze Ateneum w Warszawie sztuką „Pokojówki” J. Geneta. Jako student filozofii pisał pracę magisterską u prof. L. Kołakowskiego właśnie o autorze tej sztuki, ale jak już wspomniałem, zaproponowano Mu po wyjeździe profesora zmianę tematu (filozofia Marksa), ale nie podjął się tego. Lata 1973–1980 to zdobywanie doświadczeń i praca w wielu teatrach w Polsce. Między innymi w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu wyreżyserował „Męża i żonę” A. Fredry, w Teatrze Bałtyckim w Koszalinie „Ich czworo” G. Zapolskiej, w Teatrze Polskim w Bydgoszczy „Upiory” H. Ibsena i „Publiczne zwymyślania” P. Handkego, w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie „Dzień dobry i do widzenia” A. Fugarda, „Zamek” F. Kafki, „Iwona, księżniczka Burgunda” W. Gombrowicza, „Dziady” A. Mickiewicza, w Teatrze Polskim w Poznaniu „Szkołę żon” Moliera, w Teatrze Śląskim w Katowicach „Zmierzch długiego dnia” E. O`Neila oraz włoską adaptację „Młyny Totenhornu” K. Truchanowskiego, „Mein Kampf” G. Tabori (także scenografia), „Makbeta” W. Szekspira (także scenografia), w Teatrze w Opolu „Drugi pokój” Z. Herberta (sztukę zdjęła cenzura), w Teatrze Wielkim w Poznaniu „Zemstę nietoperza” J. Straussa.
Zagęszczającą się atmosferę polityczną i gospodarczą w Polsce lat 70-tych odczuł reżyser osobiście, za wystawienie sztuki „Młyny Totenhornu” został wyrzucony z Teatru Śląskiego i nie pozwalano mu reżyserować. W latach 1978–79 zarabiał jeżdżąc swoim Fiatem 125p jako nielegalną taksówką. Z wygnania reżyserskiego, jak wspomina, wybronił go Zygmunt Hübner proponując mu pracę w Bydgoszczy i Olsztynie.
H. Baranowski rozpoczął starania o wyjazd do Berlina, a dlaczego właśnie tam, mówi: To miasto otoczone murem i drutami kolczastymi, miasto, w którym iskrzyło od inspiracji, od niezwykłych ludzi z całego świata – naukowców, literatów, artystów i dziwaków.
W Berlinie założył w 1980 r. Transformtheater. Nie przewidywał, że praca w Berlinie pochłonie go na piętnaście lat. Tu wyreżyserował takie spektakle jak: „Stara kobieta wysiaduje” S. Różewicza, „Król Dawid” H. Kajzara, „Operetka” W. Gombrowicza, „Sonata widm” A. Strindberga, „Zamek” F. Kafki. Ta sztuka wyreżyserowana przez H. Baranowskiego jeszcze w Polsce w 1975 r. została nagrodzona na Festiwalu Polski Północnej, a w Niemczech miała doskonałe recenzje.
Teatr w Berlinie stał się modny w Niemczech. W 1981 r. „Proces” F. Kafki został zaproszony na festiwal do Florencji. W 1983 r. H. Baranowski wyreżyserował pierwsze przedstawienie „Taniec śmierci” A. Strindberga. Kontakty z krajem, czołowymi postaciami polskiej reżyserii umożliwiły mu założenie w 1983 r. Międzynarodowych Seminariów Teatralno-Filmowych, na których zajęcia prowadzili m.in. L. Adamik, E. Axer, F. Bajon, A. Holland, K. Kieślowski, J. Kott, T. Łomnicki, W. Marczewski, A. Wajda, A. Wasiliew, R. Wilson, E. Żebrowski i wielu czołowych reżyserów niemieckich. Za swoją pracę i wybitne zasługi w szerzeniu polskiej kultury i sztuki za granicą Pan Henryk Baranowski w 1992 r. otrzymał nagrodę Ministra Spraw Zagranicznych za Wybitne Zasługi w Szerzeniu Polskiej Kultury i Sztuki za Granicą. W 1995 r. skończył pracę w Berlinie, na pożegnanie wystawiając sztukę „W domu obcości”. Tak wspomina: Pożegnałem się z Transformatheater, przyjaciółmi i Berlinem, który odbił w mojej duszy głęboką pieczęć szczęśliwych momentów twórczego natchnienia, jakie ofiarowało mi bogactwo tego miasta.
Podczas pobytu w Berlinie, będąc już znanym reżyserem, napisał do prezydenta Niemiec Richarda von Weizsäckera list w sprawie pokazywania w telewizji niemieckiej granicy polskiej z 1939 r. Sprawa została załatwiona bardzo szybko. H. Baranowski otrzymał po kilku dniach list z kancelarii prezydenta, a mapy pogody zostały uaktualnione o teraźniejsze granice Polski.
Okres pracy w Berlinie pozwolił na reżyserowanie w wielu państwach świata. Spośród ponad 100 spektakli wyreżyserowanych przez H. Baranowskiego połowa powstała na scenach w Stanach Zjednoczonych (New York, Chicago, Las Vegas, Tennessee, Knoxville). Były to spektakle wystawiane w większości na uniwersytetach tych miast). Reżyser pracował nad spektaklami także w Szwecji, Norwegii, Chorwacji, Holandii, Anglii oraz w Rosji (Omsk, Czelabińsk, Nowosybirsk). Za swoje spektakle otrzymywał nagrody i wyróżnienia na międzynarodowych festiwalach we Florencji, Bratysławie, Oslo, Bergen. Oto niektóre z nich:
– Nagroda ITI za Popularyzację Polskiej Kultury Teatralnej za Granicą (1991),
– Chicago 1992 r. – nagroda za najlepsze przedstawienie sezonu 1991/92 („Peepshow” G. Tabori),
– Wszechrosyjska Złota Maska – za najlepszą inscenizację operową w Rosji w 2003 r. („Życie z idiotą” A. Schnittkego w operze w Nowosybirsku),
– Złota Maska za najlepszą inscenizację i reżyserię i Srebrna Łódka za najlepszy spektakl w sezonie 2000 r. „Euchaton” F. Glassa w Teatrze Wielkim w Łodzi.
Życie za granicą pozostawiło po sobie życiowe problemy. Bardzo brakowało Mu kontaktów z matką Ireną, o co miał później do siebie pretensje, że tak długo była bez niego. W 1990 r., podczas pobytu w Chicago, otrzymał wiadomość o śmierci ojczyma, który zmarł w Bolesławcu. Wspomina: Nagle zdałem sobie sprawę, że odszedł ode mnie ktoś niezwykle mi bliski, dobry człowiek, który przez 40 lat spełniał rolę mojego ojca z wielką cierpliwością i był dla Irenki (mamy) ochroną, pomocą i miłością.
H. Baranowski po powrocie z Berlina musiał kupić w Warszawie mieszkanie. Brakowało mu pieniędzy. Z radością wspomina, że pomogli mu Maria i Krzysztof Kieślowscy pożyczając bez problemów brakującą sumę. Zajął się pracą, zdobywał w Polsce (po Berlinie) doświadczenia w pracy dyrektorskiej. W 1995 r. został dyrektorem artystycznym Teatru Małego w Warszawie, a w latach 2003–2004 pełnił funkcję dyrektora naczelnego Teatru Śląskiego w Katowicach. Bardzo chętnie podjął się też pracy pedagogicznej, gdyż lubi dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodzieżą. W latach 2002–2004 prowadził warsztaty reżysersko-aktorskie Playground w Londynie, w latach 1983–93 prowadził seminarium reżyserskie w Berlinie, wykładał w Wyższej Szkole Teatralnej Focal w Bernie (Szwajcaria).
Liczne tytuły profesorskie świadczą o wielkim uznaniu dla talentu i umiejętności Pana Henryka: profesor Uniwersytetu Tennessee (USA) w latach 1995–2000, visiting profesor Uniwersytetu w Nowym Yorku – 1999 r., profesor Uniwersytetu w Gießen (Niemcy) 1988– 1990, profesor Uniwersytetu w Bergen (Norwegia) 1987–1993, docent Akademii Filmowej w Monachium 1983–1995, pracował także w Teatr Hagskole w Oslo.
W Polsce reżyserował i inscenizował dla Telewizji: w 1992 r. „Tak chcę tak” na podstawie „Ulissesa” J. Joyce`a, w 1997 r. „Dla Fedry” P. O. Enguista, w 2000 r. „Puste niebo” G. Botaille, w 2002 r. „Święta i Wiedźma” na podstawie „Mojry” C. Skrzyposzka, w 2004 r. „Noc jest matką dnia” L. Norena.
Henryk Baranowski ma w swoim życiorysie reżysera role aktorskie, które traktował jako swego rodzaju odskocznię od reżyserii. Grał u Krzysztofa Kieślowskiego (z którym był zaprzyjaźniony) w „Dekalogu” I i III Krzysztofa (w I – rola główna – foto nad tekstem), w „Róży Luksemburg” Józefa – brata Róży w reżyserii M. von Trotta, w „Panu Tadeuszu” A. Wajdy grał Napoleona. Grywał także w Teatrze Telewizji: (1997) rola ojca w „Szarej róży” T. Dettloffa, rola męża w „Śmierci w Tyflisie” M. Dejczera. W 1998 r. grał również w sztuce „Duże i małe”, którą reżyserował P. Łazarkiewicz.
Analizując pracowite, bogate i twórcze życie naszego utalentowanego wszechstronnie bolesławianina należy wspomnieć, że jest On również przykładem wręcz bohaterskiej walki z chorobą dręczącą go od dziesięciu lat. Operacja w Berlinie, leczenie w wielu klinikach Europy. Pobyt na leczeniu w Meksyku w 2009 r. wykorzystał Pan Henryk na poznanie tego rejonu świata. Poznawał kulturę Majów i Azteków, patrzył na nią mniej jako reżyser, więcej jako filozof, bo przecież był studentem prof. Kołakowskiego. Napisał o tym pobycie: Od kiedy zachorowałem, stałem się przez te lata innym człowiekiem. Pozbyłem się egotyzmu, agresywności. Jestem przyjaźnie nastawiony do wszystkiego, co mnie spotyka. Trapiące mnie przez lata depresje i melancholia pękły jak bańka mydlana.
Ale i bywały refleksje smutniejsze: Będąc w Meksyku, widząc jak czas chowa pod swój płaszcz zapomniane życie wielkich cywilizacji, ile trzeba wysiłku, by odnaleźć ich ślady. Uświadomiłem sobie, że podobnie jest z naszym życiem, także moim. Wiele lat wysiłków poświęciłem pracy, miewałem sukcesy, a dziś nikt prawie już o moich przedstawieniach nie pamięta. Teatr przemija szybko.
Przypomnę tylko, że reżyser był również w swoim Bolesławcu dowiadując się o możliwości lecznicze „nanowody”. Zawsze podczas pobytu w naszym mieście zamieszkuje w Villi Ambasada, ponieważ jest zaprzyjaźniony z Bogdanem Nowakiem. Mimo przeciwności losu Henryk Baranowski nadal aktywnie pracuje. W Operze krakowskiej wyreżyserował „Napój miłosny” G. Donizettiego, a premiera odbyła się 2 grudnia 2012 r. Sporo też pisze w swoim Brwinowie. Tu znów wracają radośniejsze myśli, a widać to w jego słowach: Cieszę się życiem, wraca mi energia, sypią się pomysły. Wiem, że chcę i mogę dać ludziom radość i nadzieję. Mając jednocześnie poczucie pełnej wolności i niezależności. Czegoż więcej od życia można oczekiwać.
Wspiera go zawsze rodzina, dwie dorosłe córki – Olga i Stefania, a także ukochana wnuczka Monika.
Bolesławiec jest dla Henryka Baranowskiego nadal miejscem ważnym. Tu pochowana jest jego ukochana mama Irenka, babcia Stefania i ojczym Zdzisław Cordier, którego kochał jak rodzonego ojca. Ma tu też wielu przyjaciół ze szkoły. Szczególnie ciepło wypowiada się o Jadzi Szczurowskiej, która odwiedzała Jego mamę i jest z nim zaprzyjaźniona.
Henryk Baranowski jest także poetą. W wielu podróżach po świecie, w pociągu, w szpitalu, w samolocie pisze wiersze. Jego tomik Pęknięte niebo i Podróż (wydany pod pseudonimem Edward Cordier) to rozważania o miłości, przemijaniu i życiu. Często wraca do przeszłości. Oto fragment wiersza Pociąg z Krakowa do Bolesławca 9.09.92:
I znowu jadę
z miasta do miasta
pomiędzy nowe twarze.
Opuszczam tych
których znam,
lubię,
kocham
tych którzy czegoś ode mnie oczekują
i tych
którzy ode mnie niczego nie chcą.
Witam
tych, których niegdyś opuściłem
obserwuję zmiany czasu
zmiany uczuć.
A w wierszu zatytułowanym Modlitwa pisze:
Uczyń abym moje cierpienie przyjął w spokoju
Uczyń aby mój lęk nie lękał nikogo
(…)
I chciałbym jeszcze jedno
żeby ptaki zawsze śpiewały
w lesie
w Kliczkowie.
—————————————————————————
Tekst: Zygmunt Brusiło
Tekst powyższy ukazał się w wydanym właśnie Roczniku Bolesławieckim 2012.
Dziękujemy Muzeum Ceramiki w Bolesławcu za udostępnienie artykułu.
Henryk Baranowski toczy w Warszawie bardzo trudną i beznadziejną walkę ze śmiertelną chorobą.
Pingback: W Kliczkowie odsłonięto tablicę upamiętniającą Henryka Baranowskiego | bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo
Pingback: Wieczór poświęcony Henrykowi Baranowskiemu | bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo
Pingback: Ostatnie pożegnanie Henryka Baranowskiego | bobrzanie.pl - to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo
Pingback: Odszedł Henryk Baranowski | bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo