– Czytaj! – ryknął gruby brulion głosem Mojej Znajomej zaraz po tym, jak otworzyłam drzwi wejściowe mojego domu po usłyszeniu dzwonka. Nie śmiałam protestować i rzuciłam okiem na brulion:
Nazywam się całkiem zwyczajnie – Mąż Znajomej i nie jestem w formie.
Z nostalgią i tęsknotą wspominam moje kawalerskie czasy. Kiedyś chyba o nich napiszę.
Tytuł będzie brzmiał: „Życie przed śmiercią, czyli moje kawalerskie czasy”.
Nadam sobie tylko jakiś obco brzmiący pseudonim artystyczny, bo Moja Żona mogłaby to przeczytać, a ona wszystko bierze na poważnie.
Żona ciągle dba o linię. O moją linię! Ja uważam, że moja linia jest niczego sobie. Żona twierdzi, że się źle odżywiam, roztyję się i rozchoruję. Lekarz natomiast mówił mi, że mam żelazne zdrowie, a Żona na to, że teraz już wszystko jasne, dlaczego tyle ważę.
Żona jest na mnie obrażona. Zaleciła mi ścisła dietę! I co pół godziny pyta, czy tę dietę stosuję. Nie stosuję! Nie zamierzam zagłodzić się na śmierć, żeby żyć rok albo dwa dłużej! Ale o tym sza!
Wczoraj żona skarżyła się, że się wyjątkowo źle czuje.
Cały dzień nic nie jedliśmy, bo wieczorem miało być ważenie.
Zadzwonili Nasi Znajomi zapraszając nas do siebie na kolację. Żona odmówiła.
Słyszałem, jak mówiła do telefonu, że Ona chętnie, ale nie przyjdziemy, bo ja się niespecjalnie dziś czuję!
Ja!
Żona się do mnie nie odzywa. Odkurza, ściera kurze, pierze, prasuje, gotuje … za chwilę przyjadą do nas Nasi Znajomi. Taka niespodzianka, skoro my do Nich nie możemy.
Ja leżę, bo przecież się źle czuję. No i nie mogę pozwolić, by Moja Kochana Żona wyszła na kłamczuchę.