Ponad dwugodzinne spotkanie z Robertem Olechem, pochodzącym z Bolesławca aktorem, który zagrał jedną z głównych ról w „Układzie zamkniętym”, było ciekawą prezentacją nieznanych filmów, samego aktora, ale i jego podejścia do życia i pracy.
Spotkanie odbywało się w bardzo luźnej formie, choć na pewno było ważnym wydarzeniem. To na tej scenie, Teatru Starego, Robert Olech jako nastolatek zaczynał przygodę z aktorstwem obsadzany w spektaklach Tomasza Mielocha, który namówił Roberta, aby zdawał egzaminy do szkoły aktorskiej. Przybyli na spotkanie mieli nawet okazję obejrzeć Olecha w materiale z archiwum Telewizji Azart Sat w jednej z pierwszych ról na tutejszej scenie – jako Ekscelencję w „Lisie” Sławomira Mrożka.
Całe spotkanie było przeplatane prezentacją krótszych i dłuższych filmów z aktorem, w tym spotu reklamowego czy krótkometrażowego obrazu „Bez wizy”, w którym Olech partneruje Marianowi Dziędzielowi. Bardzo ciekawa okazała się zajawka pasjonującego projektu, który aktor stara się zrealizować z Bartoszem Paduchem. To wciąż pozostający w planach, ale zapowiadający się świetnie film o życiu Kazimierza Prószyńskiego, polskiego wynalazcy i pioniera kinematografii. Zwiastun pomysłu możecie zobaczyć poniżej.
Robert Olech opowiadał o tym, jak rozumie swój zawód, jak zdobywał role i jak przekonywał do siebie reżyserów. Jak płakał na planie bez żadnych wspomagaczy i powtarzał swój płacz do ośmiu dubli. Jak te osiem dubli sprawiło, że zamiast z jednorazowych nakryć, dostał na planie „Układu zamkniętego” posiłek na prawdziwym talerzu. Film ten, jeden z najgłośniejszych obrazów tego roku, wielkiej sławy mu jeszcze nie przyniósł, ale sam aktor ma poczucie, że „Układ…” uczynił go bardziej rozpoznawalnym w środowisku, że pokazał go z innej strony.
W niedzielę w Starym Teatrze Robert „sprzedał” publiczności niejedną anegdotkę, a ciekawych doświadczeń z planu filmowego ma wiele, bo grał m.in z Janem Fryczem, Januszem Gajosem, czy wspomnianym już Marianem Dziędzielem. Pokazał też, że ma dystans do siebie i swojej kariery, że nie interesuje go w niej sława, tylko dokonania i chęć zostawienia czegoś po sobie. Mówił, że droga do szczęścia jest ważniejsza od drogi do sławy.
Mówił też, że chciałby zagrać u Smarzowskiego, że nie ma nic przeciwko reklamom, że role są po to, żeby się rozwijać, a filmy muszą zainteresować publiczność. Opowiadał także o swojej codziennej pracy twórcy spotów autopromocyjnych w telewizji Fox.
Bardzo ciekawe spotkanie z bezwzględnie ciekawym człowiekiem, mimo zachęt we wszystkich znaczących bolesławieckich mediach, przyciągnęło zaledwie ponad dwadzieścia osób i to jest równie smutne, jak zastanawiające. Można było spodziewać się, zwłaszcza po sukcesie „Układu zamkniętego”, zdecydowanie większego zainteresowania. Kto był, wie, że stracił ten, kto nie był.